Reklama

Lebedyński: Trudno zaakceptować zjazd, trudniej się odbić. Potrzebowałem czasu

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

08 czerwca 2016, 07:55 • 13 min czytania 0 komentarzy

– Nie jest zawodnikowi łatwo, kiedy czuje, że zalicza zawodowy zjazd. Po tym, jak nie wyszło mi również w Podbeskidzu, nie potrafiłem pogodzić się z nową rzeczywistością. Sporo czasu przesiedziałem w domu, trochę zwątpiłem, nabrałem niechęci do samej piłki. Czas leciał, a ja pozostawałem bez klubu – wspomina Mikołaj Lebedyński, napastnik Wisły Płock, swoje położenie sprzed dwóch sezonów. Jako 21-latek wyjeżdżał z pierwszoligowej Pogoni do Eredivisie, ale tak naprawdę odpalił dopiero teraz, w wieku 25 lat. W rozmowie z Weszło opowiada, co poszło nie tak.

Lebedyński: Trudno zaakceptować zjazd, trudniej się odbić. Potrzebowałem czasu

Chyba pierwszy raz w karierze możesz powiedzieć, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Też tak myślę. Pierwszy raz – nie powiem, że w karierze, raczej w piłkarskiej przygodzie – gram regularnie. Zazwyczaj liczba występów się zgadzała, ale nie przypominam sobie, bym zaliczył aż tyle minut. Na ogół siadałem na ławce, wchodziłem na końcówki i dopiero w Wiśle dostałem prawdziwą szansę. I chyba udało mi się odwdzięczyć: klub awansował, a ja dołożyłem swoją cegiełkę.

Dla ciebie indywidualnie to był udany sezon.

Trzynaście goli w lidze, jeden w Pucharze Polski plus kilka asyst. Mam w głowie jeszcze kilka sytuacji, które mogłem wykorzystać, a zawiodła skuteczność. Gdyby jednak ktoś przed rokiem powiedział mi, że przede mną taki sezon – brałbym w ciemno.

Reklama

Dość późno, po lekkiej nerwówce, wywalczyliście też długo wyczekiwany awans.

Powiedzmy sobie wprost: to nie była najlepsza runda w naszym wykonaniu. Wyniki były niezłe, ale gra często pozostawiała wiele do życzenia. Zdajemy sobie sprawę, że na Ekstraklasę potrzeba znacznie więcej.

Poczuliście się w pewnym momencie zbyt pewni siebie?

Nie to było problemem. Wydaje mi się, że kiedy byliśmy już krok od przypieczętowania awansu, zaczęliśmy się spinać. I wtedy gra przestawała nam się układać po naszej myśli.

Pokazały to dwa mecze przed Zawiszą, kiedy mieliście wykonać ten ostatni krok.

Przegraliśmy dwa razy z rzędu, co wcześniej nam się prawie w ogóle nie zdarzało. Tego meczu z Chrobrym było tym bardziej żal, że przez ponad godzinę graliśmy w dziesięciu. Myślę, że przy wyrównanych szansach byśmy nie przegrali. Cieszył jednak sposób, w jaki się zrehabilitowaliśmy. Nikt się nie spodziewał, że w tym momencie możemy wygrać 5:0.

Reklama

PLOCK 29.04.2016 MECZ 28. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: WISLA PLOCK - STOMIL OLSZTYN JAROSLAW RATAJCZAK MIKOLAJ LEBEDYNSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jeszcze przed Zawiszą kibice stawiali sprawę na ostrzu noża – że nie chcecie awansować, że kasa się nie zgadza.

Dochodziły do nas te głosy. No cóż, takie jest środowisko kibicowskie. Czasem jak wygrywasz po kiepskiej grze, to też nie wszystkim pasuje… Na zarzuty o brak zaangażowania możesz odgryźć się tylko w jeden sposób. No i my odpowiedzieliśmy najlepiej jak się dało – na Zawiszę przyszło wielu ludzi, my wygraliśmy wysoko i mogliśmy wspólnie świętować. Zrobiliśmy w Płocku dobrą reklamę futbolu i pokazaliśmy, że piłka nożna też się liczy, że warto chodzić nie tylko na ręczną.

Ile było prawdy w tym, że te premie się nie zgadzały?

Zero. Klub jest dobrze zarządzany, nie ma w tych sprawach problemów.

A fetę o której skończyliście?

Ja wróciłem do domu po godzinie 4. Ale bez obaw, byłem w dobrym stanie. Po meczu z Wigrami skoczyliśmy natomiast na chwilę nad jezioro – w większym gronie, z rodzinami.

To też potwierdza, że wy dziś przede wszystkim jesteście drużyną. Nie macie takich indywidualności jak choćby Arka.

Jak porównywaliśmy obecny zespół z tym z poprzedniego sezonu – widać zasadniczą różnicę. Wtedy, kiedy drużynie nie szło, odpowiedzialność na swoje barki brali przede wszystkim Jacek Góralski i Krzysiek Janus. Teraz każdy był gotów, by dać coś ekstra. Poza tym, indywidualności też były, wystarczy spojrzeć na statystyki naszych skrzydłowych.

Zastanawiasz się czasem, co się działo z tobą w ostatnich latach? Dlaczego nie zanotowałeś takiego sezonu dwa czy trzy lata temu?

Takiego sezonu to ja nigdy nie miałem. Dobra była jeszcze runda, kiedy zaczynałem grać w drugoligowej Pogoni Szczecin.

Siedem lat temu…

Nie wiem, z czego to wynika. Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy mam sobie coś do zarzucenia, odpowiedziałem – nie. Był czas, że po pobycie w Holandii trochę za bardzo zasiedziałem się w domu, narobiłem zaległości treningowych, ale nie nazwałbym tego olewaniem obowiązków. Nie chcę robić sobie wyrzutów. Trenerzy nie mieli ze mną problemów, jestem typem domatora, nie łażę po imprezach.

Jeszcze jakiś czas temu mówiłeś, że powrót do Polski będzie duży krok wstecz.

Z perspektywy, jaka mnie spotkała – wykonanego skoku z pierwszej ligi polskiej do Eredivisie – tak uważałem. W Holandii dużo się nauczyłem, stałem się lepszym piłkarzem. I pojawiły się naturalne myśli, by na tym poziomie się utrzymać. Nie udało mi się znaleźć klubu w Holandii, na pół roku zahaczyłem się w Szwecji i w końcu trzeba było postawić wszystko na jedną kartę. W Podbeskidziu ryzykowałem sporo, ale przez uraz, którego szybko się nabawiłem, straciłem szansę. Niby w końcu zadebiutowałem w Ekstraklasie, ale ta szansa mi odjechała.

Nie myślałeś wtedy, że wciągniesz tę ligę nosem? Mówiłeś: „Nie ukrywam, że z założenia przyjechałem tu na pół roku i planuję szybko wrócić na Zachód. Mam nadzieję, że tak będzie. Jasne, chcę pomóc zespołowi, ale mam swoje cele na te sześć miesięcy”.

Wciągnąć nosem to za dużo powiedziane. Nie jestem piłkarzem, który w pojedynkę wygrywa mecz. Ale przyznaję – wracałem do kraju z pozytywnym nastawieniem, liczyłem, że pokażę się z dobrej strony i może przez te pół roku wywalczę kolejną przepustkę za granicę. Stało się zupełnie odwrotnie.

Myślałeś, że będzie łatwiej?

Szczerze mówiąc – tak. Nie chcę teraz bić w trenera Ojrzyńskiego, nie o to chodzi, ale… Styl gry Podbeskidzia nie był łatwy dla napastnika. Nawet gdybym przepracował cały okres przygotowawczy, skończyłoby się raczej podobnie.

W końcu przyznałeś wprost, że tamten rok był dla ciebie stracony.

Dokładnie. Może i w Holandii czy Szwecji nie grałem zbyt wiele, ale to nie był czas stracony. Zobaczyłem coś nowego, poznałem funkcjonujące na wysokim poziomie BK Häcken, a o Podbeskidziu nie mogłem tego niestety powiedzieć… Nie wiem, może miałem zbyt duże wyobrażenie o pewnych sprawach w Polsce? Nawet w drugoligowej Pogoni organizacja stała na wyższym poziomie niż w Bielsku-Białej. Zabieraliśmy po treningach sprzęt do domu, robiliśmy pranie i jak juniorzy woziliśmy je na trening. Moim zdaniem, to podstawy, które w Ekstraklasie powinny być spełnione. Wiadomo, kiedy grasz to machniesz ręką, ale mnie,  kiedy nie grałem, trochę mi to uwłaczało. Często nie było nawet możliwości, by zostać po treningu dłużej na boisku. Widziałeś, że kierownik pakuje piłki do samochodu i już pozamiatane.

PLOCK 18.03.2016 MECZ 22. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: WISLA PLOCK - MIEDZ LEGNICA 2:0 MIKOLAJ LEBEDYNSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Zajęcia na siłowni też mieliście w centrum handlowym.

Tak, tam były zbiórki. Dało się odczuć, że dużym problemem Podbeskidzia jest brak właściwej bazy. W Holandii prosiliśmy trzeciego lub czwartego bramkarza, by został dłużej i bronił nasze strzały, tutaj nie miało to sensu.

Zanim trafiłeś do Wisły, pozostawałeś od czerwca do października bez klubu. Nie miałeś momentów zwątpienia?

Miałem. I to był problem. Ciężko mi się wtedy było zebrać.

To znaczy?

Nie jest zawodnikowi łatwo, kiedy czuje, że zalicza zawodowy zjazd. Po tym, jak nie wyszło mi również w Podbeskidzu, nie potrafiłem pogodzić się z nową rzeczywistością. Sporo czasu przesiedziałem w domu, trochę zwątpiłem, nabrałem niechęci do samej piłki. Czas leciał, a ja pozostawałem bez klubu… W końcu zadzwoniła Wisła i się w sobie zebrałem. Dobrze chociaż, że miałem lekcję z wcześniejszego roku, kiedy w domu ten czas spędziłem zbyt mało efektywnie. Potem wiedziałem już, jak samemu lepiej się przygotować.

Lato po lecie zasiedziałeś się w domu, co – z perspektywy czasu – wygląda dość słabo.

Wisła, kiedy zadzwoniła, też zaprosiła mnie tylko na testy. Nie chcieli brać kota w worku, tylko woleli zobaczyć, w jakiej jestem formie.

Liczyłeś, w ilu klubach w tych oknach transferowych byłeś na testach?

Na pewno sporo zwiedziłem. Nie pamiętam już nawet, w którym okienku byłem w którym klubie.

Co sobie myślałeś, jadąc na testy do trzeciej ligi niemieckiej?

Byłem bez klubu, pojawiła się jakaś opcja… A o którym wyjeździe konkretnie mówisz? Na testy do trzeciej ligi niemieckiej jechałem dwa razy.

Kojarzę tylko jeden.

Za pierwszym razem po pobycie w Holandii pojechałem do Niemiec i po jednym dniu wyjechałem, bo testy zaproponował Górnik Zabrze. Zadzwonił Bogdan Zając, którego od razu zapytałem, czy mój przyjazd ma sens, skoro mam braki kondycyjne i jestem trochę zapuszczony. Mówił, że to nie problem. Wyszedłem więc na sparing, w kompletnym upale, i nie dałem rady zbyt wiele pobiegać. Co więc usłyszałem od trenera Nawałki? Że nie ma to sensu, bo mam zaległości fizyczne. Nie wiem, chyba zawiodła ich komunikacja… A za drugim razem w Niemczech byli zadowoleni z testów, tylko że dzień przed sparingiem złapałem kontuzję.

Co chwila pojawiały się komunikaty „Lebedyński na testach w …”. Jeździłeś, jeździłeś i nie mogłeś nic wyjeździć.

Zdarzały się sytuacje, jak w Ruchu, że testy dogadywaliśmy z trenerem Kocianem, a jak przyjechałem do klubu – witał mnie już nowy trener. Część z tych wyjazdów była kompletnie bez sensu, choć mam też świadomość, w jakiej znajdowałem się sytuacji. Nie mogłem wybrzydzać, tylko musiałem każdemu się pokazać. Natomiast każde kolejne testy – niezależnie od tego, jaki miały sens i czy były dobrze zorganizowane – stanowiły sygnał dla ludzi, że znowu oblałem. A mnie też to coraz mocniej bolało. Dziś mogę się śmiać, ale wtedy było ciężko.

Z perspektywy czasu – może przylgnęła do ciebie łatka, że jesteś zbyt konfliktowy i mas za dużo do powiedzenia?

Nie powiedziałbym tak.

A takie wrażenie ktoś mógłby odnieść. Kiedyś trener Mandrysz atakował cię na łamach Weszło, że pozmieniały ci się wartości i bardziej ci zależy na kasie. Potem miałeś rzekomą spinę z trenerem Wdowczykiem, a trenera Rody Kerkrade nazwałeś „niesamowitym burakiem”.

Tylko że to się odnosiło do sytuacji z Mateuszem Prusem, który został w klubie nieładnie potraktowany [trener wyrzucił go bez słowa z obiadu – przyp.PT]. Czy zawodnik jest drużynie bardziej, czy mniej potrzebny – takie historie nie powinny mieć miejsca. Poza tym, powiedziałem to wtedy, gdy już razem nie pracowaliśmy.

Mandrysz? Negocjowałem wtedy kontrakt z Pogonią, rozmowy nie były łatwe, a trener pewnie wolałby zawodnika z czystą głową. Nie wiem, co mu wtedy przekazano, ale zapewniam, że nasza współpraca dobrze się układała.

Natomiast o Wdowczyku sam mówisz: sprawa rozdmuchana. Na sparingu, gdzie poza zawodnikami byli tylko klubowi działacze, podobno mieliśmy zgrzyt. A tak naprawdę żadnej konfrontacji nie było, zwyczajnie podaliśmy sobie ręce po testach. Wierz mi, ja jestem spokojnym człowiekiem.

Namieszać jednak potrafisz. Kiedyś powiedziałeś, że nigdy nie zagrasz w Cracovii.

Ciężko mi dziś mówić o tej sprawie.

Ale postąpiłbyś tak samo?

Tak. Zawsze robię i mówię tak, jak czuję. Ktoś, dla kogo pieniądze mają bardzo dużą wartość, pewnie zapukałby się w czoło, dlaczego ten temat mogłem odpuścić. Dla mnie było to jednak naturalne zachowanie. Nie wyobrażałem sobie, że jako kibic Pogoni poszedłbym grać w Cracovii. To był odruch.

Ostatnio, gdy klubowa telewizja Wisły Płock zapytała cię o ulubiony polski zespół, odpowiedziałeś: nie mam. Wyciągnąłeś wnioski, że to śliski temat?

Potraktowałem to pytanie w stylu, czyja gra w Polsce najbardziej mi się podoba. Nigdy nie ukrywałem, że Pogoń to klub, z którym się utożsamiam, w którym spędziłem wiele lat i jest z mojego miasta. Rzucałem starszym zawodnikom piłki, siedziałem na trybunach, choć nigdy w „Piekiełku” nie śpiewałem, bo nie taki mam charakter. Nie wiem, czy „ulubiony” to właściwe określenie.

Kiedyś też mówiłeś, że jesteś typem piłkarza, który musi czuć zaufanie trenera, by wykrzesać z siebie 100 procent.

Wolę mieć z tyłu głowy spokój i wiedzieć, że trener daje mi czas. Lubię, kiedy nikt mnie nie goni i nie stoi nad głową. Za granicą miałem świadomość „Nic nie pokażesz przez pół godziny, to nie wiadomo, kiedy zagrasz kolejny raz”. Ja tego zaufania i odrobiny czasu potrzebuję. W Wiśle sztab trenerski mi to dał i chyba się odpłaciłem.

Rok temu nie mogłeś podejrzewać, że ten sezon tak się dla ciebie ułoży.

To prawda. Przyszedłem po koniec rundy jesiennej, kilka rozegranych meczów było dobrym prognostykiem, ale nadeszła zima – specyficzna, długa i dla mnie wtedy zabójcza. Rok temu nie mogłem się odkręcić, zbyt długo pozostawałem wcześniej bez klubu i tej długoterminowej, ciężkiej pracy mi brakowało. Mówiąc wprost: byłem zajechany. I nic dziwnego, że nie grałem.

Ta zima też ci się dała we znaki? Wiosną strzelałeś mniej.

Nie, teraz byłem dobrze przygotowany. Myślę, że wiosną grałem nieźle, po prostu miałem trochę mniej sytuacji, a w pierwszych trzech meczach nie oddałem nawet strzału. Natomiast w tym roku gra całej Wisły kleiła się trochę słabiej, mieliśmy kilka wyszarpanych zwycięstw. Cały czas jednak sobie powtarzaliśmy: najważniejszy jest cel.

PLOCK 05.03.2016 MECZ 20. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: WISLA PLOCK - MKS KLUCZBORK MIKOLAJ LEBEDYNSKI PIOTR KASPERKIEWICZ FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Tobie pomogła też praca z trenerem mentalnym?

Nie ukrywam, że chętnie chodzę na sesje. Nie przeżywam już ciężkich chwil napastnika, jak wtedy, gdy nie grałem, ale traktowałem te spotkania jako istotny element treningu. Głowa musi pracować, to za nią idą nogi. Trzeba umieć oprzeć się złemu myśleniu. Kiedyś dwa-trzy złe zagrania na początku meczu potrafiły mnie kompletnie wytrącić z rytmu i już nie potrafiłem wrócić głową na bosko. Dziś o niepowodzeniach zapominam szybciej, jestem lepiej przygotowany do walki o każdą następną piłkę.

Dopiero teraz to wypracowałeś?

Już wcześniej, w Holandii.

Z trenerem mentalnym?

Trenera mentalnego w Rodzie nie było. Natomiast sztab szkoleniowy mocno dopingował na treningu, po nieudanym zagraniu powtarzał „Spokojnie, to już historia, myśl o następnym podejściu”. Zmieniłem tam nastawienie do wielu spraw, teraz mocno też mi pomaga współpraca z Pawłem Frelikiem.

W której sferze odczuwasz największy postęp?

Inaczej myślę na boisku, jestem bardziej skupiony. Wiem, jakie są moje zadania na meczu i nie myślę o tym, co obok albo w domu. Na początku sezonu piłka nie chciała mi wpaść do siatki, stawałem się rekordzistą w trafianiu w słupki i poprzeczki. Z samym Stomilem – trzy razy. Zaczynałem się gotować, czuć niepewnie i nie byłem przekonany, wychodząc 1 na 1, że pokonam bramkarza. Nauczyłem się zachowywać spokój do końca, nie kombinować i nie szukać kwadratowych jaj. W tym aspekcie dzięki pracy z Pawłem czuję się dziś mocniejszy.

Na początku sezonu byłeś jedynym napastnikiem w kadrze Wisły. Było ci dzięki temu łatwiej?

W pierwszych meczach próbowany w ataku był Wojtek Łuczak. I nie ukrywam: czułem złość, że nie gram. Ale każdą minutę chciałem wykorzystać jak najlepiej, wysłać trenerowi pozytywne sygnały. W końcu zacząłem grać od początku i… nie mogłem trafić do siatki, zaczęło się to obijanie słupków i poprzeczek. Pewnie w niejednym klubie wróciłbym na ławkę, ale tutaj mi zaufano. Trener mówił: „Spokojnie, Mikołaj, zaraz zacznie wpadać”. Zaczęło.

Po powrocie do Polski mówiłeś, że Holandia cię nie przerosła. Podtrzymujesz?

Uważam, że nie był to poziom nieosiągalny dla mnie czy wielu kolegów. Przykładem Wojtek Golla, który w Holandii sobie poradził. Jakość gry była tam wyższa, na dziesięć podań dziewięć było bardzo dobrych, ale nie powiem, że miałem tam styczność tylko z wybitnymi zawodnikami. Wiele dał mi pobyt w Rodzie, sporo się nauczyłem. Może śmiesznie to zabrzmi, ale liga holenderska jest dla napastnika łatwiejsza niż polska pierwsza liga.

Chcesz powiedzieć, że Milik mniej by tutaj nastrzelał?

Myślę, że tak, że tutaj byłoby mu ciężej. Wiemy, jak ta liga wygląda, jak bardzo jest specyficzna i jak ciężko o sytuacje podbramkowe. W Eredivisie łatwiej grać w piłkę.

Ale masz świadomość, że będzie bardzo trudno tam wrócić?

Nie oszukujmy się: musiałbym mieć znakomity sezon, by coś takiego się wydarzyło. Natomiast na co dzień nie zawracam sobie tym głowy. To też część zmiany mojego myślenia – od bieżącej pracy nie odrywa mnie takie gdybanie i nie tracę koncentracji. Najpierw trzeba wykonać dobrą robotę, potem można opowiadać… Przytoczyłeś moją wypowiedź po przyjściu do Podbeskidzia o planach na szybki powrót na Zachód. Wiem, że dziś już bym tak nie powiedział.

Jaki więc cel na Ekstraklasę?

Żaden, nie potrzebuję tego. Spoglądając na Holandię – mam fajne wspomnienia, ale wiem też, że nie jest przypadkiem, że na dwa lata trafiłem do pierwszej ligi. Trudno było zaakceptować sportowy zjazd, a jeszcze trudniej było się odbić. Potrzebowałem czasu, by wszystko poukładać w głowie na nowo. Zobaczymy, jak teraz pójdzie mi w Ekstraklasie.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Weszło

Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
8
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”
Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...