Nie dołączamy się wprawdzie do chóru chwalącego Lewego z urzędu, nawet za to jak wsiada do autokaru czy z jaką gracją wychodzi na rozgrzewkę, ale też nie zamierzamy popadać w drugą skrajność i się nad nim pastwić. Uczciwie oceniamy, że nie jest w najlepszej formie, ale i tak doceniamy jego wkład w drużynę. Przy takim piłkarzu reszta ekipy gra o parę procent lepiej, a rywale podchodzą do nas z większą kupą w majtach większym respektem – choćby z tych powodów jego roli nie można deprecjonować.
Grę Roberta zagranie po zagraniu przeanalizowaliśmy TUTAJ, więc nie ma sensu robić tego ponownie. Zwróćmy jednak uwagę na inną rzecz: jak Robert – było nie było gość z piłkarskiego kosmosu – wypada w porównaniu z podstawowymi snajperami drużyn, które znalazły się w ćwierćfinale. Biorąc pod uwagę serię bez strzelonej bramki, niestety… lideruje całej stawce i to z dość dużą przewagą. A przecież praktycznie żaden z konkurentów to nie ta sama liga, co Robert.
Tym bardziej te liczby powoli zaczynają się robić naprawdę nieciekawe…
Minuty liczone od momentu zakończenia meczu reprezentacji, w którym padła ostatnia bramka
Tak naprawdę Robert swoimi minutami bez gola kasuje całą stawkę. Względnie blisko są Sam Vokes i Mario Goetze, ale… nawet nie przystoi porównywać snajpera Bayernu z piłkarzem Burnley (beniaminka Premier League). Goetze? Owszem, był wystawiany na szpicy, ale przecież żadną tajemnicą jest, że to po prostu piłkarz o innej specyfice. Nie jest w najlepszej formie, ale też rozliczanie go stricte z bramek byłoby szaleństwem.
To świetnie, że drużyna jest w stanie wziąć na barki ciężar meczów nawet wtedy, kiedy lider jest nieco w cieniu, ale przecież z Lewym w zabójczej swojej normalnej formie bylibyśmy zdolni do nieprawdopodobnych rzeczy. Robert, zagraj dzisiaj tak, by wybić nam z głów jakąkolwiek dalszą dyskusję na temat twojej formy.
A że im dalej w las, tym na przeszkodzie stoją lepsi przeciwnicy i o gole teoretycznie trudniej? To może warto sobie przypomnieć to:
Bo Pepe doskonale pamięta.
Fot. FotoPyK