“Milik, po twoich spierdolonych trzech setach to nie mam pytań do ciebie. Może byś już przestał grać?”. “Cała drużyna zapieprza, a ty sobie spacerujesz z piłeczką, holujesz zamiast podać i tracisz. Co za żenada”. “Nawałka powinien pana ściągnąć z boiska, jutro dać bilet do łapy i wysłać do domu oglądać Euro przed telewizorem”. “Ja apeluję do Milika – nie wychodź więcej na boisko na tym Euro”. “Dla mnie był, jest i będzie drewnem”. “Mało walki, mało biegania, zero chęci”.
Wiedziałem, że Milikowi za wczorajszy mecz się oberwie, sam peanu pochwalnego wić nie zamierzam. Ale taki ściek, jaki na niego wylano, choćby w komentarzach na oficjalnym koncie FB, to nawet nie gruba przesada. To histeria. Nikt nie ma krótszej pamięci niż kibic?
Panowie i panie, zachowajmy proporcje. Gdyby nie Milik to bardzo prawdopodobne, że do meczu z Niemcami na Stade de France w ogóle by nie doszło. Gdyby nie Milik i jego gol z Irlandią Północną, która wczoraj pokazała na co ją stać, to właśnie sposobilibyśmy się do bitwy o wszystko na Velodrome, a nie mieli otwartej i opłaconej bramki na autostradzie do strefy pucharowej.
Nie mówimy o kreskówkowym wymiataczu w biało-czerwonej koszulce, nie mówimy o Maradonie. Mówimy o dwudziestodwuletnim chłopaku z Tychów, a nie o T-1000. O dzieciaku, który już MNÓSTWO kadrze i nam wszystkim dał.
Ja rozumiem, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, że przeszłość nie gra, a tak jak we wczorajszą gazetę zawija się śledzie, tak nagranie z wczorajszym meczem usuwa się by zrobić miejsce pod odcinek trzeciorzędnego serialu. Ale to jest życie, a nie fabuła filmowa, gdzie wszystko zawsze kończy się happy endem.
A wszystko akurat po meczu, w którym Pazdan zmienił się w Fabio Cannavaro, przez co pół kraju – z niżej podpisanym na czele – musiało odszczekiwać niejedno na temat Michała. Dopiero co z nim jechano, ja sam byłem bardziej przekonany do Salamona, a tu proszę. Kiedy jak nie dziś, kiedy jak nie na świeżutkim przykładzie Pazdana nie nauczyć się, by tak szybko nie ferować zdecydowanych wyroków na temat reprezentanta?
Poza tym – uwaga, dopiero będzie kontrowersyjnie – nie uważam, żeby Milik wczoraj zagrał od A do Z totalną katastrofę. Jasne, że spieprzył koncertowo dwie stuprocentowe sytuacje, jasne, że zjebka od Lewego w końcówce była uzasadniona. Ale też pamiętacie, że ta druga okazja w dużej mierze była wypracowana przez niego? To przepuszczenie piłki do Grosika było genialne. Nawet nie dotknął piłki, a wyprowadził w pole całą defensywę Niemców, dając Kamilowi tyle miejsca, że ten mógłby tam zbudować lotnisko. Takich małych perełek było więcej: Boateng, wybrany na piłkarza meczu (moim zdaniem niezasłużenie, bo Pazdan, ale fakt, grał nieźle) właśnie na Arku złapał żółtą kartkę. Milik poza Sami Wiecie Czym, pracował pożytecznie, ile fabryka dała – naprawdę tak uważam.
Nie trafił? Nie trafił. Były to próby daremne, wstydliwe. Ale on musi tak czasem nie trafiać, a mimo to czuć, że może sobie na takie błędy pozwolić, by zachować pewność siebie i następnym razem znów wbić się w tłum, znów pójść ze strzałem, ale tym razem mając więcej koncentracji, szczęścia. I wtedy zachwycić wszystkich.
Zaufanie. Milik otrzyma je od kolegów z kadry, otrzyma je od Nawałki. A my? Nie, nie mamy głaskać bez względu na wszystko, to ślepa uliczka. Ale o ile więcej klasy ma wpis “Byku, pobudka! Możesz być najlepszym zawodnikiem tego turnieju”.
Dumni po golu, wierni po strzale nosem.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK