Reklama

Zgutczyński: „Śmieszą mnie ołtarzyki w domach byłych piłkarzy”

redakcja

Autor:redakcja

18 czerwca 2016, 08:33 • 18 min czytania 0 komentarzy

Przychodzimy w styczniu na stadion, a tam śnieg, co we Francji zdarza się rzadko. Trzeba sprzątnąć, Guy Roux mówi, że bierzemy łopaty i do pracy. Cantona na to: ja jestem od grania, a nie od sprzątania. Zwrócił się do niego Martini, czyli nie pierwszy lepszy facet: nie gwiazdorz, tylko chwytaj za łopatę. To Cantona podszedł do niego i walnął go z główki. Jego nawet Guy Roux się bał – opowiada Andrzej Zgutczyński, były piłkarz między innymi Górnika Zabrze, Bałtyku Gdynia i Auxerre, uczestnik mistrzostw świata w Meksyku i król strzelców polskiej ligi w sezonie 1985/86.

Zgutczyński: „Śmieszą mnie ołtarzyki w domach byłych piłkarzy”

Cieszył się pan z awansu Arki?

Cieszyłem się o tyle, że to jednak klub z Gdyni. W tej chwili nie jestem zapalonym kibicem Arki, Bałtyku, Lechii czy Górnika. Interesuje się futbolem i oglądam go, ale tylko jak mamy Euro, mundial, a w sezonie Ligę Mistrzów. Nasza piłka ligowa nie bardzo.

Jest za słaba?

Próbowałem oglądać mecze, ale były dość nudne. Ja nie twierdzę, że kiedyś było lepiej, proszę mnie źle nie zrozumieć, ale po prostu nie wydaje mi się to zbyt ciekawe.

Reklama

Jak jest z poziomem, w porównaniu do pańskich czasów?

Poziom jest zdecydowanie wyższy, jeśli chodzi o motorykę i technikę. Ktoś mógł być świetny technicznie wtedy, ale dzisiaj nic by mu to nie dało. Po prostu teraz zawodnik ma dużo mniej miejsca i czasu, a co za tym idzie, musi być dobrze przygotowany. Słaby technicznie gracz obecnie, byłby w latach 70. i 80. znakomity. Moje zdanie jest takie, że dzisiejsza reprezentacja bez żadnego problemu pokonałaby najlepszą kadrę w historii polskiej piłki. Z Lubańskim, Bońkiem, Deyną i tak dalej.

Jak ocenia pan nasze szanse na tym Euro?

Po pierwszym meczu? (rozmawialiśmy we wtorek – przyp. PP) Mamy sześć grup, cztery drużyny w każdej, więc 1 do 24. W tej chwili nie postawiłbym wielkich pieniędzy na to, że Albania nie wyjdzie z grupy – mówi się, że jest słaba i tak dalej. Faworytem niby jest Francja, ale ich jedyny atut to bycie gospodarzem. Nie widzę ich nawet w pierwszej czwórce.

Irlandczycy grali prostacki futbol.

No tak, ale wygraliśmy ile? 1:0. Wystarczyła jedna dobra wrzutka w 93. minucie, głowa Lafferty’ego, odbije się od kogoś i wpada. Z euforii przechodzimy do płaczu, gramy beznadziejnie, powinniśmy wygrać 3:0, bo to, bo tamto. Ja często wyłączam komentarz, ale na mecz Rosja-Anglia zostawiłem, robiłem inne rzeczy, więc musiałem słuchać. Z relacji wynikało, że grają trampkarze i super piłkarze, a ja patrzę i ciągle 0:0, skończyło się na 1:1. Grali super Anglicy z beznadziejnymi Ruskimi. W tej chwili piłka jest tak wyrównana, że przewidywanie wyników to jak gra w totolotka.

Reklama

Komentarz pan wyłącza, bo jest słaby?

Jest słaby, za dużo gadania, to nie jest komentarz telewizyjny, tylko radiowy. Czasami jak oglądam mecz, to wydaje mi się, że śledzę jedno spotkanie, a komentarz słyszę z innego. Na przykład widzę faul i po trzech powtórkach mam jak na dłoni, należy się rzut karny, bo zawodnik ciągnął rywala i jeszcze pokopał po piszczelu. Tymczasem, komentator z taką lekkością mówi, że nic nie było. To mnie oddala od piłki. Musisz sam wiedzieć, nie możesz się opierać na komentarzu. Drugi przykład: Niemcy – Ukraina. Ci pierwsi według relacji zagrali bardzo słaby mecz i w ogóle są słabi. A na końcu się okazuje, że wygrali 2:0.

