Reklama

Mam zdolność kameleona. Gdziekolwiek pracowałem, czułem się jak u siebie

redakcja

Autor:redakcja

27 maja 2016, 07:55 • 24 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego na Podkarpaciu nie ma poważnej piłki? Jak pracuje się w klubie, w którym nie płacą regularnie? Skąd trener wie, jak balują jego piłkarze? W czym Kapustka jest podobny do Lewandowskiego? W jaki sposób udało się aktywować Cetnarskiego i rozwinąć Dąbrowskiego? Czyim losem bawi się Komisja Ligi i jak docelowo ma wyglądać Cracovia? O tym wszystkim w obszernym wywiadzie opowiada Jacek Zieliński.

Mam zdolność kameleona. Gdziekolwiek pracowałem, czułem się jak u siebie

Jakie najbardziej znane osoby pochodzą z Tarnobrzega?

Tenisista stołowy – Andrzej Jakubowicz, super sportowiec sprzed wojny – Alfred Freyer, bardzo dobra reprezentacyjna siatkarka – Teresa Worek. Nikt więcej nie przychodzi mi do głowy.

Czyli teraz to pan „prowadzi” w tej klasyfikacji?

Czy ja jestem tak znany? Jestem raczej utożsamiany z Tarnobrzegiem, bo wychowałem się w Siarce, ale nigdy nie myślałem takimi kategoriami.

Reklama

Z Podkarpacia jednak mało kto wybija się w piłce, nie licząc takich wyjątków jak Jędrzejczyk czy Cetnarski. Z czego to wynika, że panu się udało?

Kiedyś, za czasów komuny, Podkarpacie było krainą mlekiem i miodem płynącą. W Tarnobrzegu był Siarkopol, w Stalowej Woli huta, w Mielcu i Rzeszowie zakłady lotnicze, a w Dębicy Igloopol. Zdarzył się sezon, kiedy w dawnej pierwszej lidze grały cztery zespoły z Podkarpacia. Potem skończył się sponsoring i etaty w zakładach pracy. Powstała biała plama. Teraz Mielec awansował do pierwszej ligi, ale myślę, że w niedalekiej przyszłości wydarzy się też coś w Rzeszowie, a potem w Tarnobrzegu i Stalowej Woli. Dlaczego udało się akurat mi? Nie jestem jedyny. Janusz Białek pracował w Ekstraklasie, a teraz zaliczył awans ze Stalą. Włodek Gąsior był trenerem Stali, Siarki i Korony. Inni też osiągali wyniki, ale mnie pamięta się najbardziej, bo pracuję teraz. Czy jest jakiś powód? Nigdy w tym nie grzebałem. Podkarpacie jest dziś pomijane, ale tu talenty też się rodzą. Do Cracovii trafił Przemek Pyrdek. W młodszych rocznikach też jest paru ciekawych. Podkarpacie nie zginie, choć to fakt, że znalazło się na marginesie poważnej piłki.

Panu w tym momencie margines i wypadnięcie z karuzeli raczej nie grozi.

Ale był moment w trakcie tej dłuższej przerwy, gdy wszyscy wieszczyli, że nic ze mnie nie będzie. Wierzyłem jednak w siebie. Dość długo trzymam się wysokiego szczebla. To wymaga wiele pracy i samozaparcia. Wiąże się też z tym, że czasem życie rodzinne wygląda, jak wygląda. Sam nie narzekam, bo mam fajną rodzinę, która stanowi dla mnie podporę, ale wielu nie zrobiło kariery, bo postawiło na inne priorytety. Ja od początku chciałem zaistnieć. Było mi o tyle łatwiej, że żona była sportsmenką i rozumiała, co mną kierowało.

W Krakowie też mieszkacie razem?

Nie. Kiedy wyjeżdżam, nie ciągnę jej ze sobą. Ma tu swoją pracę, jest nauczycielką w miejscowym liceum, a synowie mieszkają w Warszawie. Spotykamy się w komplecie na święta.

Reklama

Niedawno – choć dziś brzmi to abstrakcyjnie – był moment, kiedy mówiło się, że mógłby pan przejąć Siarkę. Odrzucił pan tę opcję z obawy, że zostanie zakwalifikowany do kategorii trenerów z niższych lig czy po prostu potrzebował pan dłuższego resetu?

Nie zamierzałem wracać do pracy w Siarce. Ludzie związani z klubem o tym wiedzieli. Zawsze chętnie im pomagam, ale temat mojego powrotu istniał tylko w mediach. Chciałem spokojnie odpocząć, bo wierzyłem, że wrócę do Ekstraklasy.

A był moment, kiedy przestał pan wierzyć?

Nie. Ta przerwa mi pomogła. Podreperowałem zdrowie, miałem operację kolana. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Człowiek potrzebuje wyczyścić głowę po takiej pracy jak w Ruchu?

Wokół mojej pracy narosło wiele mitów i dziwnych opowieści. Nie zawsze trenerowi wychodzi.

Panu jednak – patrząc na średnią zdobywanych punktów – wychodziło w większości klubów Ekstraklasy. Aż przyszedł Ruch i doszło do załamania.

Zgadza się, ale trafiłem na specyficzną sytuację – okres, kiedy Ruch po nieudanej walce w pucharach zderzył się z brutalną rzeczywistością w lidze. Potem przyszedł czas, żeby przewietrzyć zespół i mnie przypadła ta rola. Pojawili się zawodnicy, którzy do dziś grają pierwsze skrzypce lub błyszczą gdzie indziej jak Starzyński w Zagłębiu. Ruch borykał się z wieloma problemami, dlatego podchodziłem spokojnie do oceny tej pracy. Nie będę chwalił się wynikami z Chorzowa, ale nigdy tego tematu też nie unikałem. Potrafiłem przyznać, że mi nie wyszło. To, że nikt mnie nie zwalniał, tylko sam złożyłem rezygnację bez roszczeń finansowych, też o czymś świadczy.

Może nie łudził się pan, że zobaczy pieniądze.

Dlaczego? W obecnej sytuacji wystarczyłoby czekać, bo przy każdym wniosku licencyjnym kluby „niestety” muszą rozliczyć się z zobowiązań. To nie taka trudna sprawa. Znając jednak sytuację klubu – świadomie podjąłem taką decyzję. Chciałem też, żeby drużyna dostała nowego impulsu. Aspekt finansowy był najmniej ważny.

Poczuł pan taką beznadzieję, że nie dałby rady sam zagwarantować tego impulsu?

Po przegranej 0:6 z Jagiellonią coś we mnie pękło. Nie wyobrażałem sobie, że jestem w stanie ten zespół podnieść. Mogłem udawać, że pada deszcz, gdy na mnie plują, ale wolałem zrezygnować. Szybka zmiana mogła drużynie dać więcej.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Cracovia Krakow - Legia Warszawa. 12.03.2016

Da się pracować w klubie, w którym nie płaci się regularnie i zawodnicy wiecznie chodzą sfrustrowani? Nie ma pan wrażenia, że to kwestia czasu, kiedy ta bańka pęknie?

Ruch to fajny klub do pracy. Klub rodzinny, w którym pracują ludzie związani z nim od dawna. Wspomnienia też mam stamtąd świetne, bo pracowałem ze wspaniałymi osobami, ale problemy finansowe nie pozwalają wyskoczyć ponad pewną przeciętność. Nie dają komfortu. Problemy finansowe zdarzały mi się jednak w różnych klubach, więc jestem uodporniony. Na pewno trudniej jest motywować zawodników, ale trener Kocian jakoś nawiązał nić porozumienia także z tymi, którym dalej płacono nieregularnie. Czyli da się, choć nie jest to rozwiązanie na dłuższą metę. Rok, dwa, trzy i w końcu to pęknie.

Był pan zaskoczony, jak dobrze poszło Kocianowi?

Patrzyłem z podziwem, jak zespół się zmienił. Zrobił też parę roszad, o których myślałem, ale nie próbowałem wcielić w życie.

Na przykład?

Na przykład przesunięcie Malinowskiego na środek obrony. Myśleliśmy o tym, ale mieliśmy problemy na środku pola, gdzie Marcin dawał nam spokój. To jednak był jeden z kluczowych ruchów.

Nie miał pan już w odwodzie Lipskiego?

