Reklama

Gwóźdź do trumny, libacja i przełamanie. Jak graliśmy z Ukrainą?

redakcja

Autor:redakcja

21 czerwca 2016, 05:11 • 4 min czytania 0 komentarzy

Historia spotkań z Ukrainą to nie jest droga usłana różami. Jeśli mamy zespoły, które nam leżą i takie, z którymi mecze są wieczną katorgą, to wschodnim sąsiadom zdecydowanie bliżej do tej drugiej kategorii. W XXI wieku jeszcze z nimi nie wygraliśmy, a w sumie czekamy na zwycięstwo 16 lat. Ale hej, kto jeśli nie ekipa Nawałki lubi rozdać karty od nowa, dając nam kompletnie inny, lepszy układ?

Gwóźdź do trumny, libacja i przełamanie. Jak graliśmy z Ukrainą?

Obecny bilans jest przeciętny – dwa zwycięstwa, dwa remisy i trzy porażki. No, potrafimy sobie wyobrazić ciekawsze liczby, tym bardziej, że za obecnymi stoją spore historie, najczęściej niezbyt wesołe.

Mecz-ch… dupa i kamieni kupa

Wszystkie plagi spadły na Fornalika przed tym spotkaniem, a głównym winowajcą byli dziennikarze. Ośmielili się bowiem wykonywać swoje obowiązki i chcieli dla swoich redakcji jak najszybciej podać wyjściową jedenastkę na mecz z Ukrainą u siebie. Nie wiedzieli nawet, że podpisują tym samym pakt z diabłem i stają się podwójnym agentem. – To tak, jakbyście współpracowali z reprezentacją Ukrainy, chcąc im o wiele wcześniej pokazać w jakim zagramy ustawieniu – powiedział czujny Fornalik przed spotkaniem.

I do dziś nie wiadomo tak do końca, co było przyczyną porażki – haniebne czyny dziennikarzy, czy fatalna i ospała gra drużyny. Mecz skończył się po siedmiu minutach, przegrywaliśmy już 0:2. Bramka Piszczka niewiele zmieniła, bo jeszcze przed przerwą dobił nas Zozulya. Patrzymy na skład, jaki wtedy wypuścił Fornalik i… cieszymy się, że te czasy się skończyły. Boenisch, Obraniak, Łukasik, Kosecki, który podsumował grę zespołu i pokazał dupę.

Reklama

A Fornalik? Po konferencji znów błysnął, odpowiadając na pytanie o gola Jarmołenki. – Cała Europa wie, jak gra Leo Messi i też nie zawsze potrafią temu zaradzić. Tak, tyle że tamci chociaż próbują.

Mecz-przełamanie

Jeśli ktoś przed tym spotkaniem był optymistą, to naprawdę zazdrościmy mu pozytywnego podejścia do życia. Jechaliśmy do Kijowa jak na ścięcie, Ukraińcy mieli walić i patrzyć czy równo puchnie, a my moglibyśmy tylko prosić o litość. Trudno było wtedy wierzyć w tę reprezentacji i zaufać Engelowi. Bo niby dlaczego? W pierwszych czterech meczach towarzyskich jego kadencji, reprezentacja nie potrafiła wygrać, ani nawet strzelić bramki. Przydarzył się między innymi oklep od Hiszpanów, którzy zapakowali nam trójkę i wstydliwy remis z Finlandią. Przed samą Ukrainą też lepiej się nie działo, bo owszem w końcu trafiliśmy do siatki (raz z Holandią, raz z Rumunami), ale żadnego z tych spotkań nie kończyliśmy zwycięstwem. Czyli podsumowując – na spotkanie z Andrijem Szewczenką wysłaliśmy zespół, dla którego znalezienie kwiatu paproci wydawało się łatwiejsze niż wygrana.

I szczerze mówiąc – nawet Olisadebe strzelający w drugiej minucie, nie wlał zbyt dużo optymizmu w serca kibiców, tym bardziej, że chwilę potem “Szewa” wyrównał. Myśleliśmy – tak musiało być, nasz gol to przypadek, zaraz wszystko wróci do normy. Ale piłkarze podeszli do sprawy inaczej, to trafienie było im piekielnie potrzebne, bo w końcu w siebie w pełni uwierzyli. Oddaliśmy Ukraińcom z podwójną mocą, znów trafił Olisadebe, a wynik ustalił Kałużny. 3:1 w Kijowie – cud, który napędził ten zespół na resztę eliminacji. Coś podobnego do 2:0 z Niemcami.

Reklama

Mecz-gwóźdź do trumny

Setny raz w historii naszej reprezentacji straciliśmy gola po błędzie lewego obrońcy i po raz tysięczny był to gość, dla którego nie jest to wymarzona pozycja. Tym razem w roli głównej wystąpił Grzegorz Wojtkowiak, a przecież do tamtego momentu grał naprawdę dobrze. Zaważyła chwila dekoncentrancji, źle się ustawił, obciął jak junior i Jarmołenko z prezentu nie zrezygnował. Jednak zostawmy w spokoju Wojtkowiaka, bo tamten zespół nie miał racji bytu, dla kibiców ta porażka, co wiemy teraz, oznaczała koniec koszmaru. Fornalik ściągnął na zgrupowanie Mariusza Lewandowskiego i wypuścił w pierwszym składzie – dobrze, że nie graliśmy z Wyspami Owczymi, bo wystąpiłby Łukasz Cieślewicz. To był szczyt tej kadencji i jej idealne podsumowanie. Brak konsekwencji, sensu i logiki w decyzjach Fornalika.

Mecz  Libacja

– Nie chodziło o dwa ani trzy piwa – odpowiedział Leo Beenhakker na pytanie, dlaczego Boruc, Majewski i Dudka zostali zawieszeni. Panowie musieli dać dobrze do pieca, bo Holender nie jest gościem w stylu Smudy, który wywala piłkarza za wino w samolocie. Sytuacja była o tyle trudna, że świętować nie mieliśmy czego – dwa miesiące wcześniej zagraliśmy marne Euro, a teraz dostaliśmy w cymbał od Ukraińców po słabym meczu. Tyle miał dobrego po tym meczu Leo – nikt nie mówił o poziomie sportowym, wszyscy skupili się na trójce imprezowiczów. Ale potem, w eliminacjach do mundialu w RPA, kołderka i tak zrobiła sie za krótka.

*

Ukraina leży nam więc mocno średnio, ale teraz sytuacja jest inna, to nie my przystąpimy do rywalizacji rozbici, podłamani i przegrani. Role są rozpisane odwrotnie – oby oni swoją odegrali równie skutecznie co my, na przykład tak, jak w Warszawie trzy lata temu.

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...