A Jan Ciszewski?

On był inny. W tej chwili czuję, jakbym czytał tabloida. Opowiadają mi, kto strzelił w 1932 roku, tatuś, babcia, a mnie to nie interesuje. Chciałbym, żeby komentator pomógł w oglądaniu meczu, pokazał gdzie był spalony, kiedy sędzia miał racje, a kiedy nie. Opowiadanie o życiu prywatnym, że ten miał coś z narkotykami, to jest takie… Ciszewski był inny, nie mówił o tym. Ale całe życie zmierza w kierunku tabloidyzacji.

zgut

To jakiś kosmos, jakie emocje budzi Lewandowski.

Oczywiście, choć za naszymi piłkarzami z tamtych lat też podążali ludzie. Boniek, Lubański, Deyna – mieli swoich fanów, podchodziły dzieci i brały autografy. Naturalnie, nie w takiej skali jak teraz, bo czy Lewandowski mógłby przyjechać, wysiąść z pociągu i iść ulicą? Niemożliwe, ciągnąłby się za nim sznur dziennikarzy i kibiców.

Żałuje pan, że nie urodził się 20 lat później?

Nie żałuję. Zdobywałem medale, dyplomy, ale one mnie nie bardzo interesowały. Ojciec trzymał to u siebie w piwnicy, nigdy tego nie zabierałem, nie robiłem ołtarzyka w pokoju. Mecz był wczoraj, poszło, minęło i będzie następny.

Ale mundial już chyba przeżyciem był sporym?

Tak, nie ulega wątpliwości. Ale też nie było to takie wydarzenie jak dla ludzi, którzy byli wtedy w pierwszej jedenastce. Piłkarze będący 15-16, nawet 20 zawodnikiem, nie przeżywają tego tak mocno, bo wiedzą, że nie grają. W pewnym momencie to był wyjazd jak na wypoczynek. Spore wydarzenie – okej, ale nie żyłem tym przez kolejne lata.

To był błąd Piechniczka, że pozwolił panu tak myśleć?

Są dwie szkoły. Jedna mówi, żeby piłkarz do końca nie wiedział i dowiedział się dopiero na odprawie, druga, żeby wiedział kilka dni wcześniej i się przygotował. Która jest lepsza, nie umiem opowiedzieć. Można się spalić nawet wiedząc wcześniej.

Dlaczego nie poszło nam na mundialu w 1986 roku?

A dlaczego nie wyszło Holandii w eliminacjach do Euro?

Nie wiem, ale pan będąc w środku można powiedzieć więcej.

Pan czasami będąc z boku może spojrzeć chłodniejszym okiem niż ja, będąc w środku. Lata 70., 60., to był wysyp świetnych zawodników – Lubański, Deyna, Ćmikiewicz, Szołtysik, Lato… Mieliśmy w pierwszym składzie pięciu świetnych zawodników, wokół nich kilku dobrych i tworzyła się drużyna na poziomie. Jedynym zespołem, który gra zawsze są Niemcy – okej, oni czasem odpadną gdzieś po drodze, ale są zawsze. A tak, jeśli przeanalizujemy te wielkie drużyny, to widać wzloty i upadki.

I wtedy my mieliśmy dołek. W zasadzie, to była niespodzianka, że awansowaliśmy z grupy, bo już mieliśmy odpaść, ale udało się wyjść z trzeciego miejsca, gdzieś padł niespodziewany wynik. Zbyt dużo przeciętnych zawodników było w kadrze. Z gwiazd mieliśmy Bońka i Młynarczyka.

A Tarasiewicz, Urban?

W tamtych czasach byli przeciętni, potem doszli do tego, że zostali lepszymi zawodnikami. Jaś Urban był świetnym piłkarzem, ale nie na miarę Lubańskiego i Deyny. Smolarek nigdy nie grał na światowym poziomie. Dziekanowski? Super zawodnik, ale wielkiej kariery nie zrobił. Dla nas mógł być dobry, ale patrząc globalnie – tylko nieco powyżej przeciętnej.

A pan jakim był piłkarzem?

Ja byłem przeciętny. Zdawałem sobie sprawę, że mogę grać w kadrze tylko rolę zmiennika. Jechałem jako król strzelców, ale moje dojście do reprezentacji było trudne, bo może pojadę, a może nie? Byłem królem strzelców, ale w zespole mieliśmy wielu ludzi z Górnika, więc może nie brać kolejnego? Patrzono na ustawienie – Boniek da radę grać w napadzie i pomocy, to po co kolejny napastnik. Ja też bym tak myślał, mając na uwadze Bońka, Zgutczyńskiego i Dziekanowskiego, skreśliłbym Zgutczyńskiego i wziął kogoś innego.

Czytał pan książkę Andrzeja Iwana?

Nie czytałem, ale słyszałem – napisał, że inni mi podawali, a ja tylko dobijałem do pustej.

Zacytuję: „Gdy zobaczyłem Andrzeja na treningu, musiałem dojść do jednego słusznego wniosku – nie umie grać w piłkę”.            

Dziwiłem się, bo po tym jak to napisał, to nieraz siedzieliśmy przy jednym stoliku na Orłach Górskiego i nic nie mówił. Każdy może mieć swoje zdanie, słyszałem, że pojechał tam też równo z Piechniczkiem, że ten się nie nadaje i jest beznadziejnym trenerem. Ja mówię – okej, podawali mi, a ja strzelałem, ale nikt nie powie, że strzeliłem 20 goli, ale z moich podań też padło sporo bramek, kiedy ja wykładałem do pustaka.

W Auxerre nie grał pan tylko na szpicy, prawda?

Tak, zdarzało się na prawym i lewym skrzydle, w środku pomocy, albo cofniętego napastnika.

Tamte Auxerre miało wielu dobrych zawodników – Boli, Martini, Cantona.

Auxerre zawsze szkoliło wielu młodych zawodników, a potem sprzedawało ich za duże pieniądze, tak samo jest teraz. Podobnie było z Cantoną, który osiągnął taki poziom, że zrobiło się tam dla niego za ciasno. Biorą pieniądze, a potem wychowują następnego chłopaka. To była i jest stajnia.

A jak pan wspomina Cantonę?

Piłkarz znakomity.

A człowiek?

Człowiek… Trochę miał porąbane w głowie. Przychodzimy w styczniu na stadion, a tam śnieg, co we Francji zdarza się rzadko. Trzeba sprzątnąć, Guy Roux mówi, że bierzemy łopaty i do pracy. Cantona na to: ja jestem od grania, a nie od sprzątania. Zwrócił się do niego Martini, czyli nie pierwszy lepszy facet: nie gwiazdorz, tylko chwytaj za łopatę. To Cantona podszedł do niego i walnął go z główki. Jego nawet Guy Roux się bał. Wygraliśmy 3:1, wszyscy zadowoleni, tylko Cantona smutny, bo nic nie strzelił – to dużo mówi o człowieku. Można mieć swoje ambicje, ale trzeba się cieszyć ze wszystkimi. U niego dobro drużyny nie stało wyżej, mogliśmy dostać 3:4, ale jakby on miał hattricka to super.

Kiedyś pan powiedział, że gdyby nie podanie do Cantony w jednym meczu, miał pan szansę otworzyć swój worek z bramkami i historia mogła się potoczyć inaczej.

Pamiętam jak dzisiaj pierwszy mecz z PSG. Gramy, któraś minuta, minąłem jednego, drugiego obrońcę i myślę, no to wkładam. Ale zaraz druga myśl – nie, podam Cantonie, bo jest na wprost przed pustą bramką. Daję mu, a on pięć metrów obok, w zegar walnął. Złapał się tylko za głowę, ale piłka do niego nie doszła, a już z podniesionymi rękami biegł i cieszył się z gola.

A potem pech – słupki, poprzeczki i kontuzja.

Tak to się zaczęło. Piłka odbija się od ziemi i ląduje na poprzeczce, słupki i tak dalej. Blisko, ale nie wpadało. A potem, chyba w piątej kolejce, kontuzja, która się ciągnęła dosyć długo. Wróciłem, ale złamałem rękę. Jak nie idzie to koniec, każdy napastnik tak ma, że jak straci pewność siebie, to zaczyna słabiej grać.

Miał pan wsparcie od trenera?

Nie, tam nie ma żadnego wsparcia. I tak na plus, że nie czułem też presji. Wsparcia nie ma, to jest zawodowstwo, albo grasz, albo nie. Twoje nieszczęście jest szczęściem drugiego. W Polsce to samo. Wsparcie od trenera jest wtedy, kiedy on wie, że jesteś dobry i pomożesz drużynie. Jak jesteś słaby, to nie ma o tym mowy. Ale to samo działa w drugą stronę – jeśli zobaczysz, że trener jest słaby, też go zniszczysz. Ubiera się w piękne słowa, że nie wiadomo jak to jest. A rzeczywistość jest kompletnie inna. Jeśli sam sobie nie pomożesz, to nikt ci nie pomoże.

zgutax

Auxerre słynęło z sympatii do Polaków.

Tak, ja zmieniałem tam akurat „w roli Polaka” Pawła Janasa. Pamiętam, że wtedy odchodził stamtąd taki piłkarz z Kambodży, Alain Fiard – typowa mróweczka do środka pola. Guy Roux zapytał mnie, kogo bym polecił w jego miejsce z Polski. Zasugerowałem, żeby przyszedł Waldemar Matysik i wzięli go.

Chyba oczekiwali też od pana, że zastąpi pan Andrzeja Szarmacha.

Oni oczekiwali ode mnie, że będę grał jak on, ale nie było porównania między nami. Od razu powiedziałem- słuchajcie, jestem napastnikiem, ale nie spodziewajcie się, że zastąpię Andrzeja, bo był w danym czasie jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, przynajmniej wśród napastników. Było mi strasznie trudno tego dokonać, a oni w to wierzyli, bo reprezentant Polski, uczestnik mundialu, król strzelców. Przyjdzie i strzeli 100 goli. Jest też tak, że w samej Francji oni takich Szarmachów mieli z pięciu, a żaden nie grał w Auxerre. Nie ma prostego przełożenia.

Ma pan do siebie pretensje o tamten czas?

Nie. Zawsze przy takich rozmowach wraca się do lat ubiegłych, a ja tego nie lubię. Nie ma to dla mnie znaczenia, bo to było i to se ne vrati. Trzeba żyć do przodu, tak jak mówiłem wcześniej – nie robię w w domu ołtarzyków piłkarskich. Śmieszy mnie to, jak jest znany zawodnik i pokazują jego mieszkanie, a tam piłki, koszulki, dyplomy… Ja, jak miałem kiedyś koszulkę i komuś się spodobało to mówiłem: masz, bierz. Więc pretensje do siebie? Każdy piłkarz chce grać dobrze, strzelać bramki i być wspaniały. Przychodzi dołek i czasami sobie nie poradzisz, nie ma reguły, że weźmie cie drugi trener, potrenujecie trzy tygodnie i jest okej. Reprezentacje i kluby też mają takie okresy. Idąc do Auxerre już wiedziałem, że ostatnie mecze w Górniku miałem słabsze. Czułem się źle, nie byłem dynamiczny.

Po Auxerre było Dijon.

Tak, wtedy trochę odżyłem, to była druga liga. Kończył mi się kontrakt, oni wystąpili o przedłużenie go do Górnika, ale się nie dogadali.

Nie rozumiem – dlaczego do Górnika?

Bo to nie było tak jak dzisiaj, ja miałem kontrakt na trzy lata i po tym czasie musiałbym wrócić, jestem Polakiem. Wyjazd też nie był oczywisty, trzeba było dostać zgodę. To, że na mistrzostwach świata zagrałem tylko 15 minut, też wynikało trochę z tego, że Piechniczek już wiedział o moim kontrakcie w Auxerre. Zastanawiano się, czy nie odstawię nogi i tak dalej. Zdawałem sobie sprawę, że jestem na aucie.

Ten pana epizod był w meczu z Portugalią.

