Reklama

Inżynier, który trenerem został przez przypadek. Kim jest Fernando Santos?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 czerwca 2016, 14:18 • 5 min czytania 0 komentarzy

Kibice znad Wisły mogą go kojarzyć przede wszystkim z inauguracji EURO przed czterema laty. Ówczesny selekcjoner reprezentacji Grecji, Fernando Santos, z Polakami mierzył się jednak nie tylko tamtego czerwcowego popołudnia na Stadionie Narodowym. Co więcej – nigdy, czy to jako trener klubowy, czy reprezentacyjny, z nami nie przegrał. Kim jest człowiek, który – jak sam przyznaje – niechętnie podnosi się z ławki rezerwowych, a piłkę najchętniej łączy z matematyką?

61-latek należy do tego grona szkoleniowców, którzy wielkiej kariery piłkarskiej nie zrobili. Na świat przyszedł w domu, który – choć nie miał futbolowej historii – nieodłącznie związany był z jednym klubem – Benfiką Lizbona. Ojciec, mechanik samochodowy, oraz matka, gospodyni domowa, regularnie bywali na meczach, obserwowali treningi, na każdym kroku identyfikowali się z czerwonymi barwami Orłów.

Inżynier, który trenerem został przez przypadek. Kim jest Fernando Santos?

Miałem dokładnie 40 dni, gdy rodzice po raz pierwszy zabrali mnie na stadion. To był początek grudnia, rok 1954. Paradoksalnie od tamtego czasu zacząłem się też odzwyczajać od picia mleka – mama nie miała mnie jak nakarmić na stadionie z racji warunków atmosferycznych, więc mogę chyba powiedzieć, że dzięki piłce zacząłem szybko dojrzewać jako niemowlę – wspominał w jednym z wywiadów Santos.

Oczywiście jako dzieciak parł na rodziców, by jak najszybciej zapisali go do lokalnej szkółki. Ci – z uwagi na swoją miłość do Benfiki – chcieli by grał właśnie tam. Najpierw zaczął jednak w o wiele mniejszym Operario.

Zaczynałem jako bramkarz. Mama miała co robić – ciągle cerowała mi porwane spodnie.

Rokował nawet nieźle. Jeździł z drużyną na turnieje, przywoził medale i statuetki. Kolejni trenerzy go chwalili, pojawiały się pierwsze głosy, że mógłby przenieść się do lepszego zespołu.

Reklama

Do Benfiki trafiłem dosyć przypadkowo. W ostatniej chwili, po namowie kolegi, pojechałem na obóz z 40 dzieciakami i po prostu się wyróżniałem. Nie wiązałem z piłką wielkiej przyszłości, nie miałem marzeń typu chciałbym grać tu i tu. Zdziwiłem się, że ówczesny trener Angelo do mnie zadzwonił i zaprosił na testy. Nie wiedziałem, że aż tak ceni moje predyspozycje.

Dwa lata ciężkiej pracy w wymarzonym klubie rodziców były piękną przygodą, ale w końcu przyszedł czas, by podjąć poważną decyzję – albo sport, albo nauka. Do sprawy podszedł niezwykle chłodno i pragmatycznie jak na nastolatka. Uznał, że kariery w piłce wielkiej nie zrobi, więc postawił na edukację. Piłkę zepchnął na margines, trafił do Instytutu Inżynierii i zaczął więcej przesiadywać w książkach, zamiast na boisku.

Od zawsze lubiłem matematykę, przedmioty techniczne. W wieku 15 lat miałem już sporo umiejętności, dzięki którym mogłem dorabiać jako elektryk.

W latach 70. udało się pokończyć wszystkie najważniejsze kursy i wkrótce postanowił powoli zacząć wychodzić na swoje. Grał ciągle w piłkę, w Estoril i Maritimo, ale traktował to bardziej jako dodatek. Priorytetem była praca. W międzyczasie ożenił się, kupił dom w Cacém, meble na raty i ciężko pracował, by wygrzebać się z kredytów.

