Nie trzeba było szukać daleko, żeby znaleźć w tym meczu jakieś podteksty – wystarczyło spojrzeć na ławki rezerwowych. Z jednej strony Wdowczyk, podejmujący po raz pierwszy Pogoń, która wyciągnęła do niego pomocną dłoń po banicji za grzechy z przeszłości. Z drugiej Moskal, czyli facet, trzy razy podchodził do Wisły i trzy razy dziękowano mu za współpracę w mniej, lub bardziej jasnych okolicznościach. Szczerze mu współczujemy, bo znów gdy pomyśli o Krakowie, nie będzie mu zbyt miło.
Biała Gwiazda zaczęła dobrze, szczególnie ciekawie wyglądała współpraca w duetach Mójta-Małecki i Ondrasek-Brożek. Był w tym pomysł, luz, przebłyski tej świetnej gry, którą raczyła nas Wisła w najlepszych czasach. Swój najlepszy czas przypomniał sobie natomiast Małecki, bo jego bramkowa akcja lewą stroną była fenomenalna. Sprint zaczął na swojej połowie, kilkanaście metrów przed linią środkową, ale poszedł jak dziki, zostawił z tyłu Drygasa (przy okazji – przeciętny debiut) jak dziecko, dograł w pole karne, a tam najsprytniejszy był Brożek. Takiego Patryka chcielibyśmy oglądać zawsze.
Później Wisła miała swoje okazje, ale brakowało szczęścia, czasem dokładności – jak Ondraskowi przy strzale głową. A skoro nie wpadało z przodu, to trzeba było chociaż utrzymać prowadzenie. Niestety dla Wisły, nie dali rady. Konkretnie pękł Miśkiewicz, który nie złapał dośrodkowania, przez co Fojut wpakował piłkę do pustaka. Umówmy się – takie wrzutki to trzeba chwytać jedną ręką w temblaku, a drugą w kieszeni. W ogóle obaj bramkarze byli komicznie elektryczni, Słowik byłby bardzo dobry w swoim fachu, gdyby golkiperze nie mogli grać nogami. Ale mogą, a on nie umie i ze dwa razy podawał rywalowi, a przecież koszulki oba zespoły ubrały różne.
W tym starciu elektryków lepsze wrażenie zostawił jednak Miśkiewicz, bo kilka razy ratował Wisłę przed stratą bramki. Raz fenomenalnie – gdy odbił z bliska strzał Gyurcso. Krótko mówiąc, dał kolegom z przodu szansę i jeden z nich ją wykorzystał, konkretnie Rafał Pietrzak. Niespodzianka, co? Każdego się spodziewaliśmy, tylko nie jego. A wszedł i walnął malinę z wolnego. Szacun.
Pogoń chciała zagrać tak jak Moskal lubi, czyli podejść wysoko, odebrać szybko piłkę i albo skonstruować kontratak, albo kontrolować spotkanie. To się czasem udawało, ale zdecydowanie za rzadko, też pod bramką rywala brakowało skuteczności, wspomniany Gyurcso i Zwoliński nie byli dziś bezlitosnymi snajperami. Może i na remis zasługiwali, ale wiadomo, że futbol ma sprawiedliwość głęboko gdzieś.
Nasza liga jest naprawdę niesamowita, bo co chwilę pokazuje nam coś nowego, poza talentem do wolnych Pietrzaka, objawił się talent wokalny gniazdowego kibiców Wisły. Mamy dla was news – gość wydaje płytę, dziś zaprezentował trzy single. „Jedziemy kurwa!”, „Głośniej kurwa!” i „Wszyscy kurwa!”. Cały album niedługo trafi do sprzedaży, a polski Pavarotti rusza w trasę koncertową.