Prezes Nursułtan Dajszepaszew stał na dachu szopy trzymając wysoko nad głową radio własnej konstrukcji, wykonane ze starych sztućców, wyłowionego z rzeki zegarka elektronicznego i obierków od ziemniaków. Nursułtan desperacko próbował złapać zasięg: nawet zaczął podskakiwać, ryzykując wpadnięcie przez słomę do środka i bolesny upadek, ale hazard własnym życiem się opłacił.
-bzzz… Szachtior…bzztrr… Koniec Świata… bzzz… zagra w eliminacjach do eliminacji… bzz… z klubem z Polski.
A więc Polska! Ekstraklasa! Wielki świat. Dajszepaszew wiedział, że na takiego rywala trzeba się mocno przygotować, inaczej skończy się katastrofą. Wstydem na cały kraj. Trzeba chociaż osłabić impet uderzenia. Sprawa nie cierpiała zwłoki: szybko osiodłał swojego najszybszego wieprza, Strzałę, i popędził do siedziby klubowego sponsora.
***
Jerżan Żumaskalijew był absolutnym potentatem budowlanym w regionie. Specjalizował się w produkcji najpowszechniejszego tu budulca: wyschniętego mułu.
– Jerżan! – krzyknął Nursułtan z piskiem hamując wieprzem na podwórzu bogacza – potrzebujemy sięgnąć głębiej do kieszeni. Wylosowaliśmy…
– Czułem, że przyjedziesz z taką prośbą. Nie ma mowy! Muł idzie coraz gorzej. Na rynek wchodzą nowe technologie budowlane, choćby gówno. Jest coraz trudniej.
– Wylosowaliśmy Polaków.
Jerżan mało się nie przewrócił z wrażenia. Autentycznie ugięły się pod nim nogi. Polacy! Wspaniała piłkarska nacja. Lubański. Boniek. Jóźwiak. Budowlaniec jak dziś pamiętał, gdy w stolicy, w mającym pół gwiazdki najszykowniejszym hotelu Końca Świata, obejrzał w czarno-białej telewizji swój jedyny mecz w życiu.
Cypr – Polska za Łazarka. 0:0.
Wspaniały popis gry defensywnej obu drużyn. Jedno z najpiękniejszych wspomnień jego życia.
Nie. Polakom trzeba było pokazać, co Szachtior ma najlepszego.
***
Sześćdziesięcioletni Talant Łogwinienko dawno porzucił sport i dziś prowadził zakład naprawy kozich zaprzęgów. Najwybitniejszy piłkarz w historii Końca Świata, jedyny, który strzelił gola w meczu międzypaństwowym – honorowego na 1:7 z Armenią D – zraził się do futbolu, gdy nie przeszedł testów w albańskiej trzeciej lidze. Ale gdy Jerżan zaproponował astronomiczną pensję trzech kur, nie mógł powiedzieć nie. Postanowił na dwumecz z Polakami trenować chłopaków. Nursułtan zacierał ręce: Łogwinienko był chodzącym przykładem, że jeśli się tylko bardzo chce, można dokonać rzeczy wielkiej. Samą swoją obecnością musiał inspirować.
Jego treningi szybko dały zmianę jakościową – procentowało doświadczenie z dwudniowych testów w Albanii. Jako, że w całym kraju była tylko jedna szmacianka, a gdy się kiedyś przebiła na półtora roku liga została zawieszona, tak treningi odbywały się bez futbolówki – tą rezerwowano tylko na oficjalne mecze. Owszem, na treningach żonglowano, podawano sobie, strzelano, grano w dziadka, ale gałę piłkarze musieli sobie wyobrażać. Nursułtan często krzyczał: “nie sztuka trenować z piłką!“, i wierzył, że to zahartuje jego graczy, ale Talant miał inne podejście.
Na pierwszym treningu zaczął ciskać młotkiem w bramkarza. “Jeśli złapiesz młotek, złapiesz też piłkę”. Innych szkolił według tej samej filozofii. “Jeśli będziesz umiał żonglować kogutem, to co dopiero będziesz wyczyniał z piłką!”.
Chłopcy zaintrygowani nowinkami treningowymi wkładali pełnię serca w zajęcia.
***
Nursułtan i Jerżan nie zamierzali zaniedbać przygotowań pozaboiskowych. W pierwszej chwili Jerżan bardzo oburzył się, że trzeba będzie całej drużynie sprowadzić korki zza granicy, bo rozgrywki UEFA nie pozwalają na grę boso. Zgodził się jednak, że kruk z listem protestacyjnym mógłby albo nie dotrzeć do Platiniego w porę, albo zostać rozszarpanym na strzępy przez wędrowne sokoły.
Włodarze Szachtiora po tym wydatku uznali, że pójdą na całość. Kupili bramkom poprzeczki. Przegoniono dziki z boiska. Piłkarze zostali otoczeni profesjonalną opieką medyczną: zatrudniony został czołowy znachor, a jego leczniczy wywar na skórach z makrel i żabich narządach płciowych był zawsze do dyspozycji zawodników.
Nie pominięto diety. “Gramy z Polakami, będziemy jeść jak Polacy!” – Jerżan za ogromne pieniądze sprowadził zapas radomskiej kiszki pasztetowej, którą od tej pory na śniadanie, obiad i kolację jedli gracze. Dla tej potrawy musieli porzucić tradycyjne dania lokalne takie jak gotowany pierz i pieczone jaszczurki.
Koszty były wysokie. Nursułtan też poczynił personalne straty: Strzała trafił pod nóż. Prezes ciężko to przeżył, ale czego się nie robi, by uniknąć boiskowej kompromitacji.
***
Talant nie zamierzał owijać w bawełnę na przedmeczowej odprawie. Niech lepiej chłopcy wiedzą na co się piszą.
– Czego boją się Polacy?
– Niczego. Są nieustraszeni. Przecież kiedyś pięknie odpadli z Lazio, a jeszcze piękniej z Borussią Dortmund.
– Gdzie grają?
– Na arenach przyszłości. Prawdopodobnie budulec jest jeszcze nowocześniejszy niż gówno.
– Co umieją na boisku?
– Wszystko. Musi tak być, skoro płacą im za grę, i to nawet w papierkowych.
***
Po zwycięstwie 2:0 u siebie trener Łogwinienko był wściekły. Wietrzył chytry podstęp. “To ta cholerna polska myśl szkoleniowa. Polacy doskonale wiedzą, że 2:0 to najniebezpieczniejszy wynik” i przeklinał w duchu naiwność swoich piłkarzy. Uświadomił po ostatnim gwizdku ich, Jerżana i Nursułtana: wszystko stało się jasne. 2:0, choć jego gracze nie dali rady przyswoić zasady spalonego? 2:0, choć Szachtior grał w dziesiątkę, bo okazało się, że gęś na bramce jest wbrew regulaminowi UEFA?
Pułapka! By ośmieszyć. Stłamsić i wyjawić fortel.
Do Polski lecieli na tresowanych orłach z duszą na ramieniu. Bali się dwucyfrowego wyniku i trybun śmiejących się z ich popisów. Nastroje były wyjątkowe złe.
***
Syn Nursułtana Dajszepaszewa, Nurboł, stał na dachu szopy trzymając wysoko nad głową radio konstrukcji ojca, wykonane ze starych sztućców, wyłowionego z rzeki zegarka elektronicznego i obierków od ziemniaków. Nurboł desperacko próbował złapać zasięg: nawet zaczął podskakiwać, ryzykując wpadnięcie przez słomę do środka i bolesny upadek, ale hazard własnym życiem się opłacił.
-bzzz… Szachtior…bzztrr… Koniec Świata… bzzz… wygrał w Polsce… bzz… 2:1.
– A mówiłem ojcu: żadna pułapka. Oni są po prostu chujowi.
Leszek Milewski