Mario Goetz€. Judasz. Sprzedawczyk, frajer, dupek. I tak dalej, i tak dalej. Gdy jego przenosiny z Dortmundu do Monachium stały się faktem, fala hejtu przelała się nie tylko po trybunach Signal-Iduna Park, ale też po całym kraju i na wszystkich forach internetowych, a obelg słanych pod jego adresem nie było końca. I choć do klubu, w którym się wychował, powraca jako mistrz świata, którego gol ten złoty medal Niemcom zapewnił, to nie ma najmniejszych wątpliwości, że ten powrót ma słodko-gorzki smak. Z dużym naciskiem na gorzki.
Praktycznie dla każdego niemieckiego piłkarza oferta z Bawarii jest najwyższą formą nobilitacji. Przyjęło się twierdzić, że gdy Bayern któregoś z utalentowanych Niemców chce, to po prostu sobie go kupuje. Borussia, Schalke, Bayer, Wolfsburg czy reszta ligi to tylko trampolina do tego, by w końcu przenieść się na Allianz-Arena. Do miejsca, które daje kilkukrotnie większe możliwości rozwoju, kilkukrotnie większe możliwości zarobku, a przy tym nie zmusza do emigracji za granicę. I zazwyczaj, przy tego typu transferach, nikt nie bije nadaremno piany, ale gdy zawodnik trafia do Monachium w prostej linii z Dortmundu lub Gelsenkirchen – tak, wtedy jest ambaras na całego. Dokładnie jak w tym przypadku.
Nic więc dziwnego, że oczekiwania wobec zawodnika zostały zdefiniowane już przez skalę zamieszania, jakie odbyło się wokół jego przenosin. Jakkolwiek po czasie spojrzeć – Goetze zawiódł na całej linii. Jeśli okres spędzony przez niego w Monachium mierzyć liczbą trofeów, wygranych spotkań, zdobytych punktów i tak dalej, to rzeczywiście – był to czas imponujący, bo dziś Mario powraca do Dortmundu ze złotym medalem za mistrzostwo świata oraz wszystkimi możliwymi krajowymi pucharami. Jeśli jednak oceniając zawodnika skupimy się na wkładzie, jaki on sam miał w te sukcesy klubowe, to okaże się, że pomocnik nie tyle stał w miejscu, co wręcz się cofał. Gdy kilka tygodni temu pisaliśmy o jego regresie i pod lupę wzięliśmy same liczby, to wyszło nam, że…
Pierwszy sezon w Bayernie był jeszcze jako-taki – 10 goli i 9 asyst to jak na debiutanta rezultat przyzwoity. Z każdym miesiącem było jednak coraz gorzej, a brak zaufania ze strony trenera przekładał się na jego postawę boiskową. Strzelał i asystował coraz rzadziej, a gdy już to robił to zazwyczaj w trakcie festiwali strzeleckich Bayernu, gdzie nie zdziwiłoby nas, gdyby na listę strzelców wpisali się Neuer do spółki z maskotką klubu – Bernim.
W schyłkowej fazie życia w stolicy Bawarii Goetze przypominał spasioną kluchę, a nie zawodowego piłkarza. Dusił się w drużynie on, problem z nim miał również Pep Guardiola, który przez trzy lata nie znalazł mu miejsca na boisku. Raz na skrzydle, raz za napastnikami, raz jako fałszywa dziewiątka – w monachijskiej konstelacji gwiazd, Goetze bladł za każdym razem, niezależnie od tego, gdzie ustawiał go Hiszpan. A za te wszystkie przyjemności, Bayern – licząc kwotę transferu, pensje dla zawodnika i resztę bonusów – zapłacił około 70 milionów euro. Wątpliwej to jakości interes.
Przeprowadzka była więc nieunikniona, a w grę wchodziły tylko dwa kierunki – albo Dortmund, albo Anglia.
Dziś SkySports podaje, że Juergen Klopp regularnie, dzień w dzień, wydzwaniał do zawodnika i namawiał go na transfer do Liverpoolu. I wydaje się, że to byłoby najlogiczniejszym posunięciem. Po pierwsze – Klopp jest jego piłkarskim ojcem. Wyciągnął go z drużyn juniorskich, ukształtował jako piłkarza, ukierunkował na boisku. Generalnie pomógł się wybić. Po drugie – trzeba wiedzieć, że Mario jest obiektem nienawiści nie tylko ze strony fanatyków Borussii. W gruncie rzeczy za naszą zachodnią granicą nie lubią go wszyscy kibice – od leżącego na północy Hamburga, po graniczący ze Szwajcarią Freiburg. Dlaczego? 24-latek nigdy nie ukrywał, że kasa to jeden z kluczowych argumentów, jaki determinuje jego wszelkie życiowy wybory. Poza tym często kpiono, że jest piłkarską odpowiedzą na Justina Biebera – ubrany nieco zniewieściale, z wypieszczoną precyzyjnie fryzurą i kolczykami w uszach. Kojarzył się z lalusiem, który na jakikolwiek kontakt fizyczny reaguje płaczem i błaganiem sędziego o kartkę, a nie profesjonalistą poważnie traktującym swój fach. Jasne, takich zawodników jest na świecie multum, ale nie każdy tak otwarcie przyznaje się do swojej próżności.
Pewne jest, że trybuny przyjmą go ozięble. Ci ludzie, których zdradził przed trzema laty, którzy wrzucali do sieci filmiki na których palą koszulki jego z nazwiskiem, a na trybuny wnosili transparenty z całym repertuarem obelg, nie są zadowoleni z transferu. Władze Borussii robiły, co w ich mocy, by kibiców przygotować na ten transfer, ale nie da się obejść tego, że pierwsze mecze będą dla Goetze cholernie ciężkie. Zwłaszcza, że: a) sezon zaczyna się meczem o Superpuchar z Bayernem, b) Mario jest w katastrofalnej formie. Przed nim kolosalnie dużo roboty, by wrócić do optymalnej dyspozycji piłkarskiej, a musi też przecież doprowadzić się do normalnej wagi. Poza tym, przynajmniej na pierwszy rzut oka, na wcale prostą sprawę nie wygląda wkomponowanie go do drużyny. Kicker spekuluje, że Thomas Tuchel, który jak chyba nikt inny potrafi odkurzyć zawodnika (Schmelzer, Mchitarjan), szykuje dla pomocnika miejsce w środku pola, które zajmował Shinji Kagawa. Dotychczas skrzydłowy, zawodnik raczej pozbawiony nadmiaru zadań defensywnych, często grający nonszalancko, teraz będzie musiał zamknąć się w taktycznych ramach nowego opiekuna i więcej harować dla drużyny. Biorąc pod uwagę jego charakterek – ciężka misja.
Na pewno pamięć kibica jest krótka i kilka dobrych spotkań może sprawić, że w Goetze nie będą już tak ciskać epitetami. Może szczęśliwie odpali, strzeli kilka goli, znów będzie błyszczał i da wystarczająco dużo argumentów za tym, by znów być traktowany jak rodowity Borusse, który popełnił wielki błąd, ale jak najszybciej chce sprać powstałą plamę. Pewne jest jednak, że jesteśmy świadkami jednego z najtrudniejszych powrotów w ostatnich latach.
Marcin Borzęcki