Mecz o honor? Sorry, nie tym razem!

redakcja

Autor:redakcja

12 czerwca 2016, 19:23 • 3 min czytania

Dla postronnego obserwatora – koszmar. Jedna drużyna próbująca grać w piłkę, ale zablokowana dwiema zielonymi ścianami nie ma zbyt wiele swobody, druga – nie próbująca nawet udawać, że jej celem jest wbicie futbolówki do siatki. Wybij, skasuj, wybij, skasuj. I tak do znudzenia. A właściwie do tej magicznej 51. minuty, gdy ten mur wreszcie udało się przebić. Gdy Milik znalazł lukę, w której brakło zaprawy, by konstrukcja mogła wytrzymać napór. Wtedy wszyscy oszaleliśmy!

Mecz o honor? Sorry, nie tym razem!
Reklama

Nie daliśmy się sprowadzić do walki w parterze, nie daliśmy się wciągnąć Irlandczykom z Północy w ich grę. Byliśmy cierpliwi, choć przez 50 minut ci robili wszystko, by kibice mogli zapomnieć, jaki sport uprawiają. Zapasy? Biegi przełajowe? Szachy? Piłki nożnej były w tym wszystkim doprawdy śladowe ilości. Zbyt często graliśmy takie mecze, w których bramka nie chciała wpaść, podczas gdy minuty uciekały, by nie wiedzieć, jak to może się zakończyć. 0:0 i ogromny niedosyt, w pesymistycznej wersji – głupi błąd, obcinka w obronie i 0:1. Ślizg Wawrzyniaka z Niemcami, źle pokryty aut z Ekwadorem…

I dość! I basta!

Reklama

Ta kadra po prostu nie zasługiwała dziś na nic innego, jak tylko na wygraną. Bo o 18:00 w Nicei tylko jedna reprezentacja grała w piłkę – ta nasza. Biało-czerwona. Ta, wokół której wreszcie przed turniejem nie tworzyła się nieprzyjemna atmosfera, w której wszystko zdawało się być poukładane od początku do końca. Taka też była przecież akcja bramkowa – od początku do końca zagrana zgodnie z podręcznikiem. Podanie na wolne pole od Mączyńskiego do Błaszczykowskiego, oddanie piłki do wbiegającego na szesnasty metr w drugie tempo Milika, przyjęcie od razu pod strzał…

Mamy to! Euforia doprawdy trudna do opisania. Czterdzieści milionów zalegających na sercach kamieni, zwiększających swój ciężar z każdą upływającą minutą, leci z hukiem na ziemię. Patrząc na to, jak do tamtego momentu grał symulował grę nasz rywal, po tym strzelonym golu nie mieliśmy się już czego obawiać. Przywitaliśmy się z gąską, uświadomiliśmy sobie, że nie będzie już meczu o honor. Że cokolwiek by się nie działo, ten koszmar się nie ziści. Nie w tym roku, nie na tych mistrzostwach.

Jak zwykle musieliśmy sobie oczywiście zapewnić zastrzyk adrenaliny, by poczuć, że żyjemy, a więc najpierw Pazdan puścił sam na sam ze Szczęsnym Conora Washingtona, a w samej końcówce bramkarz Romy zapomniał krzyknąć Piszczkowi „moja”, w efekcie zderzając się z nim i podwyższając wszystkim Polakom tętno do jakichś dwustu uderzeń na minutę. Ale bądźmy szczerzy – nie mieliśmy prawa tego nie wygrać!

Jedno z najważniejszych pytań przed tym meczem brzmiało: czy możemy grać bez Grosickiego i dalej być efektywni na skrzydłach? Czy Kapustka podoła? Podołał. Zajebiście podołał. Bezczelny, pewny siebie, inteligentny, kreatywny… Zresztą, w zachwytach wyręcza nas Rio Ferdinand:

Wczoraj był Lineker, Pele i Duda w jednym tweecie, dziś jest Rio Ferdinand, Kapustka i „clever, composed and skillful”. Miał być problem na skrzydle  – i jest. Problem bogactwa, bo na Niemców powinien w pełni sił dojść Grosicki. Ale zdecydowanie bardziej wolimy taki niż taki, który mają teraz Irlandczycy z Północy. No cóż, mogli liczyć, że z trzema remisami 0:0 wyjdą z grupy, teraz muszą z Ukrainą i Niemcami zaatakować. Zagwozdka jest następująca: czy oni to umieją?

Jak dobrze, że to wreszcie nie my musimy sobie zadawać to pytanie.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Anglia

Wzruszające chwile na Anfield. Byłe kluby uczczą pamięć zmarłego piłkarza

Wojciech Piela
0
Wzruszające chwile na Anfield. Byłe kluby uczczą pamięć zmarłego piłkarza
Polecane

Znany Austriak kończy karierę. Mistrz olimpijski żegna się ze skokami

Wojciech Piela
1
Znany Austriak kończy karierę. Mistrz olimpijski żegna się ze skokami
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama