Nie będę udawał, że przed sezonem widziałem wszystkie nasze zespoły w akcji. Nie będę też jakoś szczególnie analizował statystyk z poprzednich lat, bo w naszej lidze powtarzalność jest równie często spotykana, co Cristiano Ronaldo w Płońsku. Swój skład oprę na trzech prostych zasadach. Może po kolei:
Zasada numer jeden – polskie zespoły nie umieją grać co trzy dni. No nie umieją i koniec. Nie dość, że zazwyczaj kończy się to oklepem i w lidze i w pucharach, to jeszcze o skutkach takiego grania gdzieniegdzie można usłyszeć nawet po kilku miesiącach, w grudniu (pozdrowienia dla Tadeusza Pawłowskiego). W zeszłym sezonie mieliśmy na to ewidentne przykłady. Chociażby Piast Gliwice, który jesienią świetnie sobie radził, ale nie wtedy, kiedy liga przyspieszała i trzeba było grać trzy razy w tygodniu. Z kolei Legia przed pucharowym zmęczeniem starała się bronić rotacją, a Lech… No cóż, Lech po prostu się nie bronił i przygodę w Lidze Europy okupił długo wysiadywanym ostatnim miejscem.
Co do zasady, Legia, Piast i Zagłębie powinny być skrajnie zaorane swoimi występami w Europie. Najwięcej czasu na regenerację, bo cztery dni, miała Legia, ale pamiętajmy o jej krótkiej ławce i warunkach atmosferycznych w Bośni. Po grze przy 36 stopniach w cieniu z koszulki każdego warszawskiego piłkarza można było uzyskać wiadro płynów. Ale i tak przy Legii starałem się być ostrożny. Co prawda nie wziąłem do składu żadnego piłkarza mistrzów Polski, ale też nie postawiłem na żadnego przeciwnika z Białegostoku. Po prostu kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Ryzyko dużych rotacji w zespole Hasiego (mam wydać 4,2 bańki na Nikolicia nie wiedząc czy zagra?) jest stanowczo zbyt wysokie, tak jak i wspomnienie dyspozycji drużyny w meczu o Superpuchar jest stanowczo zbyt wyraźne.
Z podobnych powodów nie wziąłem nikogo z Zagłębia, ale – musicie mi wybaczyć – za Koronę też nie dałbym sobie obciąć nawet paznokcia. Tego meczu unikam jak ognia i raczej nie spodziewałbym się w Lubinie wielkiego widowiska. Inaczej sprawy się mają z ostatnim naszym pucharowiczem, Piastem. Tu kładę duży akcent na ofensywę jego niedzielnego przeciwnika, Cracovii i deleguję do gry Szczepaniaka i kapitana Cetnarskiego. Powiecie, że podopieczni Jacka Zielińskiego nie błysnęli na początku sezonu, ale pamiętajmy jednak o specyfice naszej ligi. “Pasy”, niejako po złości, najpewniej przejadą się po przeciwniku, by wszyscy mogli załamywać ręce nad lecącym na pysk poziomem Ekstraklasy.
No dobra, to teraz kolejna zasada – patrz na terminarz. Pamiętajmy, że za wygranie poszczególnych kolejek też są nagrody. Stawiam więc na Wisłę, która gra u siebie z Pogonią. Wdowczyk potrafi przygotować zespół do sezonu i prawdopodobnie położył nacisk na defensywę i ogólnie organizację gry w tyłach. Nie bez znaczenia jest też fakt, że “Portowcy” przyjechali przez całą Polskę autokarem. Skromne zwycięstwo Wisły, do zera, po golu Pawła Brożka – to nie brzmi mi jakoś nierealnie. A punktów za taki wariant wpadnie naprawdę sporo. Podobnie realne jest też zwycięstwo naszpikowanej gwiazdami Lechii na boisku beniaminka w Płocku. Bracia Paixao, podbudowani mistrzostwem Europy dla Portugalii i najpewniej wierzący, że kiedyś jeszcze zagrają w swojej reprezentacji, mają szansę naprawdę dobrze wejść w sezon.
Stawiam również na to, że Ruch – w którym świetną robotę wykonuje Waldemar Fornalik – upora się u siebie z Górnikiem Łęczna. Stąd obecność w moim składzie Lipskiego i Stępińskiego, których specjalnie przedstawiać nie trzeba. Typuję również, że Lech nie straci gola we Wrocławiu, dzięki czemu zapunktują jego podstawowi obrońcy, Gumny i Wilusz, za których łącznie wyłożyłem śmieszne dwie i pół bańki. Nie będę urywał, że tu także zadziała zasada numer trzy – z pustego i Salomon nie naleje. Moje 30 milionów nie jest z gumy, a właśnie wykorzystałem je do ostatniego grosza.
Michał Sadomski
Fot. FotoPyK