17125948_5OrI0

Przestałem grać po tym, co wydarzyło się w Hiszpanii. Zabrałem rodziców na wycieczkę. Na światłach zostali zaatakowani przez przypadkowych sprawców. Przez otwarte okno samochodu ktoś rzucił kamieniem w matkę, chcieli ich okraść. Moi rodzice długo po tym nie mogli się otrząsnąć, ciągle chodzili na wizyty do psychologa, nie potrafili pojąć jak można zostać zaatakowanym w biały dzień. Wtedy rękę wyciągnął do mnie prezes Estoril, który ciągle dzwonił namawiając mnie na powrót do gry, a w końcu pomógł mi finansowo przy leczeniu rodziców. Znalazł mi pracę w roli inżyniera, pracowałem w hotelu należącym do niego. Miałem pod sobą 40 mężczyzn, planowałem, co mają zrobić, miałem na głowie wiele spraw. Ale dobrze zarabiałem i byłem szczęśliwy.

Reklama

Z inżyniera na trenera piłkarskiego wyszedł przypadkiem. Estoril był notorycznie pod kreską, w klubie piszczała bieda – zaproponował więc prezesowi, że ograniczy nieco godziny pracy w hotelu, a uzyskany w ten sposób czas spędzi na boisku treningowym. Najpierw jako asystent, potem już jako pierwszy trener. Z sukcesami – był architektem powrotu drużyny do najwyższej klasy rozgrywkowej, przez długi czas utrzymywał drużynę na wysokim poziomie. To normalne, że zaczęły przychodzić oferty z poważniejszych klubów.

pobrane (3)
Tutaj z prezesem Estoril – już jako szkoleniowiec klubu

W 1994 ukochane Estoril zamienił na Estrelę, a potem trafił do FC Porto i w ciągu trzech lat udało mu się z tym klubem wygrać wszystko, co można było zgarnąć na krajowym podwórku. Dotarł jeszcze do ćwierćfinału Ligi Mistrzów i postanowił opuścić ojczyznę.

pobrane (1)

Jako trener Porto w meczu ligowym z Benfiką

W 2001 roku dostał trenerskie lejce w AEK-u Ateny i od tamtego czasu często zmieniał pracodawców. Później był Panathinaikos, Sporting, znów AEK, Benfica, PAOK i w końcu reprezentacji Hellady. Poza Salonikami i rolą selekcjonera – nigdzie nie zagrzał miejsca dłużej niż przez rok. Sukcesy? Tylko jeden – puchar Grecji w 2001 roku.

Jako trener jestem taki sam, jak w życiu. Spokojny, raczej chłodny i wycofany. Nie chcę biegać przy linii, wolę w tym czasie dokładnie analizować to, co widzę na boisku. Lubię futbol oparty na grze defensywnej, najważniejsze dla mnie jest to, by nie tracić bramek. Od urodzenia ciągnęło mnie do matematyki i ta fascynacja dokładnością i precyzją objawia się dziś, gdy pracuję w innej roli.

Propozycję objęcia posady w portugalskiej reprezentacji otrzymał po tym, jak dobre wyniki wykręcał w Grecji. Najpierw zakwalifikował się na Mistrzostwa Europy rozgrywane w Polsce i na Ukrainie. Wyszedł nawet z grupy, ale w ćwierćfinale nie dał rady sprostać Niemcom. Dwa lata później poleciał z drużyną do Brazylii i znów udało mu się wydostać do fazy pucharowej – w 1/8 Grecy ulegli jednak po rzutach karnych Kostaryce.

Każdego można nauczyć dobrej gry defensywnej. Moje drużyny nie porywają stylem, ale są skuteczne. W Grecji na początku nie chcieli trenować na takich obciążeniach, jakie zaproponowałem. Byli w szoku, gdy ustaliłem treningi o godzinie ósmej. Z czasem zaczęli się przyzwyczajać i zobaczyli, że to przynosi efekty.

Tego odmówić mu nie można – ze słabiutką Helladą wykręcał solidne wyniki, a teraz – jakkolwiek spojrzeć – daje radę z drużyną portugalską. Co prawda na tych mistrzostwach nie wygrał jeszcze meczu w 90 minutach, ale kolejne etapy pokonuje.

Co ciekawe – Fernando Santos nigdy nie przegrał mierząc się z Polakami. Jako selekcjoner Grecji – 1:1 na EURO 2012 i remis w meczu towarzyskim. Jako opiekun FC Porto – wygrany dwumecz z krakowską Wisłą w Pucharze UEFA. Czas w końcu na pierwszą porażkę?

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...