Jeszcze tydzień temu mieliśmy przekonanie graniczące z pewnością, że przejście Partizana Belgrad jest dla Zagłębia prawie niewykonalne. Co więcej – po 45 minutach pierwszego meczu drżeliśmy już tylko o to, by Serbowie nie sklepali Miedziowych kilkoma bramkami, bo gdyby nie wstawiennictwo wszystkich bogów i tona czterolistnych koniczynek poupychana w torbach, to Martin Polacek mógłby do przerwy parę razy wyciągać piłkę z siatki.
Dlaczego Partizan jawił się nam jako ściana, od której podopieczni Piotra Stokowca mieli się brutalnie odbić? Przypomnijmy fragment naszego tekstu sprzed kilku dni:
O tym, jak ciężkie zadanie czeka Miedziowych, najdobitniej świadczy fakt, że w ostatnich dziesięciu sezonach pucharowe przygody ich dzisiejszych przeciwników kończyły się w ten sposób:
– 1 awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów,
– 6 awansów do fazy grupowej Ligi Europy/Pucharu UEFA,
– 2 porażki w play-offach LE (po odpadnięciu w III rundzie kwalifikacji LM),
– 1 dyskwalifikacja.
Poza tym Zagłębie dopiero co wyszarpało awans w starciu z czwartą drużyną ligi bułgarskiej i generalnie – zestawiając kadry obu zespołów – wypadało dość blado. W przeciwieństwie do Serbów, na próżno szukać w drużynie zawodników z przeszłością w Juventusie, Fiorentinie czy choćby Augsburgu (no chyba, że weźmiemy pod uwagę epizody Papadopulosa). Poza tym Partizan to znana kuźnia talentów, o czym już kiedyś szerzej wspominaliśmy tutaj, a o czym przekonali się też sami zawodnicy w ubiegły czwartek.
Przewagę Serbów w pierwszym meczu widać było na każdym kroku – górowali technicznie, taktycznie, na ich korzyść przemawiały też indywidualności, bo na przykład taki Nemanja Mihajlović wyglądał momentami jak sterowany z trybun przez wytrawnego konsolowca. Generalnie gdyby nie fura szczęścia, to dzisiejszy rewanż mógłby być już tylko formalnością – liczba słupków, poprzeczek i klarownych okazji gospodarzy była dwucyfrowa.
Oczywiście nie możemy też zapomnieć o dwóch doskonałych sytuacjach, które zmarnowali lubinianie: najpierw Adrian Rakowski (nie sięgnął piłki), a potem Łukasz Piątek (w sytuacji sam na sam postrzelił kibica ustawionego na trybunie za bramką). W gruncie rzeczy mecz był jednak jednostronny. Zagłębie przez większą część spotkania wyglądało na drużynę mocno spękaną i chyba mającą zbyt dużo szacunku dla umiejętności rywala. Ale gdy tylko ciut odważniej zaatakowało, gdy postanowiło poszukać jakiegoś kontrataku, to praktycznie z niczego stworzyło sobie dwie doskonałe sytuacje do zdobycia gola (grając przecież w dziesiątkę!). To dobra wróżba przed dzisiejszą konfrontacją – okazało się bowiem, że wcale nie trzeba kręcić się wokół własnej osi i obserwować, jak Serbowie klepią od lewej do prawej. Można grę podostrzyć, można przekroczyć linię środkową, można poszukać swojej szansy. Trzeba tylko więcej grać w piłkę, a mniej się przyglądać. A w to, że Miedziowi potrafią napsuć krwi nawet takiemu przeciwnikowi, nie wątpimy.
W ciągu ostatnich kilku dni nabraliśmy jeszcze więcej optymizmu. Po pierwsze – Partizan ma problemy kadrowe. Do Lubina nie przyjechał najlepszy strzelec drużyny w poprzednim sezonie Waleri Bożinow (ponoć efekt nadwagi Bułgara) oraz Brazylijczyk Leandro. Po drugie – zawodnicy Stokowca w międzyczasie przejechali się po Koronie. OK, wiemy na jakim poziomie są dzisiaj kielczanie, ale nie zmienia to faktu, że pyknięcie jakiegokolwiek przeciwnika czwórką potrafi uskrzydlić.
***
Aha, no przecież! Zapomnielibyśmy wspomnieć – Piast Gliwice leci dzisiaj do Szwecji, a konkretniej do Goeteborga. I dobrze, podróże kształcą, a gliwiczanie mają też podobno zagrać jakiś mecz.
fot. 400mm.pl