– Gdy pierwszy raz spotkałem się z Łobanowskim twarzą w twarz, cały spłynąłem potem. Nie umiałem tego wytłumaczyć. Nie wiem jak by to wyglądało, gdyby chciał mnie o coś spytać, czy byłbym w stanie choć słowem odpowiedzieć. O legendarnym Waleriju Łobanowskim, puszczaniu dymka pod prysznicem, wojnie na Ukrainie, powołaniu do wojska i dzisiejszym meczu z Polską w obszernym wywiadzie dla Weszło opowiada obrońca Górnika Zabrze Oleksandr Szeweluchin.
***
Do sali konferencyjnej, gdzie mam rozmawiać z Oleksandrem prowadzi nas rzecznik Górnika Rafał Kędzior. Żartuje: – Kiedyś to był stały repertuar Polaków: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Teraz wy przejęliście to od nas.
– Gdybyśmy tylko teraz przejęli też od was repertuar polityczny i społeczny, to nie miałbym nic przeciwko!
***
Gdy ostatnio ze sobą graliśmy, w eliminacjach do mistrzostw świata, twoi rodacy dali nam popalić. I tu, w Warszawie, i na waszym terenie.
Kiedy Fomenko zaczynał, to naprawdę dobrze to wyglądało. Teraz to wy zaczęliście być groźni dla wszystkich, widać jaką świetną robotę odwala trener Nawałka.
Wpływ na wasze wyniki ma też chyba to, że reprezentacja wydaje się być skłócona, żeby przypomnieć choćby konflikt na linii Jarmołenko-Stepanenko.
Trudno to oceniać nie będąc wewnątrz tej reprezentacji. Z tego co słyszałem, przed tym całym konfliktem Jarmołenko i Stepanenko byli kumplami, a przed samymi mistrzostwami podobno zamknęli temat, puścili całą sprawę w niepamięć. Mówił o tym zresztą sam Fomenko, że klimat jest już w porządku, że atmosfera w drużynie jest okej. Ale całkiem to prawdopodobne, że sprawa jeszcze kładzie się cieniem na drużynie, po odpadnięciu z turnieju pewnie można się doszukiwać takich rzeczy.
Nawet jeśli taki konflikt był, to w meczu z Niemcami nie było go widać, zagraliście naprawdę niezłe spotkanie.
To prawda, ale brakowało nam wykończenia. Nie było dobrego napastnika, na którego można by było liczyć, do którego można by było grać. Żeby mieć świadomość, że można puścić wrzutkę, że on odnajdzie się w odpowiednim miejscu. Chociaż niby mamy Zozulię, Selezniowa, którzy grali tak właśnie – agresywnie, nieustępliwie w eliminacjach…
Tutaj nie potrafili tego pokazać?
Może po to są mistrzostwa Europy. Inny poziom, żeby oddzielić zawodników, którzy mają tę najwyższą jakość od tych, którzy nie potrafią jej pokazać, którym może trochę jej brakuje. Bo przeciwnik lepiej pilnuje, uważniej kryje, bardziej przeszkadza i nie możesz się już tak dobrze zaprezentować. Albo trzeba szukać powodów gdzieś indziej…
Na przykład w złych nawykach zawodników? Widziałeś zdjęcie z szatni po meczu z Niemcami, gdzie pod prysznicami leżą dziesiątki petów, puszki po piwie?
Nie widziałem tego, sam nie spędzam zbyt wiele czasu na Facebooku, mam trójkę fantastycznych dzieci, którym wolę poświęcić zaoszczędzone w taki sposób godziny. Jeśli już, to raczej poczytam wiadomości sportowe, polityczne, jakieś portale społecznościowe to tylko od czasu do czasu. Koledzy dopiero dziś pokazali mi to przed treningiem.
Zdziwiony?
Na pewno to zaskakuje w negatywny sposób. W każdej drużynie znajdzie się paru piłkarzy, którzy palą, o wypiciu piwa czy dwóch po meczu to nawet nie mówię, bo to akurat nie jest nic złego. Jedyne co mnie zszokowało, to liczba niedopałków na tych zdjęciach. Znam tam niektórych zawodników i z tego co wiem, to palaczami nie są. Chyba że z nerwów po meczu nie wytrzymali, byli tak rozczarowani, że musieli sobie zapalić.
Myślisz, że u trenera Nawałki by to przeszło?
Myślę, że tego by po prostu nie było. Jakby trener Nawałka to zobaczył, pomyślałby na pewno, że to nie jest materiał ludzki, z jakim on chciałby pracować. Z którym ma osiągnąć szeroko rozumiany sukces, który zapewni mu na dłuższą metę dobre wyniki. Jeśli u niego zawodnik miałby się tak prowadzić, jak na to wskazują tamte zdjęcia, to nie byłoby żadnych szans na pozytywny koniec.
A u trenera Łobanowskiego?
Powiem tak – pamiętam, że w Dynamie Kijów niektórzy starsi zawodnicy palili, ale mieli przy tym podwójne zdrowie, „po dwa serca” jak to się wtedy mówiło. Nie przeszkadzało im to w bieganiu, choć dla mnie jako dla młodego zawodnika, wychowanego w rodzinie, w której nikt nie palił, to było ogromne zaskoczenie. Szczególnie, że obserwowałem jakie są treningi za Łobanowskiego, jakie nakłada obciążenia… Widzieć jak starsi gracze po takim wysiłku biorą papierosa do ust, to dla mnie było niezrozumiałe.
Szewczenko, Rebrow – oni też lubili puścić dymka?
Nie, ich nie widziałem z papierosem w ustach. Chyba po prostu chcieli coś osiągnąć i wiedzieli, jak się prowadzić. Nie wykluczam, że gdzieś w ukryciu czasem jednego wypalili, ale żeby robili to regularnie, na widoku – nie, nigdy. Chociaż byli inni świetni piłkarze, boczni pomocnicy biegający non-stop, którzy potrafili zapalić nawet przed meczem. I, co było najdziwniejsze, dawali radę. A przecież o wcześniejszym pokoleniu mówiło się, że oprócz tego, że palili, to jeszcze bardzo dużo pili. Niby krąży opinia, że tamte generacje rodziły się zdrowsze od nas. Ale mi się wydaje, że nie odstawali dlatego, że piłka nożna nie była tak dynamiczna, tak szybka, tak wytrzymałościowo wymagająca jak dziś.
Ci dwaj to byli najlepsi napastnicy z jakimi się spotkałeś podczas swojej kariery?
Zgranie było u nich na najwyższym poziomie. Szewczenko na szpicy, Rebrow na dziesiątce, to był wymarzony atak. Potrafili przecież wygrywać nawet z Barceloną. Zresztą za ich czasów w Dynamie rywalizacja była ogromna również na innych pozycjach, zawodnicy o ogromnym talencie odchodzili do Dniepropietrowska, do Worskły Poltawa, bo nie łapali się w Kijowie, a tam zostawali gwiazdami ligi. Na przykład Ołeg Wenglinski, utalentowany napastnik, grał w pucharach w Dnipro. Łobanowski mówił mu zresztą: poczekaj, pracuj ciężko, a przyjdzie twój czas. Miał niesamowitą szybkość, był bardzo podobny do Rebrowa, może trochę chudszy, mniej zbity, ale co potrafił z piłką zrobić… Mega talent. A z kolei zamiast niego przyszedł Maksim Szackich, Uzbek. Nie miał nic co by wskazywało na to, że będzie taką legendą, że zostanie najlepszym strzelców w historii ukraińskiej ekstraklasy. Na pierwszym treningu z nim pomyślałem sobie: oho, kolego, będziesz miał problem żeby tu grać. Czasem pozory to jedno, a rzeczywistość drugie.
Tobie jednak tam wybić się nie udało.
Nie tylko mnie, wielu chłopaków się nie przebiło. Jeden z nich nawet zaistniał w spotkaniu z Manchesterem United, a koniec końców nie został w pierwszym składzie, mimo że wszedł na poziom Ligi Mistrzów i kompletnie nie odstawał. Na pewno wpływ na to miała śmierć Łobanowskiego, który stawiał na młodych zawodników, zabierał nas na obozy z pierwszą drużyną, zimą 2002 roku trenowaliśmy już na stałe z „jedynką”. Zaczęła się liga i niestety, Łobanowski zmarł. Ja wróciłem do drugiej drużyny i zdecydowałem, że czas pójść na wypożyczenie, bo moje szanse na grę znów zmalały.
