Mistrzostwo dla Leicester, występy Islandii i Walii na mistrzostwach Europy, podkreślanie roli ciężkiej pracy w osiąganiu sukcesu, i tak dalej, i tak dalej… Zawodnicy Lincoln Red Imps FC przed dzisiejszym starciem na Celtic Park robili wszystko, by zakląć rzeczywistość i jednocześnie przekonać piłkarskich marzycieli, że wcale niewykluczone, iż późnym wieczorem po raz kolejny będą mogli triumfować oni nad będącymi w znacznej przewadze futbolowymi pragmatykami.
Tydzień temu, gdy Gibraltarczycy ograli u siebie Celtic, można było pośmiać się chwilę ze Szkotów, że nie tylko nam zdarza się osiągać nieraz Himalaje piłkarskiej kompromitacji, szerzej znane jako eurowpierdole. Koniec końców do cudu jednak, jak można było się spodziewać, nie doszło.
Choć goście trzymali się dzielnie przez ponad 20 minut i robili, co mogli, ostatecznie wyżej dupy nie podskoczyli. Pach, pach, pach, po pół godzinie było już po meczu. Trzeba jednak przyznać, że 0:3 dziś i 1:3 w dwumeczu to tak naprawdę wynik, który hańby w żaden sposób Gibraltarczykom nie przynosi. Przeciwnie – podobne rezultaty dość często padają przecież nawet w starciach między drużynami o teoretycznie zbliżonym potencjale. Różnicę kilku klas w spotkaniu na Celtic Park widać tak naprawdę dopiero wówczas, gdy przyjrzymy się statystykom.
Porażka i rozczarowanie futbolowych romantyków, w których – choć głośno tego nie powiedzą – jak zwykle tliła się jakaś nadzieja na to, że dokona się coś niemożliwego, w pewien sposób może jednak stanowić dla nas pocieszenie i dobry prognostyk na przyszłość. Okazuje się bowiem, że wbrew pozorom losy dwumeczu przeciwko nikomu nieznanej drużynie wyciągniętej z najciemniejszych zakamarków europejskiej piłki naprawdę da się w rewanżu u siebie odwrócić. Da się, jeśli rzecz jasna piłkarze dadzą z siebie wszystko wykażą jakąkolwiek inicjatywę, by tego dokonać. No ale bez złośliwości.
Jakkolwiek patrzeć, zawodnicy Lincoln Red Imps FC nawet po braku awansu, w który – powiedzmy sobie szczerze – sami mimo dość optymistycznego nastawienia raczej szczególnie mocno nie wierzyli, i tak będą mieli co opowiadać dzieciom czy potem wnukom. Zwycięstwo nad Celtikiem w pierwszym meczu jest bowiem jak do tej pory bez cienia wątpliwości największym – nie licząc oczywiście włączenia Gibraltaru w struktury UEFA (2013), a następnie FIFA (2016) – triumfem tamtejszej piłki. O „dniu, w którym zadrżała skała” oraz o „dniu, w którym chłopaki wzięli wolne w pracy, by pojechać na mecz na Celtic Park” będą tam mówić jeszcze latami.
Byśmy zapomnieli, jeszcze w ramach ciekawostki – spotkanie sędziował Bartosz Frankowski. Chyba należałoby w tym momencie wspomnieć, że wyniku nie wypaczył.