Tak i to w jakim momencie! Ja się grzałem przy 0:0 i miałem zmienić Smolarka. Nie mogli zrobić zmiany, bo szła długa akcja i wtedy Smolarek strzela na 1:0, więc Piechniczek mówi: stop, poczekajmy jeszcze. Pamiętam, jak rozmawiałem potem z Bońkiem i mu mówię: ale jaja by były, jakby mnie wpuścił i się 0:0 skończyło. A Boniek: kur… ty byś trzy strzelił.

Piechniczek był dobrym selekcjonerem? Nie tylko Iwan się po nim przejechał, krytykował go też na przykład Janusz Kupcewicz.

Janusz Kupcewicz jest moim kolegą i to bardzo dobrym, często rozmawiamy. Natomiast wydaje mi się, że ci co odnieśli sukces z Piechniczkiem wspominają go okej, a ci, którym się nie udało, to dla nich jest zły. Dla mnie był obiektywnym trenerem, który patrzył na wszystko z dystansem, miał pierwsze podejście chłodne, ale gdy się go lepiej poznało, był normalnym gościem. Nie znajduję u niego elementów typowo na plus i minus. A taki trener powinien być, ani zbyt surowy, ani łagodny Musi być obiektywny, umieć iść własną wytyczoną drogą. Jak będzie co chwilę zmieniał kurs, to nic z tego nie wyjdzie. Weźmy innych trenerów, którzy przyszli po Piechniczku. Nic nie zrobili z tą reprezentacją.

Podobnie jak Kupcewicz nie ma pan parcia na szkło i stoi na uboczu.

Po skończeniu kariery miałem dosyć piłki, jak leciały mistrzostwa, w Stanach bodajże, to ja oglądałem Rolanda Garrosa. Śledziłem futbol tylko w ten sposób, że jak wiedziałem o końcu meczu, to przełączałem zobaczyć wynik. „1:1, aha”. Przez wiele lat nie interesowałem się futbolem i nie chodziłem nigdzie na mecze.

Ustawił się pan, bo niektórzy piłkarze nie myślą o życiu po karierze. A pan ma butik, który sprawnie funkcjonuje.

To jest życie. Jeden myśli o tym wcześniej i sobie odłoży pieniądze, drugi robi interesy, które nie wypalają. Wie pan, to nie jest jakaś moja wielka zasługa, coś trzeba było robić, uważam, że te czasy były najgorsze, bo mieliśmy przełom. Nie wiadomo co zrobić, w którą stronę iść. Mogłem sporo spraw załatwić we Francji, ale mówię nie, bo co jak mnie nie wypuszczą? Andrzej Szarmach przyjechał z Francji i też musiał w ministerstwie załatwiać sprawy, bo nie chcieli go wypuścić z Polski. A był na wakacjach, już jako legenda. Trudno było kalkulować. Natomiast miałem propozycję, żeby podpisać papierek i stać się obywatelem Francji. Wtedy mogło grać trzech obcokrajowców i zwolniłbym komuś miejsce. Ale nie chciałem.

Dlaczego?

Nie wiem, może nie byłem jakoś politycznie zaangażowany, ale wydawało mi się to nie fair. Pojechać i podpisać dla pieniędzy.

Boniek ma włoskie obywatelstwo.

Nie wiem, nie interesowałem się, nie umiem kogoś zapytać ile zarabia i jaki ma paszport. Myślę, że ma, ale weźmy na przykład mojego kolegę, Zito Rozborskiego z Widzewa. On też grał we Francji i mi mówi, że będzie wracał do Polski. Pytam: po co? Jesteś tam 20 lat, twoje życie jest tam, nie tutaj. Gdybym ja spędził we Francji 20 lat, to zostałbym. Ale w tamtym momencie, od razu po przyjeździe – nie.

Po Francji grał pan jeszcze w Szwecji?