Co było takiego wyjątkowego w Łobanowskim, czego nie mieli inni trenerzy?
Trzeba być wychowanym na Ukrainie, na wschodzie, żeby zrozumieć, jaką był ikoną. Dla nas zawsze wzorem byli zawodnicy Dynama Kijów, którzy budowali fundament reprezentacji Związku Radzieckiego. Te nazwiska: Protasow, Błochin, Serebrianikow, Jewtuszenko. To on zbudował z nich zespół w Dynamie Kijów, a później przełożył to też na reprezentację, gdzie grał może jeden-dwóch piłkarzy z innych drużyn. Jednym z nich Dasajew w bramce, chociaż mieliśmy też świetnego golkipera Wiktora Czanowa, więc i na tej pozycji mógł grać piłkarz Dynama… Jak to wszystko się przeżywało, analizowało się to co Łobanowski dokonał, doceniało się to, że zawsze szedł pod prąd. Wbrew temu co sugerowali mu ludzie, dziennikarze. Nikt wtedy jeszcze tego nie rozumiał, jaką on ma wizję. Jak wyprzedza swoje czasy. W tamtym okresie miał nawet swoje laboratorium, gdzie testował zawodników komputerowo, podczas gdy niektórzy komputer raz czy dwa razy w życiu widzieli na oczy. Wyciągał informacje, których nie mieli inni trenerzy, wychodził daleko poza zwykłe testy na bieżniach. Miał sztab ludzi, którzy później analizowali te wyniki, coś wówczas kompletnie nie do pomyślenia.
Jak patrzy się na to, co swoimi metodami osiągnął, ilu zawodników wprowadził, docenia się, jak wiele zrobił dla piłki nożnej w Związku Radzieckim i później na Ukrainie. Kiedy wrócił do Dynama w 1996 roku, gdy byłem już świadomym człowiekiem i trenowałem w klubie, miałem okazję go poznać. Od razu widać było jak działa na zawodników. Jak mocny jest psychicznie, jaką aurę roztacza. Wprowadził niezwykłą dyscyplinę, wszystko było na swoim miejscu, jak to się mówi „idealnie po półeczkach rozłożone”. Może i nie współpracowałem z nim tak ściśle jak piłkarze „jedynki”, ale z bliska obserwowałem, co się o nim mówi, jaką pozycję ma w Kijowie i w całym kraju. Był bardzo poważnym człowiekiem, jego zachowanie zawsze było takie „generalskie”. Wszystko w klubie było ustawione pod niego, był jego twarzą i osobą numer jeden.
Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z nim?
Tak, takich rzeczy nie da się zapomnieć. Mieliśmy mieć odprawę przed treningiem w takim niewielkim pokoju, w którym zawsze zbierała się pierwsza drużyna. Jak wszedł, poczułem że pot się ze mnie leje, że zrobiło mi się mokro pod pachwinami…
Chyba pod pachami?
A, tak, tak (śmiech). Ni z tego, ni z owego poczułem, że spłynąłem potem, nie umiałem tego wytłumaczyć. Wiadomo, że byłem młody i spotkanie z takim człowiekiem było dla mnie wielkim przeżyciem. Nie wiem jak by to wyglądało, gdyby chciał mnie o coś spytać, czy byłbym w stanie choć słowem odpowiedzieć.
Ale o swoich zawodników potrafił zadbać.
O tak. To były czasy, gdy piłkarze nie zarabiali tak wiele, a szczytem marzeń było zapewnione mieszkanie, samochód. Łobanowski miał bardzo dobre kontakty z pierwszym sekretarzem partii, załatwiał zawodnikom wołgi, mieszkania poza kolejką. Oczywiście w pierwszej kolejności tym, w których najbardziej wierzył, z którymi wiązał swoje plany.
Wiem, że mocno interesujesz się tym, co dzieje się w tej chwili na Ukrainie, że dotyka ciebie on bezpośrednio. Byłeś nawet dwa razy wzywany do wojska.
Miałem przedstawić papiery, że pracuję w Polsce i że jestem sportowcem, a także że nie chcę w tej chwili zakładać munduru. U nas nie panuje stan wojenny, tylko operacji antyterrorystycznej. Gdyby stan wojenny został ogłoszony oficjalnie, to normalnie kraj wzywa do wojska i musisz iść. Jak go nie ma, to i przymusu stawienia się w armii nie ma. Dlatego odniosłem papiery, a w zasadzie żona odniosła, bo nie chciałem tam wchodzić. Znając naszych wojowników bałem się, że będą mnie chcieli mimo wszystko zgarnąć.
Ale z tego co mówiłeś we wcześniejszych wywiadach, twoich znajomych to niestety nie ominęło.
Tak, był taki chłopak którego poznałem jak przyjeżdżałem do babci, mieszkał po drugiej stronie ulicy. Taki jak ja, w tym samym wieku. Bawiliśmy się razem dość często. To były pierwsze miesiące, te najbardziej intensywne, tego konfliktu, gdy ciocia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że tamten dzieciak którego pamiętam, Wiktor, nie żyje. Że zginął w walkach. Mam znajomych, którzy do tej pory są na froncie. Ale teraz wszyscy raczej siedzą na barykadach, jedni po jednej, drudzy po drugiej stronie.
Wydaje się też, że ten temat jakoś ucichł w mediach, że nie jest już tak nośny. Myślisz, że to zwiastuje rychły powrót do normalności?
Z jednej strony myślę, że ta szansa jest, a z drugiej, że będzie o to bardzo ciężko. Jednego dnia dochodzą do mnie pozytywne wiadomości, widzę że jest okej, a kolejnego – że wszystko się zaostrza, że ciężko będzie o uspokojenie sytuacji. Dużo zależy od „papierów”. Separatyści i strona rosyjska chcą przede wszystkim od parlamentu amnestii, pewności, że po wygaszeniu konfliktu nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. To jest taka patowa sytuacja, która trwa i trwa. Mnie osobiście się też wydaje, że mniejszą rolę odgrywa już w tej całej sprawie patriotyzm, a znacznie większą – pieniądze. Że to jest polityczna wojna, że ktoś na tym zarabia kosztem zwykłych ludzi. Bo jak można mówić o cierpieniu bogatych ludzi, jeśli oni ze swoich dwudziestu miliardów tracą pięć, podczas gdy biedni ludzie tracą nie pieniądze, a całe rodziny.
Jak widzisz teraz swoją przyszłość w Górniku? Przeszkodą może być dla ciebie limit obcokrajowców, szczególnie ze względu na Armina Cerimagicia, który też jest zawodnikiem spoza Unii.
No tak, tylko jeden z nas będzie mógł przebywać na boisku, ale czy to problem? To pytanie do trenera, ja nie widzę tutaj takowego. Jeden z nas ma granie, drugi siedzi na ławce i czeka na swoją szansę. Nie będzie tak, że pierwszy skład jest dany raz na zawsze. W piłce ciężko przewidzieć swoją przyszłość, ale ja zawsze mówiłem o tym, że jeżeli będzie wola klubu, będzie mną zainteresowany, to chcę pomóc. Moim obowiązkiem jest, jeśli spadłem, żeby pomóc też awansować.
Chyba też osiedliłeś się w Zabrzu, z tego co wiem kupiłeś niedawno mieszkanie na nowym osiedlu, czyli chyba ani myślisz się stąd ruszać?
Starsza córeczka kończy drugą klasę, trzecia córka urodziła się w Gliwicach, nasz ośrodek życia jest tutaj. Pewnie, jesteśmy tam, gdzie nas rzuci praca, ale póki ta jest w Zabrzu, to i my chcemy zostać. Związaliśmy się dość mocno z tym miastem, od początku nie chcieliśmy mieszkać w Katowicach czy Gliwicach, tylko tu. Nie jestem też młodym facetem, nie chcę zmieniać teraz klubu raz-dwa razy w roku. Chciałbym złapać stabilność.
Spadając z ligi spotkało was sporo nieprzyjemności, choćby ten incydent w Niecieczy. Spotkałeś się z aż tak silną reakcją kibiców wcześniej, na Ukrainie?
