Reklama

Karembeu, Piłsudski i polska flaga wciśnięta w róg kartoniady

redakcja

Autor:redakcja

10 czerwca 2016, 22:04 • 5 min czytania 0 komentarzy

Idzie Karembeu, przy wejściu wita się z Żewłakowem. Żewłak i Laskowski wychodzą:

Karembeu, Piłsudski i polska flaga wciśnięta w róg kartoniady

– Na sto procent wziął mnie za Michała. Na sto procent.

Może mieć rację. Ja też go wziąłem za Michała.

belka 1

Wiem, gdzie idzie Karembeu, bo byłem wczoraj pod studiami największych telewizyjnych marek: BBC, BeInSports i innych gigantów. Karembeu ma wszystkie możliwe przepustki, ale i tak wątpię, czy jak ja był wczoraj pod szatniami, pod pokojem dla sędziów, tuż przy głównym wyjściu na murawę, przez który potem wyszli piłkarze. Ja miałem za sobą zdolność do błądzenia i choć cieszę się, że dzisiaj szedłem obok kawiarni i recepcji z darmowymi kolowymi żelkami, a nie pod gigantycznym bojlerem, to jednak błąkanie się po podziemiach miało swój urok.

Reklama

Niezmierzona jest moja naiwność, gdy pomyślałem, że nie będę cykał zdjęć, jeszcze zdążę, będzie czas, bo skoro tu wlazłem teraz, to czemu by nie później.

20160609_093049-700x525

Przypomnę: wczoraj szedłem taką trasą…

20160610_180414

…a teraz tędy

Dzisiaj by nie przeszło: widziałem żołnierzy, widziałem gości na oko gotowych do pacyfikacji trybuny składającej się wyłącznie z rozszalałych niedźwiedzi, widziałem procesję „Facetów w czerni”. Dzisiaj dostałbym kolbą, dzisiaj zostałbym odprowadzony na posturunek, względnie – o zgrozo – nie wpuszczono do strefy, w której nie powinienem być.

Reklama

1

Ale ci wszyscy „porządkowi” nie są znowu tacy „ą”, „ę”

W pewnym momencie wszystkich wypraszają z biura prasowego – wchodzi policja z psami i różnymi narzędziami ze Star Wars. Mają sprawdzić, czy ktoś nie trzyma tu heroiny albo trotylu.

Trotylu nie przywiozłem, heroiny również, ale zabieram ze sobą torbę. Nikogo ona nie obchodzi – ani razu nie była sprawdzana odkąd tego dnia wszedłem na stadion. Wychodzę, a gdy ich już nie ma, wracam z nią.

Nigdzie nie odczułem takiej wiary w moralność i misyjność pracy dziennikarza, co na Stade de France.

***

Swoje odsiedziałem z Gruzinami – brzmi jak wspomnienie z syberyjskiego więzienia, a to tylko wspomnienie z biura prasowego. Lasza, któremu pomogłem dostać się na stadion, gdy wreszcie wszedł rzucił tylko – przydałoby się wino. Potem, gdy nie działał mu net, przeklinał po gruzińsku wifi i przekonywał, że nigdy nie powinno się rezygnować z kabli.

Gdy przychodzi jego krajan i dowiedział się od Laszy, że jestem z Polski, od razu entuzjastycznie przybił piątkę. A potem zaczął monolog:

– Polska? PIŁSUDSKI!

Zaskoczyło mnie to, przyznaję. Pierwszą nicią porozumienia zawsze w tutejszym gronie nazwiska piłkarzy, a tutaj marszałek – no, chyba, że przez plagę kontuzji Nawałka dowołał już jakiegoś Piłsudskiego z czwartej ligi, a ja to przegapiłem.

– LUBAŃSKI! DEYNA! SZARMACH! LATO.

A więc powróciliśmy do konwencji, ale dziennikarz to kompletnie niekonwencjonalny. W czapce kapitańskiej z zatkniętą gruzinską flagą. Co ma po jej bokach trudno mi określić – jakieś bombki. No i naturalnie cały jest w stroju narodowym.

20160610_175749

Gruzja nie przyjechała na Euro? E tam, przyjechali, całkiem solidna i widoczna reprezentacja. Sympatyczne towarzystwo. Swojskie, tak samo jak Bośniak z lewej, jedyny dziennikarz mający na mistrzostwach starszego laptopa ode mnie.

A tu słynne trio braci Ibrahimoviciów.

ibra

***

Czas na mecz. Najpierw, naturalnie, niekończące się minuty rozgrzewki. Ale są sposoby.

Znowu wpadam na Karembeu, tym razem już na trybunie prasowej. Cytując Wołka: Karembeu to cham i prostak, przywitał się z jednym, drugim, z trzecim strzelił miśka, a ze mną, siedzącym raptem rząd dalej, nawet słowa nie zamienił. Oficjalnie mamy kosę.

20160610_195725

Cała inauguracyjna część była taka jak zwykle: przekombinowana. No starali się, no było całkiem kolorowo, ale dla mnie – przesyt formy nad treścią. Szczególnie, jeśli punktem kulminacyjnym artystycznych popisów ma być David Guetta – nie żebym coś do niego miał, ale średnio mi się to składa.

20160610_204857

Ta laska miała fuchę życia

20160610_205252

Inauguracja targów ogrodniczych

Natomiast bardzo podobał mi się efekt ostatni: kartoniada ze wszystkimi flagami. Nie było oczojebnie, było efektownie, estetycznie, ładnie, a i sympatycznie, bo każdy uczestnik w ten sposób został doceniony. Tylko szkoda, że nas wcisnęli w sam róg.

A sam mecz? Francja do pewnego momentu wyglądała jak wypadkowa zblazowania z pętającą nogi presją. Patrzę na ich skład: Francja B wyszłaby z grupy na Euro! Gdyby grał papier.

Gdyby grał papier, Francja A zaczynałaby od półfinału.

To był dla nich trudny mecz, taki, który musieli wygrać. Udało się? Udało. Czy styl był koniec końców kosmicznie słaby? Nie. Nastroje nie zostały zmącone, nawet specjalnie nadgryzione. Mogą dalej robić swoje i to jest najważniejsze – dobrze było widać po nich tę ulgę po końcowym gwizdku. Trubuny tak, wiwatowały, a oni w pełni świadomi, że im to wręcz… nie przystoi. I choć to nie był przekonujący występ, wciąż uważam – oglądałem dziś faworyta nr 1 mistrzostw. A Payeta wkrótce będę oglądał w gigancie europejskiej piłki.

Rumunia przegrała, ale i tak szacunek – nie było źle. Zaangażowania dość, w ataku bez szukania kwadratowych jaj – prawie wystarczyło.  Jeszcze mogą powalczyć.

***

Kończymy na dziś. Czas na nocną podróż do Nicei, oby bez wrażeń – zachowajmy wszystkie na dwunastego.

Natomiast krótki rachunek sumienia. Wstyd się przyznać do trzech rzeczy:

Jak to jest, że zasadniczo jadłem dziś głównie najdroższego hot-doga świata, a dopiero tu zauważyłem u siebie oponę taką, że trudno wygodnie przy biurku wysiedzieć?

Arab, który wczoraj wskazał mi drogę na metro, bezbłędnie wytropił zmęczonego czereśniaka i skręcił mnie na osiem euro przy płaceniu za bilet. Chwaliłem go jak kompletny idiota, a dzisiaj sam kupiłem bilety i wiem, że kosztują znacznie mniej.

W meczu otwarcia zasadniczo kibicowałem ostatniemu gwizdkowi. Święto futbolu, bezsprzecznie, ale jak człowiek biegał od szóstej, myślał tylko o tym, żeby dosłać w miarę sensowne zdjęcia i treści, to… nie wiem, może to moja reakcja, może początkowa, może muszę się przyzwyczaić. Ale nie wciągnęło mnie spotkanie, priorytety były przy znacznie przyziemniejszych sprawach. Gdzieś ta pasja do piłki, którą mam od zawsze, w żaden sposób się dziś na Stade de France nie uaktywniła – dziwne to było uczucie.

Dobrze chociaż, że na meczu Polaków na takie podejście nie ma szans.

Leszek Milewski

Najnowsze

Polecane

Czy Świątek i Wiktorowski stanowili najlepszy tenisowy duet ostatnich kilkunastu lat?

Kacper Marciniak
4
Czy Świątek i Wiktorowski stanowili najlepszy tenisowy duet ostatnich kilkunastu lat?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...