Potwierdziły się najgorsze przewidywania – z powodu urazy barku Guilherme wypada z gry na minimum dwa miesiące, a kibice Legii rwą sobie włosy z głowy. Brazylijczyk był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem drużyny początku sezonu i – jak twierdzą niektórzy – bez niego szanse na pierwszy od lat awans do Ligi Mistrzów spadły praktycznie do zera. A to przy okazji pokazuje, jak marną reputacją cieszą się zmiennicy Brazylijczyka, w tym Kasper Hamalainen, czyli – było nie było – do niedawna czołowy piłkarz całej ligi.
Dziś Legia z Hamalainenem na dziesiątce to dla kibiców czarny scenariusz. Niewielu już pamięta o bardzo dobrych występach Fina w barwach Lecha, bo dominujący stał się obraz dość niemrawego rezerwowego, i to w dodatku ze szkła. Dość napisać, że przez ostatnie pół roku Hamalainen tylko trzy razy wybiegł w podstawowym składzie Legii, i że właściwie jedynie po meczu z Piastem dało się napisać o nim pozytywny komentarz.
Wróćmy jeszcze na chwilę do problemów zdrowotnych Fina. Jego przygoda z Legią zaczęła się od urazu ręki jeszcze podczas zimowego obozu przygotowawczego. A kiedy ruszyła liga, momentalnie złapał kontuzję mięśnia łydki, przez którą pauzował przeszło dwa tygodnie. Dalej był tajemniczy uraz przed starciem z Lechem w Poznaniu, który jednak mógł być jedynie częścią zasłony dymnej czy innych przedmeczowych gierek. A przed końcem sezonu opuścił jeszcze kilka treningów z powodu drobniejszych dolegliwości. Kolejny okres przygotowawczy przyniósł kolejną kontuzję, tym razem stawu skokowego. Fin doznał urazu 29 czerwca, a do gry wrócił dopiero 19 lipca, i to też z przymusu, zastępując właśnie Guilherme. Ciężko zdiagnozować, gdzie leży problem Hamalainena i skąd taka liczba problemów zdrowotnych, ale wygląda na to, że facet mógłby złapać uraz nawet na spacerze z psem.
Innym problemem Fina była konkurencja, bo u Stanisława Czerczesowa wyżej w hierarchii byli Guilherme, Duda i Prijović. Dziś jednak sytuacja wydaje się rozwiązana, bo Brazylijczyk na dłuższy czas będzie wyłączony z gry, a Słowak właśnie podpisał kontrakt z Herthą Berlin. Pozostał jeszcze Prijović, ale wiele wskazuje, że Besnik Hasi nie będzie chciał kontynuować taktyki Czerczesowa i grać na dwóch napastników. Tym sposobem tworzy się miejsce właśnie dla Hamalainena, i to na jego ulubionej pozycji. Fin wreszcie nie musi się obawiać, że po jednym słabszym występie ponownie usiądzie na ławie, bo przed nim – o ile oczywiście zdrowie pozwoli – przynajmniej dwa miesiące regularnej gry.
I kto wie, czy dla Legii nie będzie to swoiste szczęście w nieszczęściu. Właśnie powstałe okoliczności wydają się idealnie skrojone pod Fina i są wielką szansą na odzyskanie go dla drużyny. Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że to wciąż bardzo dobry piłkarz, który może sporo wnieść do warszawskiego zespołu. Wystarczy choćby wspomnieć, że był to najlepszy piłkarz Lecha w rundzie jesiennej poprzedniego sezonu, i że miał też swój niemały wkład w zdobycie tytułu mistrzowskiego w 2015 roku. Co więcej, atmosfera towarzyszącą jego przejściu do Legii była naprawdę gorąca, a przecież słaby piłkarz nie budziłby aż takich emocji.
Tak to w piłce bywa, że nieszczęście jednego może stanowić szansę dla drugiego. Kto wie, czy koniec końców Legii nie wyjdzie to wszystko na dobre. Przez najbliższe dwa miesiące Hasi będzie miał okazję zbudować sobie dziesiątkę z prawdziwego zdarzenia, a wracającego do zdrowia Guilherme będzie mógł ustawić już na skrzydle. Inna sprawa, że jeśli sprawy nie potoczą się po myśli Fina, to będzie najprawdopodobniej oznaczać fiasko jednego z najgłośniejszych transferów ostatnich lat. Jakkolwiek spojrzeć, kolejnej równie dużej szansy w Legii Hamalainen może już nie dostać.
Fot. FotoPyK