Reklama

Weszło z Francji: Zasada numer jeden – nigdy nie skreślaj Mączyńskiego

redakcja

Autor:redakcja

14 czerwca 2016, 14:16 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jedno z pierwszych zgrupowań kadry Nawałki. Pojawia się sporo ligowców. O wielu za moment nikt nie będzie pamiętał. Jeszcze przed meczem jeden podchodzi do pracownika PZPN-u i pyta, czy dałoby radę zebrać autograf od Lewandowskiego. Widząc konsternację, dodaje: no bo ja tu się raczej więcej nie pojawię. 

Weszło z Francji: Zasada numer jeden – nigdy nie skreślaj Mączyńskiego

Dziś to wszystko brzmi jak prehistoria. Przez kadrę Nawałki przewinęła się masa ludzi, którzy dolecieli jak muchy do sufitu z napisem „international level”, po czym opadli na dno i przestali się nawet o niego obijać. Ta grupa była potężna. Dla niektórych był to sygnał, że nie wszystko stracone (Lewczuk) i – mimo że do kadry się nie nadają – zaliczyli konkretny skok w piłce klubowej. Inni – gdy wydawało się, że za moment świat o nich zapomni – przeżyli swoje chwile chwały (Mila, Peszko), które zostaną zapamiętane im na lata. Trafił się też jeden grajek, który wykorzystał swoją szansę w trzystu procentach. Krzysztof Mączyński

Nigdy nie był wielkim piłkarzem. W Wiśle przegrywał nawet z Tomasem Jirsakiem (pamiętacie takiego?), a kiedy już przebił się w Górniku, to i tam niespecjalnie porywał…

2011/12 – 26 meczów, 0 goli, 1 asysta
2012/13 – 26 meczów, 1 gol, 1 asysta
2013/14 – 21 meczów, 1 gol, 1 asysta.

Tak to wyglądało w Ekstraklasie. Nawałka coś w nim jednak widział i zaczął go powoływać podbijając przy okazji jego wartość. To zaowocowało transferem do Chin, o których Krzysztof opowiadał tak, jakby grał tam za karę. Pamiętam nawet taki tekst z Weszło. Grudzień 2014. „Mączyński i jego męki. Może czas docenić, co się osiągnęło?”. Utrzymać miejsce w kadrze pomimo zesłania gdzieś na piłkarskie peryferia, głównie w celach zarobkowych – to duża sztuka i ogromne szczęście. Tym bardziej dla Mączyńskiego, który przecież długo nie mógł się przebić, a w Wiśle poczuł gorzki smak odrzucenia. Tu nie ma co narzekać, tu należy świętować. Z kariery wycisnął 130%, a narzeka co najmniej jak Samir Nasri. Tytułem puenty – uśmiechnij się wreszcie chłopaku. Pół Ekstraklasy chciałoby być na twoim miejscu.

Reklama

Mączyński – o ile dobrze pamiętam – chyba nawet obraził się za ten artykuł, ale cóż, nie każdy jest Sebastianem Milą, który potrafi zaakceptować krytykę. Po czasie trzeba jednak przyznać, że krytyka nie okazała się trafna. Ci, którzy wątpili w sens powoływania Mączyńskiego – w tym ja – muszą się uderzyć w pierś i przyznać do błędu. Mączyński jest tej kadrze potrzebny bardziej niż kilku innych piłkarzy zwyczajnie lepszych od niego. Nie jest Jodłowcem – tytanem fizycznym, którzy rzuci trzy świetne asysty z Cracovią – czy Zielińskim, królem dryblingu z Serie A. Daleko mu do ideału. Braków posiada całą masę – w słabej Ekstraklasie wygrywa zaledwie 48% pojedynków w obronie i 40% starć powietrznych. Pod wieloma względami jest po prostu przeciętny, ale od niego nikt w kadrze nie wymaga grania na fortepianie. Mączyński ma go tylko nosić, a zagrać może jedynie wtedy, gdy reszta akurat nie ma dostępu do klawiszy. Na przykład ze Szkocją…

Największym problemem Krychowiaka w Sevilli nie były kontuzje. To oczywiście wytrąciło go z równowagi, ale jeszcze bardziej – zwłaszcza na początku sezonu – rozregulowało go odejście M’Bii. Polak nie schodził poniżej pewnego, przyzwoitego poziomu, ale długo ani N’Zonzi, ani Cristóforo, ani nawet Iborra nie potrafili się z nim uzupełnić. Pod koniec sezonu wyglądało to znacznie lepiej, ale z żadnym „Krycha” nie złapał takiego zrozumienia jak z Kameruńczykiem.

To samo dotyczy reprezentacji. Dopiero oglądając regularnie mecze kadry z trybun – telewizyjne powtórki zabijają masę niuansów – widać, jakim generałem dla kadry stał się Krychowiak. On nie jest przedłużeniem ręki trenera. On sam jest trenerem na boisku. Sam non stop koryguje ustawienie, zwraca uwagę, krzyczy, macha rękami, gestykuluje. Najmocniej odczuł to ostatnio Kapustka, ale wielokrotnie obrywało się też Zielińskiemu. A Mączyńskiemu nie. Akurat jego łączy z Krychowiakiem boiskowa telepatia. Gdy jeden dostaje piłkę, od razu wie, gdzie jest drugi. Nie musi sygnalizować pozycji. Wszystko na ogół jest oczywiste od początku. Jeśli pójdziecie na któryś z najbliższych meczów kadry – zwróćcie szczególną uwagę na tę dwójkę.

I dlatego właśnie potrzebujemy Mączyńskiego. Nie dla goli. Nie dla asyst. Nie dla bajecznych otwierających podań, skoro i tak rozegrali nam się skrzydłowi. Wiślak – to bardzo popularne określenie w Hiszpanii – ma być giermkiem Krychowiaka. Raz go ubezpieczać, raz dać możliwość rozegrania, raz samemu rzucić piłkę do Błaszczykowskiego przed golem Milika. Przy zachowaniu proporcji – coś na takiej zasadzie…

Reklama

Jeszcze przed miesiącem można było wątpić, czy Krzysiek w ogóle pojedzie na Euro. Po pierwsze – wystrzelili Wolski ze Starzyńskim, po drugie – stracił wiosną jedenaście meczów z powodu kontuzji. Po powrocie wyglądał nieźle (asysta z Koroną i gol z Podbeskidziem), ale obawy o brak rytmu były jak najbardziej zasadne. Znów jednak okazało się, że niesłusznie. Mączyński znów potwierdził, że – dywagacje dywagacjami, media mediami – a rację i tak ma Nawałka. Warto o tym pamiętać, gdy wiślak z Niemcami lub Ukrainą nie zagra ani jednej piłki do przodu.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...