Tak, ale to granie trzeba wziąć w cudzysłów. Miałem kolegę, z którym mieszałem klatka w klatkę w Rumi Janowie, dostaliśmy tam mieszkania pod koniec lat 80.. On jeździł do Szwecji i namawiał mnie, żebym pojechał z nim i wrócił do futbolu. Mówię: daj mi spokój, dwa lata nie tykałem piłki, najeździłem się, nie mam ochoty. A on co tutaj był, to męczył mnie, „przyjedź, zobaczysz jak będzie”. W końcu powiedziałem żonie, dobra, pojadę z nim na dwa tygodnie, ale co ja mogę grać? Nic nie robiłem, nie biegałem przez ten czas. Pojechałem, to był czwartoligowy zespół, grali jakiś sparing. Wynik nieważny, 6:1 czy 6:2, ale cztery bramki strzeliłem no i się zaczęło. W gazetach pisali, że oni takiego piłkarze nie widzieli (śmiech). Zostałem na jedną rundę, bo tam ona trwała od połowy kwietnia do czerwca. Zostałem i bawiłem się, bo trudno czwartą ligę nazwać graniem.

I na koniec kariery jeszcze był epizod w Bałtyku.

Z tego względu, że Bałtyk bronił się przed spadkiem, potrzebowali pomocy. To już chyba była druga liga.

Trzy razy wracał pan do tego klubu.

Trzy razy aż? No może, bo jeszcze z Lecha Poznań wróciłem. Najpierw Bałtyk nie mógł mnie załatwić, więc przyjechał Lech i poszedłem tam, ale z kolei w Poznaniu nie płacili. Podpisałem coś, a oni mówią, że jestem gówniarz i mam nie patrzyć na pieniądze. Spakowałem się i wróciłem do Gdyni. Potem była Legia po mistrzostwach świata w Argentynie. Chcieli, żebym został nie tylko do końca wojska. Odpowiedziałem – definitywnie nie. I tutaj myślę, że to był błąd. Nie jestem pamiętliwy, ale jak przy okazji takich rozmów rozpamiętuje, to zastanawiam się co by było gdyby. Zaczynali budować nową Legię, bo to była końcówka Deyny, Ćmikiewicza, Nowaka, którzy powoli odchodzili. Ale nie zostałem.

Dlaczego?

Byłem zauroczony Gdynią. A jeszcze jak byłem w Legii, nie grałem też dlatego, że mi Paweł Janas złamał palca na rozruchu przedmeczowym. I zamiast mnie pojechał Smolarek. A on w ogóle nie był brany pod uwagę, bo już mieliśmy jednego jeźdźca bez głowy, Tadeusza Nowaka.

Ferrari!

(śmiech) Fajny chłopak. A Włodek Smolarek to był biegacz i wtedy nikt o nim nie myślał. Paweł złamał mi palec i dziękuje, trzeba iść po drugiego. Na kompanię po Smolarka, wzięli go i wygrali na Śląsku 1:0 po jego golu. Przyjechali, tydzień czasu potrenowali u siebie, kolejny mecz i bramkę strzelił Smolarek, 1:0.

A błędem nie był też wyjazd do Francji? Niektórzy tak twierdzą.

Zgadzam się z obiema stronami. Ja uważam jednak, że nie, bo co mógłbym w Polsce więcej zdobyć? Mieliśmy w Górniku mocną ekipę, zdobyliśmy dwa mistrzostwa. Kolegowałem się z Jasiem Urbanem i Andrzejem Iwanem. Pamiętam, że przed przyjściem Ajwena podszedł do mnie Jasiu i mówi – teraz będziesz miał ciężko, jak on przychodzi. Odpowiedziałem: nie, to on będzie miał, musi wygrać rywalizację ze mną, a nie odwrotnie. Jakoś tak było, że Kostka zaczynał skład ode mnie, a nie od niego. Nie miałem żadnych kompleksów, byliśmy kumplami, ale myślę, że on ma tutaj zadrę – Auxerre przyjeżdżało po Ajwena, ale zobaczyli mnie.

Ma pan z nim kontakt?

Nie. Jak spotykamy się na Orłach Górskiego, to nie ma żadnego problemu z tym co napisał, każdy może mieć swoje zdanie. Jak tak było, to dużo ludzi się myliło. Skoro ja nie umiałem grać w piłkę, to co z tymi, którzy byli słabsi ode mnie? Tamci to w ogóle katastrofa.

Upadek Bałtyku pana zmartwił?

