“Nadaje się tylko na targ rybny” – mówił o piłkarzu, za którego wydał kupę szmalu. Zamiast kurtuazji, życzył Realowi by wsadził sobie tytuł w dupę, a z prezesem Composteli chciał się bić pod gmachem sądu. Ajax Amsterdam nazwał FC Kongo, bo grało tam kilku czarnoskórych, do tego zwalniał, zwalniał i jeszcze raz zwalniał. Atletico za jego czasów rządziła jedna zasada: prezes ma zawsze rację. Ale kto zrobił dublet dla Rojiblancos? On. Jesus Gil. Niekwestionowany król ekscentrycznych prezesów, krętacz, ulubieniec prasy, zakochany w Atletico. Pytanie brzmi: czy z wzajemnością?
***
Do wszystkich tych, którzy szczekają: pieprzyć was. Jestem bogaty i mam Atletico.
***
Powinni wracać z Wysp Kanaryjskich wpław.
O swoich piłkarzach, gdy przegrali w drugiej lidze z Las Palmas.
***
Jest tu tak mile widziany jak pirania w kiblu.
O Hugo Sanchezie, wówczas napastniku Realu.
***
Powinien pracować na targu rybnym.
O jednym ze swoich zawodników z Ameryki Południowej.
***
Gil bierze cię na przejażdżkę Ferrari, a potem wyrzuca z samochodu przy 150 km na godzinę.
Carlo Menotti.
***
Piłkarze? Mój największy błąd, to że traktowałem ich jak ludzi. Moje konie są inteligentniejsze.
***
Jesus Gil w wieku 17 lat mieszkał w burdelu wraz z osiemnastoma prostytutkami i księdzem. Nie, to nie jest fikcja, to nie jest początek zajebistego opowiadania Gabriela Garcii Marqueza, choć po prawdzie byłby to doskonały prozatorski otwieracz, pierwsze zdanie petarda.
Zdarzyło się jednak naprawdę. Gil oszczędzał w czasach studenckich (studia potem rzucił) i przytrafiły mu się liczne sąsiadki lekkich obyczajów oraz młody misjonarz. Jeśli w tak filmowy sposób wkraczał w dorosłe życie, to naprawdę nie powinny dziwić wszystkie kolejne dopisane przez niego rozdziały.
Drugim etapem był handel używanymi samochodami, trzecim – rynek nieruchomości. Krok po kroku rozpychał się w nim coraz bardziej, a wrodzona charyzma i zdolność balansowania na krawędzi prawa stworzyły mieszankę wybuchową, która idealnie wpisała się w swoje czasy i stworzyła fortunę.
***
1969 rok, 14 stycznia, Segovia. Konwent holenderskiej sieci supermarketów SPAR, która obchodziła właśnie dziewięciolecie obecności w Hiszpanii. Impreza huczna, na trzysta osób, obecni oficjele, w tym burmistrz Segovii – Manuel Mosacula.
Mosacula kilka dni po tragedii będzie miał nieprzyjemność powiedzieć: – Widziałem wszystkich, a potem nagle nie widziałem nikogo.
W Segovii zarwał się dach. Kompleks budowała firma Jesusa Gila, a jak wykazało dochodzenie, tragedia nie była przypadkiem. Pogwałcono wszelkie normy i standardy. Nie było analiz, nie było profesjonalnych architektów, planów. Liczyła się tylko kasa.
Cytat z prasy z dnia tragedii: “Nadszedł czas by wybrać trzy królowe piękności fiesty, gdy usłyszano potężny rumor. Chwilę potem budynek utonął w chmurach pyłu. Dziesiątki ludzi pod gruzami krzyczało ile sił w płucach. (…) Służby ustaliły, że zmarło 59 osób, wśród nich 20 kobiet, czworo dzieci i Angel Jimenes Millan, burmistrz miasta Barco de Avila (…)”.
Gil, odpowiedzialny za fuszerkę, dostał wyrok – 5 lat więzienia. Zwolniono go jednak raptem po 18 miesiącach na życzenie generała Franco.
***
Moi idole to generał Franco i Che Guevara.
