Reklama

Przestaliśmy bać się własnego cienia. To nasze zwycięstwo (20)

redakcja

Autor:redakcja

01 lipca 2016, 00:47 • 5 min czytania 0 komentarzy

Unieśliśmy głowy. Wypięliśmy piersi. Wreszcie wstaliśmy z kolan, wreszcie zrzuciliśmy z grzbietów ten pieprzony ciężar 30 lat porażek, wreszcie spojrzeliśmy w górę, ku niebu, ku medalom, może nawet – bo czemu nie! – ku zwycięstwu w wielkim turnieju. Tak, nie udało się, odpadliśmy w ósemce po nudnawym meczu, w którym nie byliśmy lepsi (a pewnie byliśmy słabsi). Ale tego, co już mamy, co już udało się osiągnąć, dowożąc w tym stylu 1:1 do 120 minuty ćwierćfinałowego starcia z Portugalią – nikt nam nie zabierze.

Przestaliśmy bać się własnego cienia. To nasze zwycięstwo (20)

Błaszczykowski na plecach Lewandowskiego świętujący pierwszą bramkę swojego kolegi z reprezentacji. Pazdan kuśtykający, ale po trzydziestu sekundach wykonujący kolejny sprint i udany wślizg. Glik, ksywa skała. Piszczek, profesor. Milik i Lewy harujący nie tylko w przodzie, ale nawet głęboko na własnej połowie. Łukasz Fabiański, jak zwykle pewny. Grosicki, szalony, ale w tym szaleństwie potrafiący dać jakże ważną asystę. Kapustka, rocznik 1996. Niewiele starszy od mojego auta.

Naprawdę, ten karny Błaszczykowskiego, naszego najlepszego piłkarza na tym turnieju, który ciągnął nas w momentach, gdy nikomu nie szło, który w defensywie dawał więcej, niż chyba którykolwiek prawy pomocnik na tym turnieju – on niczego nie zmienił w naszej załodze. Przegraliśmy marzenia o półfinale, przegraliśmy marzenia o medalach, ale nie przegraliśmy dwóch rzeczy, które sprawiają, że budzimy się w przyzwoitych nastrojach.

Pierwsza: drużyna. Drużyna. Wielkie D. Goście, którzy wypruwają sobie flaki, którzy oddają za siebie życie w każdej akcji, którzy w dodatku cały czas się rozwijają – od Milika, który ma przed sobą jeszcze ze dwa turnieje Mistrzostw Europy, aż po Błaszczykowskiego i Piszczka, którzy paradoksalnie właśnie teraz złapali w kadrze życiową formę. Właśnie teraz, gdy gra kadry przestała opierać się wyłącznie na nich, gdy zostali odciążeni klasowymi napastnikami i środkiem.

Krychowiak, 1990. Szczęsny, 1990. Nieobecni Wszołek, Rybus. Gdzieś w drugim szeregu Salamon, Dawidowicz, Linetty, Stępiński, Zieliński, szereg innych gości, którzy naprawdę nie kończą dziś kariery. Oni tak naprawdę dopiero ją zaczynają.

Reklama

Roman Kołtoń powiedział mądrze – Robert Lewandowski jeszcze nigdy nie zagrał na mundialu! To pokazuje, że ta kadra wcale nie jest na końcu swojej drogi, że to nie był turniej ostatniej szansy, że to nie Włosi, którzy wpuszczają na boisko tylko urodzonych przed 1986 rokiem. Nie. Tak naprawdę wielu z tych zawodników dopiero dziś, po latach posuchy, po latach upokorzeń, po latach pracy z takimi fachowcami jak Franciszek Smuda, miało okazję pokazać swój potencjał.

Adam Nawałka pokazał, że ma plan i ma pomysł, kto ów plan ma realizować.

Ale jest jeszcze ważniejsza rzecz, której nikt nam nie odbierze i dzięki której te kilkanaście dni zapamiętamy do końca życia.

Wreszcie poczuliśmy dumę. Wreszcie poczuliśmy siłę. Wreszcie poczuliśmy, że możemy walczyć, że możemy odrabiać straty, że możemy zdobywać bramki, nawet z silniejszymi przeciwnikami, że możemy trzymać zero w tyłach i wyszarpywać zwycięstwa. Z twarzy naszych reprezentantów zniknął ten obrzydliwy lęk: „byle się nie skompromitować”, który wydawał się towarzyszyć nam we wszystkich najważniejszych momentach ostatnich 30 lat. Zamiast tego – spokojna pewność siebie. Może i przegramy, to piłka, ale jesteśmy świadomi, że stać nas na walkę.

To właśnie tą pewnością siebie, świadomością swojej wartości i obudzeniem uśpionego giganta, jakim wydaje się piłkarska Polska wygraliśmy to Euro. Słyszę to na każdym kroku. Dzieciaki na podwórku kłócą się, kto ma być Lewandowskim a kto Kubą. Po niestrzelonym rzucie karnym Facebooka zalewa fala słów wsparcia dla byłego kapitana, dziś na orlikach znów zaroi się od chłopaków, którzy tym mocniej będą chcieli być tym biednym Błaszczykowskim, który dał nam tyle szczęścia. To, czego nie udało się zrealizować przy „naszym” Euro cztery lata temu, teraz spełniliśmy z nawiązką.

Polacy uwierzyli, że nie są narodem skazanym na „nic się nie stało”. Że nie jesteśmy skazani na bylejakość, że na betonie w Warszawie czy Poznaniu też mogą wyrosnąć naprawdę konkretni piłkarze. Że nie musimy wiecznie wychodzić tym wrednym 4-2-3-1 z dwoma, albo i trzema defensywnymi pomocnikami i Lewandowskim w przodzie, wiecznie czekającym na piłki, które nigdy do niego nie dochodziły. Nawałka odmienił mentalność tej drużyny, ta drużyna odmieniła mentalność nas wszystkich. Jeszcze przez długie lata nie będzie meczu, przed którym ktoś skaże nas na pożarcie. Przed którym ktoś powie – nie ma chuja, opędzlują nas.

Reklama

Nie. Koniec takich historii, koniec takich upokorzeń. Koniec ze wstydem, koniec z typowaniem porażek Polski kilkoma bramkami, bo piłkarze przegrywają już w szatni, w głowach, przy śpiewaniu hymnu z rozdygotanymi nogami. Gdy ŁKS spadał, śpiewaliśmy ironicznie: „za rok wracamy i wszystkich rozpierdalamy”. Teraz taka przyśpiewka brzmiałaby jak zapowiedź, jak wiarygodna, oparta na solidnych przesłankach, prognoza kolejnych meczów.

To było spektakularne podniesienie giganta z kolan. Jak bezczelne zerwanie z pleców tych wszystkich małolatów koszulek Zlatana, Messiego i Ronaldo i założenie im siłą trykotów z Orłem. Jak plaskacz dla wszystkich narzekaczy, ze mną na czele. Typowałem porażki z Niemcami, Ukrainą i Szwajcarią. Dopiero wczoraj czułem, że wygramy. A skoro ja czułem, że wygramy – to ta kadra naprawdę zmieniła wszystko, wywróciła cały kraj do góry nogami.

Szansy na kolejne sukcesy nie upatruję tylko w tym, że Krychowiak, Milik, Szczęsny, Kapustka i Zieliński mają przed sobą jeszcze kawał życia i kawał gry. Upatruję jej przede wszystkim w przetarciu nowego dla nas szlaku, szlaku nieznanego i szlaku zapomnianego, znanego tylko ze starych map drukowanych w latach osiemdziesiątych.

Szlaku zwycięstw. Godności. Wiary.

Za to i za pierwsze emocje na tak wysokim poziomie w swoim 25-letnim życiu – dziękuję, panowie.

JAKUB OLKIEWICZ
Fot.FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...