Wszyscy to podskórnie czujemy, ale większość osób uspokaja: – Cicho, bo zapeszysz! Cicho, bo przepompujesz! Cicho! Cicho, bo się nie znasz!
A przecież to tylko stwierdzenie faktu – los sprawił, że nasza strona drabinki jak na warunki poważnego turnieju jest wręcz śmieszna. Co za tym idzie – trzeba zweryfikować cele, bo tu naprawdę nadarzyła się szansa na sukces zdecydowanie ponad miarę, irracjonalny. Oczywiście zaraz pojawią się tu tak zwani futbolowi fachowcy, którzy będą przekonywać, że drabinka wcale śmieszna nie jest, bo Granit Xhaka to super zawodnik, ale to tylko bajdurzenia kogoś, kto chce być poważny ponad miarę i boi się marzyć. Tak, jest śmieszna. Prawdopodobnie nigdy w historii nie było śmieszniejszej.
My tak od ściany do ściany. Jednego dnia – mamy super drużynę, mamy Lewandowskiego z Bayernu, Milika z Ajaksu, Krychowiaka z Sevilli (za moment z PSG), Glika z Torino (za moment Monaco), Piszczka i Błaszczykowskiego z Borussii… A następnego – ale Szwajcarzy też są super, w zasadzie to są trochę lepsi od nas, będzie trudno! W którym miejscu są lepsi od nas? W czym są równi? Ustalmy raz na zawsze, czy czujemy się mocni, czy też czujemy się ekipą na poziomie Szwajcarii, bo jedno drugie wyklucza.
1/8 ze Szwajcarią – jesteśmy faworytami. Będzie trudno? Zawsze jest trudno. Ale trzeba wygrać.
1/4 z Chorwacją lub Portugalią – faworytami nie jesteśmy, ale też w żadnym razie nie stoimy na straconej pozycji. Gdyby tam byli Hiszpanie to tak – wtedy nasi piłkarze przegraliby to starcie już w szatni. Ale Chorwacja czy Portugalia? Na dziesięć meczów z tymi zespołami przegrywamy cztery, cztery razy jest remis, dwa razy jesteśmy górą – czyli mamy 60 procent szans w najgorszym razie na rzuty karne.
1/2 z Belgią – patrz wyżej, to samo. Belgowie są lepsi, ale nie są nieosiągalni. Nie są zespołem z innej planety.
Wiecie co chcemy napisać, prawda? Tak, dokładnie to – że Euro ułożyło się w ten sposób, iż trzeba sobie stawiać ambitne cele. Owszem, można odpaść za moment, ale można też ruszyć po finał. Łatwiej nie będzie już nigdy. I przed żadnym meczem nie będzie można powiedzieć – no, teraz to na pewno już po nas. Nie będzie tu starcia, przed którym bukmacherzy za naszą porażkę będą płacić zaledwie 1,30, pewnie nie będzie też takiego, że płacić będą 1,50. Do finału zostały trzy mecze, a w każdym z nich nasze zwycięstwo nie zostanie na świecie odebrane powszechnym „what the fuck?”. Zostanie przyjęte jako urocza ciekawostka i nic więcej. Na pewno nie sensacja.
My – Weszło – jesteśmy pierwsi do studzenia rozpalonych głów, ale teraz widzimy konieczność reakcji odwrotnej: tu trzeba trochę podkręcić temperaturę. Nie jest to oznaka żadnego „januszowania”, żadnej głupawki. To zwykła kalkulacja. Po prostu nie trzęsą nam się ręce z przerażenia, gdy można to napisać: czemu nie finał? Nie paraliżuje nas taki scenariusz. Uważamy, że futbol widział tysiąc bardziej niespodziewanych zdarzeń.
Złoto (a w tym wypadku finał) jest dla zuchwałych. Nie dla szaleńców, ale dla zuchwałych. Patrzysz na drabinkę – to naprawdę nie ma wiele wspólnego z szaleństwem. Wystarczy przestać się bać myśli o sukcesie. Ona wcale nie oznacza, że jesteś głupi albo nie znasz się na piłce.
A że pewnie odpadniemy wcześniej? Pewnie tak. I dobrze wiemy – poczujemy wtedy mniejsze lub większe rozczarowanie, że wszystko ułożyło się pod scenariusz marzeń, którego nie zrealizowaliśmy. Póki się to jednak nie zdarzyło – nie dygajmy na robocie!