***
Gil o swoim pobycie w więzieniu opowiadał tak, jak inni opowiadają o wczasach na Bahamach. Opowiadał publicznie, opowiadał sypiąc anegdotami, wszystko na antenie własnego programu Las Noches de Tal y Tal, gdzie występował w otoczeniu dziesięciu roznegliżowanych panienek.
Innymi słowy: bardzo przejął się tragedią.
W osiemnaście miesięcy całe więzienie okręcił sobie wokół palca. Dostawał z zewnątrz doskonałe wino i whisky. Konserwy. Pierwszorzędną kawę. Tabakę, cygara – czego dusza zapragnie. Obiady serwowali mu renomowani kucharze, w jego menu były żabie udka, raki, morszczuk, okoń morski. Z takimi zasobami nie było trudno zyskać sobie popularność, zarówno wśród współwięźniów, jak i wśród strażników.
***
Jestem nowym opium dla ludu.
***
1987, umiera Vicente Calderon. Dla klubu to tąpnięcie, czas wyzwań.
Socio numer 16.386 postanawia kandydować na prezydenta.
Socio numer 16.386 to były kibic Bilbao, podwórkowy stoper, od kilku lat członek zarządu Atletico, wciągnięty tam przez samego Calderona.
Socio numer 16.386 swoją kandydaturę podobno ogłasza w madryckiej dyskotece, przyprowadzając tam Paulo Futre.
Socio numer 16.386 to oczywiście Jesus Gil. A ty, czytelniku młodszej daty, wiesz kim wówczas był Paulo Futre?
Królem świata.
Zdobywcą Pucharu Mistrzów w barwach Porto.
Genialnie utalentowanym graczem, którego porównywano do Maradony.
Człowiekiem, w którego blasku grzał się Gil. Gdy pozostałych sześciu kandydatów gimnastykowało się nad kampanią wyborczą, Gilowi w zasadzie wystarczyło walenie w bęben o nazwie “PAULO FUTRE W ATLETICO, PAULO FUTRE W ATLETICO”.
Kto ma czas pochylać się nad złożonymi analizami finansowymi? Komu będzie się chciało wnikliwie badać program wyborczy? Gil najlepiej rozumiał duszę kibiców – Futre w koszulce Rojiblancos to był przekaz prosty i o sile rażenia bomby atomowej. Wybory wygrał bez trudu, z przewagą 5000 głosów, a Futre, istotnie, ściągnął. Ponoć za kosmiczne pieniądze, jakie gracz otrzymał pod stołem.
Hiszpański futbol był jednak w finansowym kryzysie. Kolos na glinianych nogach, który potrzebował gruntownych zmian, by nie utopić się w oceanie długów. Gil zaproponował rozwiązanie, które przedstawiał jako salomonowe.
Na początku lat dziewięćdziesiątych w Hiszpanii wciąż w większości klubów rządzili kibice. Skoro jednak wszyscy byli zadłużeni, zaczęto uważać tą formułę za nieefektywną, mało nowoczesną. Zastanawiano się, czy ten model nie jest czasem nastawiony na krótkowzroczność, bo fani chcą tu i teraz.
Gil przeforsował w 1990 ustawę, według której profesjonalne kluby do 1992 musiały zostać firmami – a raczej musiały wszystkie te, które przez ostatnie cztery lata miały ujemne bilanse finansowe.
Atletico w dniu próby stało na skraju przepaści. Trzeba było podczas reformy spłacić długi, zapewnić finansową wiarygodność, a Rojiblancos jako jedni z najbardziej zadłużonych nie mieli na to szans. Zdobywcy Pucharu Króla brakowało podobno kilkunastu minut, by przy zielonym stoliku z Schusterem i Futre w składzie zlecieć do Segunda B.
Piętnaście minut przed północą w dniu, który był futbolowym sądem ostatecznym, Gil zstąpił z niebios i uratował byt Atletico. Położył cały swój majątek na szali, dając w ten sposób gwarancję wypłacalności, skupując niemal wszystkie akcje, zostają właścicielem.
Wielu colchoneros przez lata wybaczało mu różne grzechy ze względu na ten gest poświęcenia, osobistego wyrzeczenia, ku chwale barw. Jest jaki jest, ale w czarnej godzinie się sprawdził – mówili. Gdzie byśmy byli, gdyby nie Gil – pytali.
