Ostatnie mistrzostwa świata kojarzą nam się tylko z tym, że jeśli golą, to raczej nas, a nie my. A były czasy, kiedy… na mundialu ładowaliśmy w jednym meczu siedem bramek. Rywal może nie był z najwyższej półki – Haiti – ale w końcu mundial to mundial, na świecie nie było już słabych drużyn frajerów tam nie biorą. Tym bardziej, że w pierwszym meczu męczyli się z nimi Włosi. Wygrali, ale pierwszą bramkę wpakowali dopiero w drugiej połowie.
Z najwyższej półki była za to nasza drużyna – z Deyną, Latą, Gorgoniem, Gadochą, Szarmachem i trenerem Górskim na ławce. To był dopiero drugi mecz Polaków na mundialu w RFN i gdyby ktoś wtedy powiedział im, że zajdą tak daleko, pewnie by nie dowierzali. Przez fazę grupową przeszliśmy jak burza – najpierw pokonaliśmy Argentynę, potem spuściliśmy wpierdol Haiti, na dokładkę nie pozostawiliśmy złudzeń Włochom. Jak się zakończyły mistrzostwa – wszyscy doskonale pamiętamy.
Co ciekawe, to nie był najwyższy wynik tych mistrzostw. Dokładnie dzień wcześniej Jugosławia jeszcze boleśniej rozprawiła się z Zairem, 9:0, a za najbrutalniejszy pogrom w historii mistrzostw świata uznaje się lekcję futbolu udzieloną przez Węgrów Salwadorowi. W 1982 było 10:1.
Najwyższa wygrana Polaków na dużej imprezie, trzecie miejsce na mundialu i tytuł najlepszej generacji w historii polskiej piłki. Nie mamy nic przeciwko, by te wszystkie trzy osiągnięcia zostały szybko zaatakowane.