Wszystko miało swój początek niespełna dziesięć lat temu w Kijowie. Dokładniej – 12 grudnia 2006 roku. Na salę konferencyjną wkracza trener Dynama, Anatolij Demjanenko. Atmosfera jest dość napięta, w końcu zaraz szkoleniowiec będzie musiał świecić oczami za niepowodzenie w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Fakt, że Ukraińcy musieli mierzyć się w niej z Realem Madryt, Steauą oraz Lyonem, zdaniem dziennikarzy nie tłumaczył zdobycia zaledwie dwóch punktów w sześciu meczach.
Demjanenko cierpliwie odpowiadał na pytania i odpierał zarzuty ze strony mediów. „Zabrakło nastawienia”, „niektórzy poczuli się zbyt mocni”, „muszę poważnie porozmawiać z częścią zawodników”, „potrzebujemy przemodelować nieco drużynę”… i tak dalej, i tak dalej. Tak naprawdę nic, co wykraczałoby poza utarte schematy usprawiedliwiania porażek.
Aż nagle szkoleniowiec biało-niebieskich niespodziewanie wypala: „Ale w sumie to wiecie co? Ostatnio nasi łowcy talentów powiedzieli mi, że 130 kilometrów stąd widzieli chłopaka, który będzie nowym Szewczenką”. Demjanenko postanowił jednak zadbać o to, by nie było zbyt nudno i nie podał do wiadomości, o kogo dokładnie mu chodzi.
„Chłopiec od 130 kilometrów”, przydomek ten przylgnął potem do bohatera naszej opowieści na długie lata. 130 kilometrów z lekkim okładem – właśnie taka odległość dzieli Kijów od Czernihowa, gdzie go wypatrzono. O kim mowa? Rzecz jasna o skrzydłowym naszego wtorkowego rywala, Andriju Jarmołence. O gościu, którego w Kijowie noszą w lektyce, zaś w Doniecku najchętniej nabiliby jego głowę na pal i wystawili w centrum miasta, by każdy mógł na nią nienawistnie splunąć. O zawodniku, którego co pół roku widziałyby u siebie czołowe europejskie kluby, lecz który jednocześnie ciągle odwleka moment wyruszenia na podbój piłkarskiego świata. No i – co najważniejsze – o graczu, który w wielkiej mierze przyczynił się do tego, że dzisiaj w ogóle dojdzie do do naszej potyczki z Ukraińcami.
* * *
Patrzysz na niego pierwszy raz i mówisz sobie: „kurwa, to ma być skrzydłowy? Przecież on przy tej posturze musi mieć zwrotność tira z naczepą”. A potem wpisujesz sobie nazwisko jegomościa na YouTube i dochodzi do ciebie, że w sumie to jednak życia nie znasz. Bardzo dobra kiwka, momentalne przyspieszenie i piekielnie mocny strzał z lewej nogi… Tak, gdzieś już to wiedzieliśmy. Podobnego stylem gry i sylwetką gościa mają bodaj w Walii…
* * *
Choć niewielu o tym wie, Jarmołenko drogę z Czernihowa do Kijowa musiał pokonywać dwa razy. Jeszcze zanim został ochrzczony przez Demjanenkę nowym Szewczenką miał już za sobą bowiem nieudaną przygodę z Dynamem, gdy w wieku 13 lat nie poradził sobie w juniorach stołecznej ekipy i po pół roku został odstrzelony. Sam Andrij przyznaje, że był to jedyny moment, w którym na poważnie rozważał odpuszczenie sobie gry w piłkę. – Byłem wtedy bardzo zły, ale ostatecznie postanowiłem udowodnić, że mogę uprawiać ten sport na wysokim poziomie. Kilka lat później na nowo zawitałem do Dynama, choć miałem też jeszcze ofertę z Szachtara – wspomina.
Gdy jednak Jarmołenko trafił już po raz kolejny do Dynama w styczniu 2007 roku, nie stał się z miejsca graczem podstawowej jedenastki. Na eksplozję jego talentu trzeba było jeszcze poczekać. Nawet jeśli to Demjanenkę na zawsze będzie się pamiętać ze słów o nowym Szewie, za jego kadencji skrzydłowy nie zdążył nawet zaliczyć debiutu w lidze ukraińskiej. Tuż po ponownej przeprowadzce do Kijowa Andrij występował bowiem jedynie w rezerwach. Szansę pokazania się szerszej publiczności otrzymał dopiero od Jurija Siomina 11 maja 2008 roku.
Dynamo kontra Worskła Połtawa. Osiemnastoletni Jarmołenko pojawia się na murawie w 83. minucie przy wyniku 1:1. Sześć minut później przesądza o zwycięstwie gospodarzy. Wejście smoka? Z całą pewnością. Tak czy siak, ten kto pomyślał sobie wówczas, że od tamtego momentu młody pomocnik zacznie w ekspresowym tempie wspinać się na szczyt, był w błędzie. W kolejnym sezonie – 2008/09 – Jarmołenko w lidze zgromadził bowiem zaledwie 364 minuty, podczas których ani razu nie zdołał trafić do siatki ani zaliczyć asysty.
Wszystko jednak uległo zmianie, gdy w nowym sezonie na ławce trenerskiej Dynama wylądował Walerij Gazzajew. To właśnie on postanowił powiedzieć w końcu „sprawdzam”, by przekonać się na własne oczy, ile prawdy jest w tych wszystkich gadkach ludzi kreujących Jarmołenkę na gracza aspirującego do miana jednego z najlepszych piłkarzy w historii ukraińskiej piłki. Gazzajew obdarzył go już na wstępie olbrzymim kredytem zaufania i – choć sam na stołku nie utrzymał się zbyt długo – potem już żaden z jego następców nie odważył się odstawić Jarmołenki na boczny tor.
Zresztą, co tu dużo gadać, w tym przypadku liczby akurat doskonale pokazują, w jaką maszynę z biegiem czasu zmienił się Andrij Jarmołenko.
Sezon 2008/09 – 10 meczów, 0 bramek i asyst w lidze – mistrz kraju
Sezon 2009/10 – 28 meczów, 7 bramek i 4 asysty
Sezon 2010/11 – 26 meczów, 11 bramek i 9 asyst
Sezon 2011/12 – 28 meczów, 12 bramek i 7 asyst
Sezon 2012/13 – 27 meczów, 11 bramek i 7 asyst
Sezon 2013/14 – 26 meczów, 12 bramek i 6 asyst
Sezon 2014/15 – 26 meczów, 14 bramek i 15 asyst – mistrz kraju
Sezon 2015/16 – 23 mecze, 13 bramek i 11 asyst – mistrz kraju
Piłkarz roku na Ukrainie w latach 2013, 2014 i 2015.
Potwór.
* * *
19 lat 10 miesięcy i 13 dni – tyle liczył sobie Jarmołenko w dniu debiutu w dorosłej reprezentacji. 5 wcześnia 2009 roku Ukraina podejmowała w Kijowie Andorę. Nawet jeśli rywal nie należał do – eufemistycznie rzecz ujmując – szczególnie klasowych, to sam Jarmołenko tamten dzień zapamięta prawdopodobnie do końca życia. Nie dość, że wyszedł wówczas w podstawowym składzie, to jeszcze – podobnie jak w klubie – już w swoim pierwszym występie wpisał się na listę strzelców, uderzeniem lewą nogą otwierając w 18. minucie wynik spotkania. Poza tym, mógł w końcu powiedzieć, że swojego idola, Andrija Szewczenkę, znał już nie tylko z czasów jego emerytury w Dynamie, lecz także bronił z nim wspólnie barw narodowych.
Nie brakuje osób, które twierdzą, że Jarmołenko w kadrze narodowej przejawia jeszcze więcej przywódczych cech niż w Dynamie. To właśnie jego zasługą w największym stopniu było to, że Ukraina zakwalifikowała się do baraży o udział w mistrzostwach świata w Brazylii. Tam jednak nasi sąsiedzi odpadli w dramatycznych okolicznościach. W pierwszym meczu wygrali u siebie 2:0 (Jarmołenko zdobył jedną z bramek), jednak w rewanżu nie zdołali dowieźć prowadzenia i polegli 0:3. Z tamtych eliminacji najlepiej powinniśmy pamiętać go z czegoś innego…
Tak było w Warszawie:
A tak z kolei w Charkowie:
To tak ku przestrodze, gdyby ktoś jeszcze postanowił go jutro lekceważyć.
Co nie udało się we wspomnianych barażach przeciwko Francuzom, udało się dwa lata później, gdy Ukraińcy mierzyli się w dwumeczu o udział w trwającym Euro ze Słowenią. Tym razem Jarmołenko nie zatrzymał się w połowie drogi i w obu spotkaniach okazywał się kluczową postacią – najpierw gol na 1:0 u siebie (ostatecznie Ukraina wygrała 2:0), w rewanżu zaś sztych na 1:1 w 96. minucie, który wybił Słowenii z głowy marzenia o udziale w mistrzostwach Starego Kontynentu. Szczególnie bramka z pierwszego meczu mogłaby służyć za film instruktażowy, jak jednym ruchem połamać biodra trzem obrońcom.
Choć Jarmolence sporo brakuje jeszcze, by zrównać się liczbą występów w reprezentacji z Szewczenką czy Tymoszczukiem, już dziś jest on drugim najlepszym strzelcem w historii kadry. I nawet jeśli obecne mistrzostwa są dla Ukraińców nieudane, nikt nie ma prawa wątpić w to, że kto jak kto, ale Jarmołenko za tę drużynę dałby się akurat poćwiartować.
* * *
„Jest mi wstyd. Nie wiem, jak pokażę sie po tym wszystkim na Ukrainie”.
Jarmołenko po porażce z Irlandią Północną
* * *
No dobra, skoro Jarmołenko jest takim kozakiem, to dlaczego jeszcze nie gra w lepszym klubie? Cóż, jest to w gruncie rzeczy całkiem zasadne pytanie. Odpowiedź na nie jest jednak dość skomplikowana, by nie powiedzieć, że jednoznacznej odpowiedzi tak naprawdę… nie ma.
Monaco, Liverpool, Arsenal, Real Madryt, Barcelona, Everton, Borussia, a ostatnio nawet zespoły z Chin i Leicester… Wszyscy jak do tej pory musieli obejść się smakiem. “Wiecie, bardzo chętnie. Jestem gotowy na wyjazd z Ukrainy, ponieważ chcę się rozwijać. Uważam, że (tu wstaw nazwę ligi), a (tu wstaw nazwę klubu) to fantastyczna drużyna, jednak wciąż mam jeszcze do wykonania w Dynamie pewną misję”, tak można by w najbardziej obrazowy sposób przedstawić dotychczasowy stosunek Jarmołenki do transferowych przymiarek.
Jak dotąd co pół roku na jego horyzoncie pojawia się nowa misja do wypełnienia, a kolejne kluby – nieraz przecież ze ścisłej europejskiej czołówki – wciąż albo nie dogadują się z włodarzami Dynama (którzy przecież także nie puszczą swojej największej gwiazdy za butelkę wódki) albo też nie są w stanie przekonać samego zawodnika do podjęcia nowego wyzwania i wykonania wyczekiwanego przez wielu kroku naprzód.
Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że Jarmołenko jest trochę jak księżniczka, która czeka na wybrańca będącego w stanie rozwiązać węzeł oplatający jej serce i która – koniec końców – budzi się z ręką w nocniku. Albo też – wersja alternatywna – jest niczym księżniczka, która sama ten węzeł zawiązuje w nadziei, że nikomu nie uda się go rozsupłać, bo… tak naprawdę dobrze jej tak jak jest. Przykład na poparcie tej tezy? Do Evertonu skrzydłowy Dynama nie poszedł, bo ponoć czekał na konkretną propozycję ze strony Barcelony. Pytany jednak o możliwy transfer do stolicy Katalonii, stwierdził , że w sumie to wolałby już grać w Evertonie, bo tam chociaż nie musiałby się tak martwić o grę w pierwszym składzie.
No i bądź tu mądry.
* * *
„Dynamo Kijów to moje życie. Od małego oglądałem mecze Rebrowa, Szewczenki czy Szowkowskiego… Od zawsze marzyłem, by występować w tym zespole, a teraz tu jestem. Robię tu to, o czym marzyłem od najmłodszych lat”.
* * *
„Najgłupsza plotka jaką miałem okazję przeczytać w życiu? To ta, w której napisano, że mogę odejść do Szachtara Donieck”.
* * *
W opowieści o Jarmołence nie może zabraknąć także wątku związanego z odwiecznym rywalem Dynama – Szachtarem Donieck. Powiedzieć, że to niechęć lub zwyczajna antypatia, to nic nie powiedzieć. Jarmołenko spośród wszystkich graczy Dynama jest bowiem w Doniecku wrogiem numer jeden. Człowiekiem, na którego nie mogą patrzeć nawet na obrazku. I tak naprawdę nie ma się czemu dziwić, biorąc pod uwagę jego wyskoki.
Majowe starcie Dynama z Szachtarem w Doniecku. W lidze sytuacja jest już tak naprawdę jasna – tylko trzęsienie ziemi w połączeniu z tsunami byłoby w stanie odebrać stołecznej ekipie tytuł mistrza kraju. Drużyna z Donbasu na tamto starcie nie wystawiła nawet najmocniejszej jedenastki. Mimo wszystko pokonała jednak Dynamo aż 3:0. Po ostatnim z goli, którego zdobył Eduardo, Taras Stepanenko podbiega pod sektor gości i ostentacyjnie eksponuje im herb Szachtara, co – jak łatwo się domyślić – nie spotkało się ze zbyt przychylną reakcją piłkarzy biało-niebieskich.
Na murawie wywiązała się szamotanina, która z każdą kolejną chwilą coraz bardziej zaczęła przypominać kibicowską ustawkę. Główną rolę odegrał w niej właśnie Jarmołenko. Gwiazdor Dynama wpadł w szał i wymierzył Stepanence soczystego low kicka.
Stepanenko nie gryzł się w język, gdy tuż po spotkaniu przyszło mu skomentować całe zdarzenie.
– Wskazałem nasz herb i poza tym nie wykonywałem żadnych gestów, nie powiedziałem nic obelżywego. Spokojnie biegłem do mojej bramki i zostałem zaatakowany. Pozdrówcie ode mnie Jarmołenkę! Mógł połamać mi nogę. Nasza przyjaźń jest skończona – obwieścił.
Co prawda konflikt między Jarmołenką i Stepanenką został koniec końców oficjalnie zażegnany jeszcze przed mistrzostwami Europy, a w meczach towarzyskich przed czempionatem Starego Kontynentu nie było widać jakichkolwiek oporów między wymienianiem podań przez obu zainteresowanych, jednak w Doniecku o całej sprawie na pewno prędko nie zapomną. Tym bardziej, że nie był to już pierwszy wyraz braku szacunku gracza Dynama wobec Szachtara. Jakiś czas wcześniej bowiem Jarmołenko po wymianie koszulek właśnie ze Stepanenką w drodze do szatni rzucił trykot na murawę i bynajmniej nie miał w zamiarach zebrać go z ziemi, gdy cały stadion zdąży już nacieszyć się widokiem jego muskulatury.
Jarmołenko nigdy nie wstrzymywał się też przed docinkami w stronę Szachtara. W minionym sezonie piłkarz mistrza Ukrainy pogratulował Sevilli na Twitterze wyeliminowania „Górników” z Ligi Europy, a jeszcze wcześniej nie pozostał głuchy na zaczepki ze strony szkoleniowca Szachtara Mircei Lucescu, który stwierdził, że po dwóch porażkach z Szachtarem Dynamo nie zasługuje na mistrzostwo. „Tak? W takim razie Szachtar nie zasługuje na wicemistrzostwo, bo dwukrotnie przegrał z trzecim Dnipro”. Tyle w temacie.
* * *
„Często dach nad głową nie pozwala ludziom rosnąć”, stwierdził kiedyś Stanisław Jerzy Lec. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że dość dobrze oddaje on dotychczasowy przebieg kariery Jarmołenki. Tak naprawdę jednak nie da się wyczuć, ile w tym wszystkim jest jego romantycznej wiary w to, że to właśnie on może stać się symbolem odrodzenia wielkiego Dynama, a ile zwyczajnej obawy przed opuszczeniem ciepłego kurwidołka, w którym od lat jest bożyszczem tłumów i w którym – nie oszukujmy się – zarabia fortunę? Ile w tym wszystkim jest strachu przed pójściem wyżej, gdzie zwyczajnie stałby się on jednym z wielu, zaledwie niewielką częścią składową gwiazdozbioru?
Niedawno, jeszcze przed mistrzostwami Europy, Jarmołenko po raz kolejny zadeklarował, że jest gotowy do wyjazdu z Kijowa. Czy tym razem za słowami pójdą czyny? Odpowiedź jest nadzwyczaj oczywista – nie wiadomo. Pewne jest natomiast jedno – czasu pozostaje coraz mniej. Jeśli rzeczywiście chce on wciąż zostać nowym Szewczenką, być może powinien w końcu spojrzeć, gdzie w wieku 26 lat znajdował się jego rodak, a gdzie znajduje się obecnie on sam. Niewykluczone jednak, że tak naprawdę nowego Szewczenkę widzieli w nim wszyscy oprócz niego samego
Równie dobrze może więc spojrzeć na Giggsa, Tottiego czy Maldiniego i zdefiniować pojęcie przywiązania do klubowych barw na nowo, bo o ile wspomniana trójka – bądźmy szczerzy – tak naprawdę w Manchesterze, Romie i Milanie miała jak u Pana Boga za piecem, o tyle zdecydowanie się na spędzenie najlepszych lat kariery na Ukrainie targanej na dodatek obecnie politycznym tornadem, dysponując podobnym potencjałem, to już wejście w nieco inny wymiar zjawiska. A może po prostu Jarmołenko jest świadom własnych ograniczeń, których my na co dzień nie jesteśmy w stanie z boku zauważyć? Zabijcie nas, ale naprawdę nie mamy już zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
* * *
„Moje serce bije dla Dynama. Nie tylko gram w tym zespole, lecz także bronię jego honoru. Kolegów z drużyny traktuję jakby byli moją drugą rodziną. Dlatego też w dalszym ciągu będę cały czas walczył dla dobra klubu”.
* * *
Jasne, niejeden już deklarował swoje przywiązanie do klubu, niejeden mamił pięknymi słówkami, niejeden herb na koszulce całował i niejeden odchodził potem przy pierwszej lepszej okazji. Nawet jeśli Jarmołenko w końcu wyjedzie z Kijowa, nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że będzie on jednym z niewielu piłkarzy, których po powrocie na stare śmieci w barwach innego zespołu zamiast gwizdami będzie się witać niczym króla.
JANUSZ BANASIŃSKI