Pierwszy w Serie A jest gwiazdą, drugi zapchajdziurą. Pierwszego wepchnięto do jedenastki sezonu, drugiego najchętniej wypchnięto by z klubu. Do pierwszego Klopp wydzwania, by przekonać go do transferu, drugi odrzuca oferty z Chin, by kurczowo trzymać się poważnej piłki. Pierwszy jest nadzieją polskiego futbolu, drugi jedną z największych gwiazd ostatniej dekady. Pierwszy stał się największym przegranym Euro w kadrze Nawałki, drugi udowodnił, że posiada podłogę tam, gdzie inni mają sufit. W futbolu nie ma miejsca na logikę.
Trwa przerwa w meczu. Kibice powoli wypatrują, kto pojawi się w tunelu. Jest Cionek, jest Jodłowiec, ale czy jest Zieliński? To pytanie numer jeden chyba w każdym polskim domu. Nie ma. Jest za to Błaszczykowski. Zmiana, jakiej należało się spodziewać i o jaką chyba wręcz się modlono. Mija dziewięć minut. Dwie-trzy akcje na rozeznanie terenu. Kapitalne rozegranie przez Milika, nawinięcie stopera i fantastyczny gol. Mecz z Irlandią Północną pokazał, że mamy wonderkida w postaci Kapustki. Mecz z Niemcami udowodnił, że Glik doczekał się poważnego partnera. Mecz z Ukrainą pokazał, że Kuba jest w tej kadrze nieśmiertelny.
Nawałka stworzył jedną z najlepiej zorganizowanych reprezentacji Euro – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale ta reprezentacja może uchodzić za zorganizowaną dopiero, gdy opiera się na właściwych filarach. Gdy z Holandią brakowało Krychowiaka – kicha. Gdy z Litwą brakowało Lewandowskiego – lekki dramat. Dzisiejsze starcie przekonało, że nie wszystko zależy od gwiazd Bayernu czy Sevilli. O Cionku zastępującym niezastąpionego Piszczka żal pisać – wystarczy tylko obserwować Krychowiaka, który od ustawiania Brazylijczyka prawie zamachał się na śmierć, taki przeżył szok kulturowy. Ale to i tak pół biedy. Po tym, co zaprezentował w pierwszej połowie Zieliński, cała Polska pokocha dziś Mączyńskiego.
Już kilka dni temu – gdy wielu wieszało psy na wiślaku – pisaliśmy, że zasada numer jeden to: daj pracować Nawałce, a druga – co za tym idzie – nie skreślaj Mączyńskiego. Krzysiek nie jest piłkarzem formatu reprezentacyjnego. Pod każdym względem aż razi przeciętnością, ale ma tę nietypową cechę, że w duecie z Krychowiakiem daje tej kadrze równowagę. Wszystko wydaje się zbalansowane. „Krycha” nie wpada w nerwicę od rozglądania się za zagubionym Jodłowcem i Zielińskim, co kompletnie uniemożliwia mu sprawną grę. I nie ma znaczenia, że jeden średnio się wyróżnia na tle Śląska, Korony czy Górnika, a drugi trafia do jedenastki Serie A. Reprezentacja to mechanizm, do którego “Zielek” w takiej dyspozycji kompletnie nie pasuje. W kadrze twierdzą, że chłopak nie radzi sobie psychicznie, źle reaguje na krytykę, potrzebuje specjalnej troski i gdy poczuje się odstawiony – jest po nim. Zaufanie ważna rzecz, ale na to trzeba też sobie zapracować. Choćby jednym występem. Jedną prostopadłą piłką. Powrotem do obrony.
No cholera, czymkolwiek, bo na jakiej niby wysokości mamy wieszać poprzeczkę gwieździe Serie A?
Znając psychikę Zielińskiego – długo może potrwać, zanim chłopak wydostanie się na ziemię, ale nie sam Piotrek zaburzył funkcjonowanie tego ekosystemu. Pierwsza połowa była najbardziej rozklekotaną w wykonaniu kadry na Euro. Kiedyś wszystkie mecze Biało-Czerwonych tak wyglądały, ale akurat drużyna Nawałki przyzwyczaiła do czegoś innego. Do kontroli, panowania nad chaosem. Tu tego nie było. Tu nawet Lewandowski wyglądał jak za dawnych nieszczęsnych lat, a admini jego kont w social media po połówce szykowali w popłochu riposty dla Russella Crowe’a. To był kompletny nieład. Sam „Lewy” w prywatnych rozmowach twierdzi, że wnerwia go, gdy media usprawiedliwiają jego grę tym, że skupia się na odciąganiu uwagi obrońców, ale dziś nikt go tym nie wytłumaczy. To był mecz, który Robert mógł, a nawet powinien temu zespołowi wygrać i chyba sam zdaje sobie z tego sprawę.
Ale wygrał go Kuba. I jaki to paradoks, że fazę grupową kończymy bez porażki, straty gola, jako potencjalna rewelacja Euro, a jednocześnie przy tak mieszanych uczuciach wynikających z lekkiej paniki w końcówce. Nawałka jednak tak nakręcił nasze oczekiwania, że taka „zwykła” wygrana nie daje pełnej satysfakcji. A najsmutniejsi po dzisiejszym meczu mogą być asystenci i analitycy. Oni już wiedzą, że po zameldowaniu w La Baule przyjdzie czas na energetyki, powerbomby, a kto wie, czy nie i kroplówkę. Żaden mecz nie dostarczy tyle materiału do analizy, co ten dzisiejszy. Z drugiej strony – cel minimum zrealizowany. I za to wielkie gratulacje.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK