Reklama

Oglądajmy uważnie ich mecze, by po latach wspomnienia były wyraźne

redakcja

Autor:redakcja

17 czerwca 2016, 09:47 • 4 min czytania 0 komentarzy

W pewnym sensie tradycji stało się zadość, bo w ostatnim grupowym meczu na Euro 2016 zagramy w meczu o honor. Z taką tylko subtelną różnicą, że o honor bić będą się Ukraińcy, którzy nie mają już nawet matematycznych szans na awans. Pamiętam, jak jeszcze przed rozpoczęciem turnieju w obozie Irlandczyków otwartym tekstem mówiono o chytrym planie – zagrać w ostatnim meczu z pewnymi awansu Niemcami, którzy wystawią drugi garnitur. Tymczasem to my najprawdopodobniej zagramy ze zmiennikami, i to nie mistrzów świata – którzy wciąż prezentują bardzo wysoki poziom – ale najsłabszej drużyny grupy C.

Oglądajmy uważnie ich mecze, by po latach wspomnienia były wyraźne

A tak naprawdę i my moglibyśmy dokonać pewnych rotacji w składzie i dać odpocząć tym najbardziej wyeksploatowanym lokomotywom. Wiadomo, w teorii możemy sobie jeszcze mocno zaszkodzić i spaść na trzecie miejsce w grupie, ale jest to mało prawdopodobne. Żeby taki scenariusz się ziścił, musielibyśmy przegrać z Ukrainą, a Niemcy przegrać z Irlandią Północną. I, co ciekawe, spotkałem się wczoraj z tego typu głosami. Że my się rozluźnimy, a i podopieczni Loewa znajdują się w kiepskiej dyspozycji, więc też mogą przegrać.

I to jest właśnie największa siła tej reprezentacji – po meczu z nią mówi się o przeciwniku, że jest w kiepskiej dyspozycji.

Irlandia Północna została już przecież okrzyknięta najsłabszą drużyną w historii Euro, a teraz na poważnie bierze się wariant, w którym mistrzowie świata mogą zgubić punkty właśnie z Irlandią. Polakom udało się bowiem całkowicie zniwelować atuty swoich rywali, którzy długimi momentami wyglądali zupełnie bezradnie. Dwa pierwsze mecze na Euro wymagały od naszych bramkarzy dwóch poważniejszych interwencji – sam na sam Szczęsnego z Washingtonem oraz parady Fabiańskiego po strzale Özila. I tyle. Jakkolwiek spojrzeć, reprezentacja Nawałki uporczywie nie wykorzystuje potencjału naszych skądinąd zajebistych bramkarzy.

Cieszmy się, bo naprawdę jest z czego. Cieszmy się z tych porównań do Atletico, naprawdę całkiem trafnych. Jeżeli jakiś Russell Crowe puszcza sobie na chacie mecz naszej drużyny i na tyle jest pod wrażeniem, że ma głęboką potrzebę podzielenia się tym ze światem – wiedz że coś się dzieje. Że jesteśmy świadkami narodzin drużyny, za którą możemy naprawdę długo tęsknić i wracać do niej pamięcią przez bardzo długie lata.

Reklama

Powiecie, że przesadzam, że ta reprezentacja jeszcze nic nie osiągnęła lub – tu mój ulubiony argument – po wyjściu z grupy dopiero powtórzy osiągnięcie kadry Beenhakkera z 2008 roku, która dostała się do 16-drużynowego turnieju (Smudy nie liczę, bo on nie musiał awansować). Różnica jest jednak taka, że wtedy do awansu potrzebowaliśmy cudu, czyli wyjścia z potwornie silnej grupy z Niemcami, Chorwacją i gospodarzem turnieju, Austrią. A teraz do kolejnego awansu wystarczy przejść Rumunię lub Szwajcarię. Oczywiście to także można spieprzyć, ale nie mówmy jednak, że to to samo. Albo inaczej – dziś w kolejnej fazie staniemy do walki z pole position, a w 2008 roku ruszaliśmy gdzieś z 15-16 pozycji.

Drużynę Nawałki zapamiętamy też dzięki radości, którą już nam dała. Dzięki wygranej na inaugurację turnieju i cholernie budującej postawie w meczu z mistrzami świata. Z tego, że zagrała dwa spotkania na zero z tyłu, a to przecież nie udało się naszej kadrze w czternastu poprzednich meczach na wielkiej imprezie. I z tego, że spokojnie wyjdzie z tej grupy minimum z drugiego miejsca.

Mało? Być może dla tych, którzy mają krótką pamięć i już zdążyli zapomnieć, że to pierwszy taki turniej w wykonaniu naszej reprezentacji od 30 lat. Podobnie kibice Widzewa, który w 1996 roku był dosyć równo obijany w Lidze Mistrzów, też nie sądzili, że będą o tej drużynie opowiadać dzieciom. Tymczasem na kolejny awans do tych prestiżowych rozgrywek czekamy już od dwudziestu lat i doczekać się nie możemy. Jak ulał pasują tu prorocze słowa Zbigniewa Bońka wypowiedziane tuż po zupełnie nieudanym mundialu w Meksyku w 1986 roku:

Wszystkim się w głowach poprzewracało. Już sam awans do mistrzostw jest wielkim sukcesem i jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami.

Nie mówię, że mamy na tym poprzestać lub że nie mamy prawa liczyć na więcej. Twierdzę natomiast, że powinniśmy uważnie śledzić każdy mecz tej drużyny, bo być może za dwadzieścia lat zostaniemy zapytani, jakie to uczucie – odnosić sukcesu ma mistrzowskim turnieju.

MICHAŁ SADOMSKI

Reklama


Fot. FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...