Nie, bo ja wiem jaki jest powód – pieniądze. A dlaczego Górnik się stoczył? Jak są pieniądze, to ludzie się nie toczą. To samo co Arka Gdynia, teraz dopiero awansowali do Ekstraklasy, a przecież jak był Krauze, to miała być Liga Mistrzów. Sponsorzy nie są zainteresowani Bałtykiem, bo na takie miasto jeden klub wystarczy, Arka ma renomę. Ktoś mi kiedyś powiedział, że na Bałtyk było fajnie przyjechać, bo cicho i spokojnie. Pytam: no jak to, na meczu ma być cicho? A oni przyszli, pooglądali mecz, z dziećmi, bez żadnego zaangażowania, a na Arkę sam chodziłem na górkę, na Ejsmonda. Czuć było emocje. Na Bałtyku sjesta, poza czasami kiedy rządził prezes Gajewski.

Właściwie to dlaczego nie grał pan w Arce?

Proste wytłumaczenie, z Bałtyku dostałem propozycję. Zawsze czułem sentyment do tego klubu, był taki moment, że Arka miała się z Bałtykiem połączyć, albo nawet Arkę miał przejąć prezes Gajewski. Weźmie Arkę, ale 5-6 osób musi iść z nim, w tym ja. Coś jednak nie wyszło. Byłem w Legii, wróciłem do Bałtyku i pewnie zostałbym tam, gdyby w grę nie weszły duże pieniądze. Górnik przyjechał tutaj, a to były czasy, gdy zaczęto transferować za miliony. Bałtyk przyjmując prezesa Górnika rzucił zaporową cenę 10 milionów złotych za trzy lata. Prezes Górnika podał rękę, mówi okej, jutro przywieziemy pieniądze. Dostałem telefon, że mogę podpisywać papiery.

A spadek Górnika pana zmartwił?

Nie, tak samo jak nie cieszyły mnie zwycięstwa. Został może lekki sentyment… Ucieszyłoby mnie jakby zdobyli Ligę Mistrzów.

To się chyba wiąże z tym brakiem zainteresowania meczami ligowymi.

Tak, próbowałem oglądać mecze, bo koledzy bardzo się nimi ekscytowali. Siadałem i nie dawałem rady, może źle pokazują (śmiech). Nie mogę wyrobić. Ale zagranicznych nie oglądam, tylko Ligę Mistrzów od fazy pucharowej i teraz Euro. Mundialu całego też nie, gdzieś od ćwierćfinału, chyba że trafi się wcześniej ciekawy mecz.

To w sumie ciekawe, piłkarz, którego futbol nie interesuje.

Nudzi mnie to. „Jak ty grałeś w piłkę?” No grałem. „Jak ci się mecz podobał?” Jaki mecz? Był taki moment, że przez dwa lata nic kompletnie nie oglądałem. Wypaliłem się, żyłem piłką od 10 roku życia, non stop, bez odpoczynku. Janusz Kupcewicz to cały czas WF, skauting, trening. Idzie na mecz Gowidlina z Radunią Stężyce, ja się go pytam, jak ty to wytrzymujesz?

Znał się pan też ze Stanisławem Burzyńskim, który grał w Gdyni i dla Widzewa? To jedna ze smutniejszych historii po karierze piłkarskiej, bo popełnił samobójstwo.

To było trochę do przewidzenia. Żył przeszłością, cały czas był w Widzewie. Przeszłość była dla niego wszystkim, wódeczka, rozmowy i po dwóch kieliszkach się zaczynało – Widzew to, tamto i owamto. Zbyt dużo pił, po prostu nie mógł sobie poradzić, a wydawało się, że po tej odsiadce w Opolu, wyjdzie na prostą. Nie poradził sobie. Jak go spotykałem na Sterniku na Świętojańskiej, to mu zawsze parę złotych wrzuciłem, bo to była niestety równia pochyla. Takie jest życie, jeden sobie radzi, drugi nie.

Może nie kończmy tak pesymistycznie. Jaka jest trójka najlepszych piłkarzy z jakimi pan grał?

Cantona, Boniek, Iwan, jeszcze Martini z Auxerre. Jak zobaczyłem Ajwena to byłem zachwycony, jego uderzenia głową – cudo. No, ale to znów zawodnik treningowy (śmiech).

(na zdjęciu czołówkowym Andrzej Zgutczyński kuca jako drugi z lewej)

Rozmawiał Paweł Paczul

Współpraca Paweł Smoliński

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Weszło Extra

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...