Jeśli ktoś dopiero przyszedł do domu i odpalił internet, to po zobaczeniu wyniku spotkania Niemców ze Słowakami, lepiej niech nie wpada w przesadny optymizm. To, że nasi grupowi rywali dostali w cymbał 1:3 nie oznacza, że poziom trudności czekającego nas wyzwania spadnie o choć jeden szczebel. Z co najmniej trzech powodów: Niemcy grali dziś w rezerwowym składzie, historia łagodnie rozlicza ich podejście do sparingów, a samo spotkanie momentami bardziej przypominało mecz piłki wodnej.
Löw wybrał Słowaków na test-mecz, bo pewnie przypominają trochę nas i Ukraińców – kilku piłkarzy na wysokim poziomie, reszta co najmniej solidna i wiadomo, że swoją grę oprą głównie na kontratakach. Pierwsze trzydzieści minut wyglądało tak, jakby sobie tego Loew życzył, Niemcy dominowali absolutnie, rywale mieli ogromne problemy żeby choć chwilkę utrzymać się przy piłce, wszystko zostało udokumentowane golem Gomeza z karnego. Szczególnie aktywny był Götze, każda akcja musiała być podstemplowana przez niego. Ale potem coś pękło, Słowacy zrozumieli, że mogą tym niemieckim rezerwom zagrozić i po prostu to zrobili. Najpierw Hamsik strzelił tak, że klękajcie narody, z dystansu w okolice wideł, potem gol Durisa z rzutu rożnego. Po przerwie nasi zachodni sąsiedzi nie dali rady odrobić strat, ba, stracili jeszcze bramkę. I to kompromitującą – ter Stegen przepuścił słaby strzał Kucki między nogami. Poziom Pawełka, a facet gra przecież w Barcelonie.
3:1 dla Słowaków. Wynik na pierwszy rzut oka szokujący, ale spokojnie, zejdźmy na ziemię:
a) grał skład mocno rezerwowy, brakowało Özila, Kroosa, Müllera i wielu innych. Szansę dostali dziś ci, którzy walczą o sam wyjazd do Francji, czyli na przykład Kimmich i Sane. Chyba żaden z nich okazji nie wykorzystał, bo ten pierwszy maczał palce przy golu Durisa, a drugi pokazał się średnio, zmarnował między innymi sytuację sam na sam;
b) mecz w drugiej połowie toczył się w fatalnych warunkach. Przez Augsburg przeszła potężna burza, deszczu spadło od cholery i czasami zawodnicy mieli problem, żeby nawet prowadzić piłkę – tylko czekać na te oryginalne tytuły: „czarne chmury nad reprezentacją Niemiec”. W ogóle, to dziwimy się obu zespołom, że chciały tutaj dalej grać, ryzyko kontuzji było przecież spore.
Sami więc widzicie, rezerwowy skład zmuszony dodatkowo do grania w piłkę wodną – mogli nie dać rady. Słowacy wyszli raczej pierwszym garniturem, był między innymi Hamsik, Kucka, Skrtel, Weiss. Był też Ondrej Duda, który zagrał przyzwoicie, bardzo chciał się pokazać – podał nawet piłkę Hamsikowi przed jego pięknym uderzeniem. Pełnokrwistą asystą to trudno nazwać, ale w statystykach odnotować ostatnie podanie zawodnika Legii w tej akcji już trzeba.
Jasne, tak do końca tej niespodzianki deprecjonować nie można – na przykład dwa stracone gole po stałych fragmentach są jakiś problemem dla Löwa. Ale gdy spojrzy się na wyniki Niemców przed wielkimi turniejami, to do podobnych wyczynów można się przyzwyczaić. Mecz towarzyski przed Mundialem w 2014 roku – 2:2 z Kamerunem, sparing przed Euro 2012 – 3:5 ze Szwajcarią. I co? I półfinał Euro, a dwa lata później mistrzostwo świata.