Wszystko fajnie, ale powyższa historia to tylko oficjalna propaganda Gila, bo przecież on sam był nowego systemu jednym z głównych pomysłodawców, a później – co zrozumiałe – beneficjentów.
Atletico zaczęło należeć do niego. Nie musiał liczyć się z nikim. To było jego królestwo, gdzie szybko wprowadził dyktatorskie rządy.
***
Ci, którzy nie mają synów ćpunów, mają córki stojące na rogach ulic.
Rozwścieczony Gil o kibicach Atletico, gdy ci zagrozili bojkotem.
***
Ja płacę rachunki. I z tego względu trener musi zgadzać się z moimi pomysłami na drużynę.
***
Dekalog według Gila: nie będziesz podważał opinii prezesa twego.
Czcij prezesa swego.
Nie kręć nosem, jeśli prowadziłeś marki większe niż Atletico, a prezes wchodzi ci do szatni przed, po i w trakcie meczów.
Nie narzekaj, gdy obraża cię publicznie.
Kolejny raz.
Nie zwracaj uwagi, gdy podkopuje morale twoich zawodników.
Pamiętaj – prezes ma zawsze rację.
Nie, wcale nie jest tak, że fizjoterapeuta zna lepiej stan zdrowotny piłkarza. Jeśli prezes mówi, że gracz jest wypoczęty, to prezes ma rację.
Pamiętaj każdy dzień, w którym nie zostałeś zwolniony, święcić.
***
Zawsze wiedziałem, że to będzie praca na ostrzu noża. Czułem się jak w operze mydlanej. Gdy mnie zwolnił, później opowiadał, że tak naprawdę sam uciekłem do Anglii. Poprosił Colina by przejął pracę po mnie, a potem zwolnił go w przerwie meczu. Po nas przyszedł Francisco Maturano, który prowadził Kolumbię na mundialu, i słyszałem, że zwolnił go za to, że ten nie uśmiechał się na klubowym zdjęciu.
Ron Atkinson.
***
To pięciolatek z pistoletem w ręku.
Gil o jednym z hiszpańskich arbitrów.
***
– To jest moja duma! To są moi mistrzowie! Wygrali mistrzostwo strzelając 264 bramki w 22 meczach. Spójrz tam, to mój kapitan – Raul Gonzalez. Sam strzelił 55 bramek. On nie będzie dobry, on będzie fenomenem.
Tak wiosną 1991 Jesus Gil w programie “Tan Contentos” opowiadał o drużynie Atletico U15.
Rok później już zwijał szkolenie młodzieży, uważając, że to zbędny wydatek, a koszty ciąć trzeba. Z rozwiniętego systemu zostały strzępy.
Co do Raula, to nie pomylił się ani na jotę, a swoim nonsensownym planem wygonił chłopca, który był wychowankiem Atletico, który był wiernym colchonero, nienawidził Realu i fanatycznie wspierał Rojiblancos.
Wygonił prosto w ręce wroga z Bernabeu. A tam oszlifowano go i uczyniono legendą.
***
Real może wsadzić sobie swój tytuł w dupę.
Po porażce 1:2 z Realem za czasów Rona Atkinsona. Decydujący gol padł w 97 minucie z rzutu wolnego, który nie powinien zostać podyktowany. Atletico kończyło mecz w dziewiątkę.
***
Sezon 94/95, sezon rozczarowań. Zaczynał go Maturana, który poprosił o Klinsmanna. Niemiec chciał trafić do Madrytu, ale Gil powiedział, że Klinsiego nie chce, bo pedał w szatni może źle wpłynąć na atmosferę (jak ktoś się czuje urażony, to sorry – Gil naprawdę nie użył słowa “gej”). Mam w ogóle mówić, że do transferu nie doszło?
Maturana wyleciał, potem jego los podzielił Roberto D’Alessandro, a także Alfredo Basile, który jak głosi legenda wymówił Gilowi podczas audycji radiowej, na której byli wspólnie. “Mam tego dość. Sram na twój kontrakt” – i tyle, radiosłuchacze byli świadkami zmiany na miejscu szkoleniowca.
Drużyna była rozbita, rok wcześniej do końca broniła się przed spadkiem. Na sezon 95/96 pojawił się w klubie Radomir Antić, fachowiec ceniony, ale nie takich Gil wyrzucał na zbity pysk za byle co. Transfery nie rokowały szczególnie obiecująco: Molina i Santi z Albacete. Penew po kontuzji. Nieznany nikomu Pantić z Panioniosu, czyli dla Hiszpanów – znikąd. Doszli obiecujący, ale niedoświadczeni Biagini, Correa, Roberto. Ta zgraja miała wzmocnić czternastą drużynę La Liga.
To była recepta na ponowne rozkręcenie karuzeli trenerskiej przy Vicente Calderon.
To była recepta na kolejny sezon goryczy.
Ale czasem tak bywa, że z chaosu urodzi się perfekcja, w tym wypadku dublet i jedenastka, od której śpiewającego wymienienia ala Tomasz Hajto powinien zaczynać się egzamin na każdego prawdziwego kibica Colchoneros.
Od tamtego sezonu, od bramki Panticia w finale Copa del Rey, przed każdym domowym meczem za jedną z chorągiewek leży bukiet 24 czerwonych i białych róż – tradycja zapoczątkowana i kultywowana przez Margaritę Luengo, wierną fankę Atletico.
Tak, to był sezon perfekcyjny. Jesus Gil podczas mistrzowskiej fety jeździł po Madrycie na białym koniu (plotka urosła tak, że gdzieniegdzie podają jakoby jeździł NA SŁONIU), kąpał się w fontannach. Był noszony na rękach, czczony nie mniej niż piłkarze.
Tego lata, gdy Rojiblancos przygotowywali się do Ligi Mistrzów, zgłosiło się do nich PSV. Zaoferowało młodego Brazylijczyka – Ronaldo. Cena? Okazyjna. 12 milionów za młodego, zdolnego strzelca. Gil powiedział jednak pas.
Mógł w tamtym momencie mieć atak Ronaldo – Raul. Kto powie, że mógł mieć bez trudu dwóch najbardziej utalentowanych napastników swojego pokolenia, ten nie będzie wiele ryzykował.
***
Z moją popularnością, mógłbym być bogiem.
W 1996 po zdobyciu dubletu.
***
Tam jest tylu murzynów jakbyśmy grali z FC Kongo.
Przed ćwierćfinałem LM z Ajaksem.
***
Zaproponowano mu błękitnookiego chłopca. Wiem, bo widziałem.
UEFA zdyskwalifikowała go za posądzanie francuskiego arbitra o przyjęcie “łapówki”. Innym razem dostał zakaz za stwierdzenie, że hiszpańscy sędziowie to mafia, a jej Corleone jest szef federacji. Aznar. W 1996 miał też kłopoty ze względu na pobicie prezesa Composteli.
Gdy spotkali się później na sali sądowej, znowu doszło do słownej pyskówki. Skończyło się jak na wiejskiej dyskotece, Gil: – No chodź! Wyjdźmy przed budynek. Sami. Tu i teraz.
***
Carreras, Santi i Otero nie są dość dobrzy – myślę, że przestanę im płacić.
Powiedziane po tym, jak Carreras, Santi, Otero i inni w szatni nie dostali kasy od trzech miesięcy.
***
Nazywam się Jesus Gil, nie Jezus Chrystus.
Po relegacji Atletico.
***
Kresem jego autorytarnych rządów był tak naprawdę 1999 rok i wejście rządowych audytorów do Atletico. Klub był tylko wierzchołkiem góry lodowej interesów Gila (dowody w procesie miały mieć 50 tysięcy stron), ale znajdywano tam tak niesamowite wydatki Colchoneros, jak choćby opiewający na osiemset tysięcy dolarów klubowy rachunek za damską bieliznę.
Gil skomentował to tak: Nikt mi nie powiedział, że trwa prohibicja na majtki.
Później przekonywał, że to były prezenty dla działaczy.
***
Sezon 99/00 miał być powrotem na szczyt. Na ławce Ranieri. Drużyna całkiem mocna, a wzmocniona Gamarrą, Hasselbainkiem. Oczekiwania przed startem roku – nawet walka o mistrzostwo.
A jednak to właśnie wtedy Atletico spadło z ligi pierwszy raz od 1934 roku. To właśnie wtedy niemal co tydzień Gil zabijał w prasie któregoś ze swoich piłkarzy (bądź życzył śmierci wszystkim), to wtedy z szaf zaczęła wypadać armia trupów.
Kuratelę nad klubem objęła rządowa agencja Audiencia Nacional, specjalizująca się w walce z korupcją. Tak naprawdę piłka obchodziła ich najmniej – Atletico było tylko elementem układanki, kluczem była Marbella.
Marbella, czyli miasto, którego burmistrzem był Gil. Kurort ceniony, zaprojektowany na wzór Beverly Hills, gdzie swoje posiadłości mieli Sean Connery czy Elisabeth Taylor. Lubiany przez gwiazdy zachodu, ale też muzułmańskie wyższe sfery, od książąt Arabii Saudyjskiej po młodego Osamę Bin Ladena, który bawił tu zanim został islamskim fundamentalistą.
Gil oczywiście rządził Marbellą tak, jak Atletico, czyli jak dyktator. Nawet tego nie udawał, żartował: “możecie mówić mi Idi Amin, nic mnie to nie obchodzi” nawiązując tym samym do krwawych rządów twardej ręki w Ugandzie.
Gil wygrał wybory kilka razy z rzędu, bo istotnie, widać było efekty jego pracy. Najpierw uporał się z przestępczością, przeganiając prostytutki i żebraków. Tym drugim płacił, by opuścili miasto, te pierwsze zastraszał. Zatrudnił też dużą świtę mundurową, ale traktował ich bardziej jak swoich żołnierzy na posyłki, a nie funkcjonariuszy prawa.
Marbella stała się spokojniejsza, a później ruszyły budowy. Miasto rozrastała się, wypiękniało z roku na rok. Wydawało się, że tonie w forsie i inwestycjach.
I faktycznie, tonęło. Problem w tym, że była to jedna z największych pralni świata. System ufundowany od a do z na korupcji. Już po śmierci Gila dochodzenie udowodniło, że w Marbelli kasę za pośrednictwem urzędu miasta lokowała sycylijska i rosyjska mafia, a łącznie około 600 milionów euro inwestycji w budowlankę pochodziło z handlu narkotykami. Spokojną przystań mieli tam dostawać nawet… poszukiwani naziści, jak Otto Remer.
Jaką rolę odgrywało tutaj Atletico? Po pierwsze, Gilowi marzyła się kariera Silvio Berlusconiego, a Atletico oznaczało prestiż, rozpoznawalność, nieustannie zajmowany afisz. Gil założył swoją partię, Grupo Independiente Liberal (w skrócie – a jakże – GIL) i po pewnym czasie potrafił przeforsować swoich kandydatów do niektórych innych miast, rozkręcał się.
Po drugie, Vicente Calderon miało służyć jako jego prywatna pralnia. Dlatego zawyżone kwoty za takich piłkarzy jak Bejbl czy Bogdanović. Dlatego fałszywe kontrakty.
Dlatego aż piętnaście milionów miało pójść na kilku anonimowych kopaczy z Afryki, którzy nigdy nawet nie zadebiutowali.
Miasto Marbella swego czasu wykupowało reklamę na koszulkach Atletico, przepływ finansowy między jednym a drugim królestwem Gila był swobodny, a jeszcze miał na celu tajne, prywatne konta.
W tamtym roku imperium Gila się rozpadło. Dyktator jeszcze żył, jeszcze rządził, ale to już była bananowa republika pozbawiona siły przebicia.
***
Odetnę ten jego czarny łeb. Powinien wrócić do Kolumbii i sprawdzić, czy by go nie zabili.
O Adolfo Valencii. Najpierw swoje trzy grosze, a potem brutalne odwołanie do morderstwa Andresa Escobara z kolumbijskiej reprezentacji.
***
Mam nadzieję, że samolot z piłkarzami spadnie i zabije ich wszystkich.
W audycji radiowej po porażce z Las Palmas.
***
W życiu nie odniesiesz sukcesu przez czynienie dobra, ale poprzez głęboką wiarę w to, co robisz.
***
Mam dość tych tak zwanych profesjonalistów. Nie zasługują na to, by żyć.
***
Leicester, 1992 rok. Sześciu gości i jedna Linda Steelyard zakładają zespół Prolapse. Ich styl? Jeśli musimy wyciągać z szafy określenia takie jak “shoegaze”, to dajmy sobie spokój z definiowaniem: zgódźmy się na “mocno alternatywny”. Cel? Już jaśniejszy. Chcieli być najbardziej depresyjnym zespołem w historii.
Na ich debiutanckiej płycie “Pointless Walks to Dismal Places” znajdziecie kawałek “Surreal Madrid”.
Jakim trzeba być prezesem klubowym, żeby taka kapela gdzieś w Leicester nagrywała o tobie kawałek?
Kto chce, niech przewinie tekst. Ale jest bardzo wymowne jak złożona poezja powstała o burzliwych rządach Atletico.
“Backroom banditos, crucifixion put aff for the next 10
Minutes. Jesus Gil emerges from the boardroom, visibly
Broken, sweat pouring down his face, or so you think…
Athletico must conquer the mighty Real’s stranglehold
Athletico must be ready to take over the mantle
Jesus Gil once said of his supporters: “They’re a bunch
Of
Layabouts from the lower classes. A member who doesn’t
Have a drug addict in the family, will probably have a
Prostitute.”
Still regaining 60% of support from the supporter.
Jesus Gil.
Jesus Gil, scored the highest rankings from the highest
Meddling and bankings. Underhanded operations were his
Forte. Overhead wans tae.
He never hit the crossbar, he never hit the posts,
Straight in
The goal. The Bank of Spain is cancer.
“GOAL”
… to Jesus Gil.
The Bank of Spain – cancer.
He was the guy that put the supporter behind him and
Had
The supporters with him all the way. Horrible, sweaty,
Size-
Mobile.
Gargantuan guy that naebody liked. Athletico must get
Ahead
Of Real.
Jesus Gil.
Killed a lot of restaurant owners, built the place
Himself, did
The architecture, didnae tell anybody. 68 killed, 5
Years,
Ј2, 000, 000 fined.
“GOAL”
A pistol at the head of the echelons of fitba’, Espana.
It
Cannae be a bad thing it can only be wan ae tha things
That
Makes for good fitba’.
Jesus Gil.
Jesus Gil
Jesus Gil
Corporate smoothie wae a record as long as his arm
… “GOAL”
***
Gil zmarł w 2004 roku. Wisiał na nim zakaz pełnienia funkcji publicznych, wielomilionowe kary za defraudację, musiał się też pozbyć swoich akcji w Atletico. Na pogrzeb zażyczył sobie jednak flagi Rojiblancos na trumnie i prośbę naturalnie spełniono.
Jego rządy na Vicente Calderon były dokładnie takie, jak bilans boiskowych sukcesów i porażek. Z jednej strony pierwszy spadek od ponad sześciu dekad, z drugiej dublet.
Z jednej strony Gil sabotował klub, pozbawił akademii, ciągle dezorganizował go zmianami trenerów, z drugiej Atletico w latach dziewięćdziesiątych było ważne, aktywne, liczyło się.
Z jednej strony wykorzystywał klub do swoich celów, z drugiej niepowodzenia przeżywał najmocniej na świecie. Szczerze i żarliwie nienawidził Realu, a sukcesy Atleti wprawiały go w stan euforii. Niejeden kibic będzie wolał jednak kogoś takiego, niż zimnego, pozbawionego uczuć wobec barw korpokratę.
***
Epilogiem legenda. Gdy Gil zmarł, zaczęła krążyć historia, jakoby sfingował swoją śmierć, aby uciec wymiarowi sprawiedliwości. Trochę mit jak z wiecznie żywym Elvisem, sam fakt, że takie coś zaczęło krążyć o Gilu wiele mówi i wymiarze tej postaci.
Ale pewne video sprzed kilku lat pobudziło zwolenników teorii spiskowych. Wyłapany z ruchu warg dialog pomiędzy Villarem, szefem hiszpańskiej federacji, a Gil Marinem, synem Jesusa:
– Jak miewa się twój ojciec?
– A dobrze. Bardzo dobrze.
Leszek Milewski