Nie, nigdy. Ale trzeba zrozumieć kibiców, do ostatniej minuty była szansa na utrzymanie, byli mocno rozgoryczeni, że ona się wymknęła. To ich bardzo bolało, stąd wynikła agresja. Ale analizując całe rozgrywki, nie zasłużyliśmy na utrzymanie, mieliśmy tylko jeden miesiąc naprawdę dobry, gdy jakoś w grudniu wygraliśmy 4:2 z Zagłębiem, 5:2 z Piastem… Ale poza tym, niestety dołek. Gdyby nie podział punktów, to pewnie spadlibyśmy jeszcze wcześniej.
Generalnie wyniki zaczęły iść w dół po tym, jak klub opuścił Adam Nawałka. Czułeś, że sama jego osoba wynosi drużynę wyżej niż predysponowałby do tego skład, sytuacja kadrowa?
Zacznijmy od tego, że w każdym klubie bardzo dużo powinno zależeć od trenera. Jeżeli da się mu wszystko czego oczekuje, da się mu wszystkie narzędzia do pracy, poukłada się klocki tak, jak on to widzi, to można myśleć o dobrych wynikach i w pełni go z nich rozliczać. Zarząd musi przyjąć jego wizję, politykę, współpracować z trenerem. Ale to on powinien mieć decydujący głos. Nawałka taki był, praktycznie co parę dni rozmawiał z prezydent Zabrza Mańki-Szulik, jeździł do niej na spotkania, załatwiał wszystko po swojemu. Ale i w klubie miał wszystko poustawiane od A do Z. Wszyscy wiedzieli, w którym kierunku Nawałka chce iść, jak chce pracować z zawodnikami, poukładał nas pod siebie. To funkcjonowało znakomicie.
Trener Nawałka dzwonił do ciebie przed jutrzejszym meczem, wypytywał o reprezentację Ukrainy, porozmawiać o tym meczu?
Nie (śmiech). Oczywiście, jakby zadzwonił, to byłoby mi przyjemnie z nim porozmawiać, powiedziałbym jak ta kadra wygląda z mojej perspektywy. Ale mam świadomość że trener ma świetny sztab ludzi analizujących, którzy obejrzeli ogrom meczów na Ukrainie, więc moja pomoc nie jest mu niezbędna.
W dzisiejszym meczu będziesz kibicować Ukrainie, która o nic nie walczy, czy jednak na tych parę godzin ściśniesz kciuki za Polaków?
Szerze? Za obie drużyny. Jestem najbardziej ciekawy, jak po dwóch porażkach pokaże się Ukraina. Czy udowodni, że to reprezentacja z naprawdę świetnymi zawodnikami, z dużym potencjałem. No i tego, jak zaprezentuje się Polska. Przede wszystkim nie chciałbym jednak, żeby Ukraina w jakiś sposób przeszkodziła Polakom w awansie do kolejnej rundy, żeby zaszkodziła waszej reprezentacji. Szczególnie, że dla nas to mecz bez stawki. Pożegnanie Fomenki, bo nie sądzę, by federacja chciała dalej z nim współpracować, już zresztą podobno ogłosił zawodnikom, że to jego ostatnie spotkanie w roli selekcjonera.
Kogo typuje się na jego następcę?
Mamy całą masę trenerów siedzących na bezrobociu, pochodzących z tej dobrej, starej szkoły. Mówi się o Myronie Markiewiczu, na swoją szansę czeka też przecież Andrij Szewczenko. A może przyjdzie ktoś z zagranicy? Zobaczymy, w jakim kierunku będzie chciał pójść nasz związek.
A jaki wynik dziś obstawiasz?
Inne pytanie proszę, nigdy w tym nie byłem dobry. Serio, w życiu wygrałem może jeden zakład, gdy na obozie typowaliśmy jakieś wyniki! (śmiech) Może remis? Chociaż jak spytasz mnie za pięć minut to powiem ci, że czuję, że Ukraina grając bez presji może wygrać, a za dziesięć – że w sumie to wydaje mi się, że Polacy potwierdzą to co pokazali w pierwszych dwóch meczach.
Bardziej ucieszysz się z gola twojego kolegi Milika czy rodaka Zozulii?
Sam nie wiem. Ale powiem ci coś innego – przykład Arka, to jak wybił się stąd do wielkiej piłki to naprawdę piękna, motywująca historia. Uśmiechnięty chłopak, który niedawno przebierał się w tej samej szatni co ja, teraz gra na mistrzostwach Europy i strzela gola Irlandii Północnej. Serio, dla mnie to aż nie do wiary.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK