W wieku szesnastu lat z akademii wykopała go Chelsea. Debiutancki sezon w seniorach to spadek z Championship. Dzień przed dwudziestymi urodzinami jego Leicester stoczyło się na najgorszą pozycję w grubo ponad stuletniej historii klubu.
Ale co to wszystko znaczy, skoro Andy King wciąż może zostać królem bieżącego sezonu?
Pięć tysięcy do jednego. Taki był rok temu kurs na mistrzostwo „Lisów”. Ponoć w sportowej bukmacherce nigdy nie „wszedł” większy przelicznik. Ale tylko z jednego powodu: nie dało się stawiać, że Andy King najpierw zgarnie tytuł z Leicester, a później z Walią wtarabani się do czwórki najlepszych drużyn Europy.
Chowa się Totolotek, chowa się Hollywood. Kurs na takie wydarzenie? Jak podrzucić monetę w górę, a postawić, że spadnie milion dolców.
***
– Znam tę muzykę, wychodziłem do niej kilka razy – Andy King to jeden z niewielu świeżo koronowanych mistrzów Anglii, który z taką swobodą może mówić o hymnie Ligi Mistrzów.
A owszem, wychodził. Jako junior Chelsea był chłopcem do podawania piłek, a przed pierwszym gwizdkiem machał na środku murawy flagą Champions League: – Mam nadzieję tym razem spędzę na boisku nieco więcej czasu.
Aby było zabawniej, ponownie jego doświadczenie z Ligą Mistrzów będzie związane z Ranierim. Claudio znowu w tej samej roli, tylko King awansował z elementu dekoracji na piłkarza.
Do Chelsea nie ma pretensji za to, że go pożegnali za nastolatka. Oczywiście – bycie odpalonym z akademii to nic przyjemnego, ale takie były czasy, wchodził Abramowicz, chciał szybkiego skoku jakościowego na wszystkich polach i dotknęło to również juniorów. W roczniku Kinga zostało raptem czterech chłopaków. On nie załamał się, poszedł dalej. Dziś docenia wkład The Blues w jego wychowanie, twierdzi, że wprowadzili go na właściwą drogę.
Co zarazem nie wyklucza się z tym, że pokonanie Chelsea smakuje mu wyjątkowo słodko.
***
To dziwne uczucie. Oglądałem Ranieriego, gdy wściekał się na chłopaków przy linii, tłumaczył taktykę, a teraz dotyczy to mnie.
***
Leicester świeżo po spadku z Championship, a więc PIERWSZY RAZ grające na trzecim poziomie rozgrywkowym. W zespole czystka, odpalono wielu legionerów, którzy spuścili klub – za nich weszło wielu juniorów, którzy niedawno wygrali swoje rozgrywki FA Premier League Group B. Wśród nich Andy King, który już przedstawił się w poprzednim sezonie, a teraz ma odgrywać ważniejszą rolę. Plan oczywisty – natychmiastowy powrót.
28 października 2008. Leicester prowadzi 2:0 z Brighton do przerwy, ale przegrywa 2:3. Lisy spadają na szóste miejsce League One, najgorsze od początku roku, historycznie – wybaczcie, ale to prawda – chujowe.
Prowadził ich już Nigel Pearson i lekko porażki nie przetrawił: – Trzymał nas w szatni ponad godzinę. Stracił nad sobą kontrolę. Był, hmm… przerażający. To było szaleństwo.
Pearson nie zamierzał pozwalać na fuszerkę i podniósł zespół z kolan, z Kingiem w jednej z głównych ról. Wydostali się, przebili do Championship, a dwudziestoletni pomocnik zaznaczył swoją obecność jako chłop raczej o inklinacjach defensywnych, ale zarazem bramkostrzelny. A nawet bardzo bramkostrzelny, skoro w sezonie 10/11 potrafił zostać najlepszym strzelcem zespołu.
Rozwijał się. Przychodziły nagrody – piłkarz roku Leicester według szatni, dwa razy z rzędu. Jedenastka sezonu całych rozgrywek. Doceniany przez Svena Gorana Erikssona i Paulo Sousę, którzy to podczas swoich kadencji na King Stadium nie wahali się powierzać mu czasem opaski kapitańskiej. Rósł, ale wejść do upragnionej Premier League się nie udawało: płakał jak dziecko po przegranym play-off z Watford w 2013, gdzie Lisy zepsuły karnego w 93 minucie, a chwilę później dostały decydującą bramkę.
Przyznał, że powoli przestawać wierzyć, że uda się wejść wyżej. Dotknąć tej naprawdę poważnej piłki. Być kimś ponad kopaczem.
Ale w końcu przyszedł upragniony awans, a później przyszła bajka.
***
Porażka z Brighton zostanie z nim na zawsze. „To klęski takie jak tamta po latach sprawiają, że doceniasz jaką drogę przebyłeś”.
***
Andy King, Andy King,
Andy, Andy King,
He gets the ball,
He scores a goal,
It’s Andy, Andy King…
***
Wszyscy chcą grać, ale biorąc pod uwagę formę Danny’ego i N’Golo trudno kwestionować skład. Andy rozumie jak dobra jest drużyna i w pełni ją wspiera. Zanim wyjdziemy na boisko, wszystkich mobilizuje, każdemu da pozytywnego energetycznego kopa. A gdy wejdzie na murawę, nikt nie ma wątpliwości, że dobrze wykona swoją robotę.
Wes Morgan
***
Leicester nie byłoby takie samo bez Andy’ego Kinga.
Członek sztabu Ranierego.
***
King nie rzucił Premier League na kolana – ustępuje miejsca Drinkwaterowi i Kante. Gra, gdy tamci nie mogą, gdy potrzebują odpocząć. Uzbierał tak jednak w poprzednim sezonie blisko trzydzieści meczów w Premier League, więc też nie jest postacią marginalną – ot, zawodnik numer 13, 14, ważny zmiennik.
To, że zwykle siedzi na ławce, nie zmienia wagi jego roli w drużynie. Nie ma szans, by ktoś mu podebrał „dychę” z pleców. Ma na koncie ponad 300 meczów w Leicester. Jest tu od dekady. Żaden pomocnik w historii klubu nie strzelił tylu goli. Zawsze gdy wchodzi, kibice z King Power Stadium dają taki aplauz, jak gdyby schodził zdobywca hat-tricka. A przecież wciąż ma raptem 27 lat! Ten facet pracuje na to, by pewnego dnia w Leicester powstała trybuna jego imienia.
King jest tu człowiekiem instytucją, to „Mr Leicester”. Wzór dla juniorów. Głos szatni, darzony wielkim szacunkiem przez Ranierego. Prywatnie twardo stąpający po ziemi skromny człowiek – jeden z dziennikarzy wspominał, że na wywiad King przyszedł przed czasem, a jeszcze – spotkali się w klubie – sam zrobił im obu herbatę. Niby nic, ale przypomnijmy sobie wysadzane srebrem sedesy Sterlinga i gigantyczne ego wielu gwiazdeczek Premier League. Wielu nie dałoby rady zachować się tak normalnie.
King to człowiek, który klamrą spina najgorszy moment Leicester, a więc trzecią ligę, z najlepszym, a więc mistrzostwem. Jest też jedynym czynnym piłkarzem, który w barwach jednego klubu wygrał League One, Championship i Premier League. Jak nikt ma więc pełny obraz tegorocznego sukcesu Lisów. Jaką pracę trzeba było wykonać. Które kostki domina i kiedy zostały prawidłowo poruszone, a także jak bardzo należy to mistrzostwo doceniać, bo jeszcze niedawno spoglądano w przepaść.
Doprawdy bardzo dziwna to myśl, że był bohaterem TAKIEJ piłkarskiej opowieści, którą będą wspominać żywo i za sto lat, a jeszcze na ten sezon nie skończył. Ma apetyt na więcej.
***
Nie musisz być Francją albo Hiszpanią żeby wygrać Euro, tak jak nie musisz być Man City albo Man Utd żeby wygrać Premier League. Szanse Walii wyceniane są na 80 do jednego, czym to jest przy 5000-1? Mamy tylko siedem meczów do wygrania, a nie trzydzieści osiem. Dobry skład i prawdopodobnie najlepszego piłkarza turnieju. Dlaczego nie mielibyśmy więc zdobyć mistrzostwa Europy?
***
Walię reprezentuję od młodzieżówek, ale urodził się w Anglii – obywatelstwo walijskie ma przez pochodzenie dziadka.
Nie jest asem atutowym w reprezentacji, tu również najczęściej jest ławkowiczem. Podczas Euro też wszedł jako zmiennik i do takiej roli byłby przygotowany na półfinał, ale bardzo możliwe, że ze względu na problemy kartkowe kolegów wyjdzie w pierwszej jedenastce.
Wyjdzie, by walczyć o przejście do historii. Zupełnie poważnie tak uważam. Oczywiście, że w sezonie 15/16 tak czy inaczej będzie masa piłkarzy, którzy pokazali więcej. Oczywiście, że w przypadku zwycięstwa Walii taki Bale będzie mógł się pochwalić okazalszymi trofeami.
Ale z punktu widzenia opowieści, fabuły… Dwanaście miesięcy i dwie największe sensacje sezonu. Klubowa i reprezentacyjna. Leicester mistrzem Anglii, Walia mistrzem Europy. Obie przygody od wewnątrz zna on, Andy King.
1/5000 i 1/80, a można założyć to drugie z górką, licząc początek zeszłego sezonu. Kurs jeden do pół miliona? Ktoś kiedyś słyszał o takim? Andy King jest dwa mecze od jego zrealizowania.
Jestem gotów założyć się, że nikt czegoś takiego nie powtórzyłby do końca świata.
Leszek Milewski