Z każdym kolejnym rokiem futbol staje się coraz bardziej złożoną grą, decydują coraz mniejsze detale. Jestem gotów uwierzyć, że kiedyś potrafiono wygonić jedenastu na boisko i rzucić parę taktycznych ogólników, względnie że – jak mówił Zbigniew Boniek – piłkarze sami nierzadko ustalali plan gry. Dzisiaj? Dostajesz gruby bryk, rozprawkę dotyczącą twoich obowiązków. Indywidualnych, o funkcjonowaniu w swojej linii, w obronie, w ataku. I jakkolwiek to wszystko da się szczegółowo wypracować w klubie, by weszło w krew, bo możesz się nad tym pochylać dzień po dniu, tak nie ma na to szans w reprezentacji. Tu siłą rzeczy selekcjoner musi iść na duże kompromisy. Dlatego jeśli masz w swoich szeregach szansę na jakikolwiek automatyzm, zgranie wyniesione z klubu, to słusznie kładzie się na to nacisk i wyjątkowo docenia, wyróżnia jako duży atut.
Nikt pod tym względem nie stoi lepiej niż Italia. Tu cały blok obronny został zbudowany nie podczas sporadycznych zgrupowań, ale przez lata wspólnej gry w Juve. Buffon, Bonucci, Chiellini, Barzagli – czterech klasowych zawodników grających i trenujących ze sobą od lat, czterech z jednej formacji. Takiego skarbu nie ma nikt na tych mistrzostwach. Gwarantuję wam, że KAŻDY trener wolałby przeszczepienie takiego klubowego monolitu do jedenastki, niż Cristiano Ronaldo czy inną wielką gwiazdę. Może inni mogą zestawić porównywalnie mocną personalnie formację, ale nie mają szans sprawić, by była tak zgrana.
Turniej finałowy to nie mistrzostwa portfolio, to wyścigi na aktualną formę. Dlatego wielokrotnie ich bohaterami są goście, który wyskoczyli znikąd, a później równie szybko przepadli. Zastanówmy się nad tym nieco dłużej: co decyduje o renomie, z jaką ktoś przyjeżdża na Euro? Lata znakomitej gry, zwykle poparte świetnym sezonem. Ale nawet najlepszym przydarzają się dołki i to dłuższe niż trwające kilka tygodnie, a wówczas nie ma on nic wspólnego z reputacją, jaką wypracował. W nowym klubie zaczekają, w reprezentacji dadzą ci wejść, ale finały są bezlitosne czasowo. Maksyma “nazwiska nie grają” nigdzie nie ma takiej siły, nigdy nie ma takiej szansy sprawdzić się w praktyce, niż tutaj. Jakby Euro trwało rok, to okej, wierzę, że najlepsi by rozstrzygali, ale w takim formacie ich moc oddziaływania potrafi niesłychanie zgasnąć.
Italia przysłała drużynę bardzo mylnie oszacowaną. Ludzie byli przyzwyczajeni, że spojrzą na jedenastkę Włochów, a tam każdy kojarzy się z zajebistym golem, rekordowym transferem, interwencją w finale Ligi Mistrzów. Ale dajcie spokój – wypadli Verratti i Marchisio, a i tak z ławki wchodzi sobie ulubieniec Parc de Princes Thiago Motta. Jako dżokera Conte może wpuszczać błyskotliwego Insigne, który w ilu ekipach mistrzostw nie załapałby się do pierwszej jedenastki? To są piłkarze, którzy może nie mają takiej renomy na kontynencie jak ich poprzednicy, dawne pokolenie, ale to wciąż gwiazdy Serie A. Każdy, kto tu przyjechał, to taki co najmniej Glik, który u nas – innego ćwierćfinalisty – jest absolutną podporą. Wygłodzeni, niedoceniani, których ten turniej inspiruje i motywuje do szaleństw, bo to turniej ich życia, a zarazem mający za sobą ograny monolit w siłach, który nie straci głowy. Tak, to jest bardzo zdrowa konstrukcja.
Oczywiście ta Serie A trochę skompromitowała się w poprzednim sezonie – nawet liga czeska wytrzymała dłużej w pucharach. Ale to znowu kadrze może grać na korzyść: oni nie są zajechani sezonem. Gdy Ronaldo ma bimbalion meczów na koncie, gdy inni wielcy oddychają rękawami, Włosi są tylko po sezonie. Ani szczególnie lekkim, ale też nie jakimś nad wyraz wymagającym.
Nad wszystkim czuwa profesor Conte. Nie będę wam wciskał kitu: trochę się obawiałem, bo jak wygrywał w Italii z Juve całe sezony, tak w Europie zawalał najważniejsze mecze. A Euro to sprint, a nie maraton, w których był specjalistą. Antek rozwiał jednak moje wszelkie wątpliwości i dzisiejsze zwycięstwo nad Hiszpanią wywołało pewnie porównywalną radość w okolicach Stamford Bridge: mamy fachowca, jakiego pozazdrościć.
Znakomity, najlepsze czterdzieści pięć minut turnieju w wykonaniu kogokolwiek, pierwsza ścięta głowa faworyta, pierwszy wygrany “przedwczesny finał”, nie wzięły się z przypadku, nie pojawiły z zaskoczenia. Jedyne co może zaskakiwać, to jak silne po zastanowieniu Squadra Azzurra ma fundamenty.
Leszek Milewski