Trenował z nami, ale dopiero wchodził do drużyny. Nie dawał gwarancji, że wskoczy do Ekstraklasy i zrobi różnicę. Tym bardziej, że w formie był Starzyński i gra układała się wokół niego.

Spodziewał się pan, że aż tak odbije się od zagranicy?

Myślałem, że sobie poradzi, bo Lokeren nie jest w Belgii potentatem. Filip ma jednak duży potencjał i jeśli będzie przygotowany motorycznie na sto procent, to jeszcze odpali.

Motoryki najbardziej mu brakuje, żeby stać się klasowym piłkarzem?

Brakuje mocnego przygotowania motorycznego. Często w akcjach jeden na jeden odpadał od przeciwników. Teraz wygląda lepiej, ale nigdy nie będzie szybkościowcem. Szybko za to operuje piłką i to jest jego największy atut.

Pan po Ruchu wypadł na dość długo – od września 2013 do kwietnia 2015.

Świadomie nie łapałem pierwszych lepszych propozycji, choć nie ukrywam, że pierwszą dostałem już po paru dniach. Uważam, że gdybym – odchodząc z Ruchu, który bronił się przed spadkiem – poszedł do innej drużyny, która walczy o to samo, byłoby to nieetyczne. Nie do przyjęcia.

Cracovię też pan przejął w trudnym momencie. Jedynym plusem był fakt, że gorzej być nie może.

Przejąłem zespół na trzecim miejscu od końca, dwie kolejki przed zakończeniem sezonu zasadniczego. W perspektywie mieliśmy wyjazd na Zawiszę. Gdybyśmy przegrali, Cracovia znalazłaby się w strefie spadkowej. Wygraliśmy 3:0. Czasu było mało, bo przejąłem zespół w poniedziałek, a graliśmy w piątek, ale obserwowałem tych chłopaków od dawna i wiedziałem, że potrafią grać w piłkę. Potrzebne były niewielkie retusze i odkurzenie kilku tych, którzy mniej grali. Potem ruszyło.

Wierzy pan w efekt nowej miotły czy to bajki?

Różnie do tego podchodzę. W naszym wypadku zadziałało, ale często nowa miotła działa przez dwa mecze, a potem wszystko wraca do normy. To, jak wyglądaliśmy później, to już nie efekt nowej miotły, tylko konsekwentnej, wspólnej pracy.

Ile pan wykręcił w stosunku do pierwotnego planu? Dwieście procent?

Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli spokojnie się utrzymamy – a celem było zajęcie jak najwyższego miejsca w grupie spadkowej – to za rok będziemy grali o ósemkę. Tak wyglądał plan bez większych transferów, bo przecież takich nie przeprowadziliśmy. Przyszedł Grzesiek Sandomierski, który wskoczył do gry w dziesiątej kolejce, Kuba Wójcicki i Hubert Wołąkiewicz, a odeszli Żytko, Nykiel, Szeliga i Marciniak. Dwustu procent nie zrobiliśmy. Raczej koło stu.

Był jakiś ruch albo zmiana taktyczna lub personalna, jakakolwiek drobna modyfikacja, która aż tak odmieniła wam grę czy musiał pan po prostu przebudować całość? Chodzi mi o jeden drobiazg, który okazał się kluczowy.

Przede wszystkim zmieniliśmy system. Wcześniej Cracovia grała trójką w defensywie, a – patrząc na zawodników, których miałem do dyspozycji – od początku byłem przekonany, że lepiej będą wyglądali w czwórce. Druga sprawa – środek pola z Mateuszem Cetnarskim, Miro Covilo i Damianem Dąbrowskim stał się naszą kluczową formacją. Trzecia – graliśmy bez typowej dziewiątki, ale dwóch napastników na skrzydłach zdało egzamin.

Wzorował się pan na Atletico? Oni – zachowując wszelkie proporcje – często grają w takim stylu.

Ostatnio śmialiśmy się w szatni, że w play-offach przechodzimy z tiki-taki Barcelony na efektywną grę Atletico. Ale nie, nie wzorowaliśmy się. Dostałem dany materiał i tak to poukładałem.

Co pan takiego dostrzegł w Cetnarskim, że chłopak tak eksplodował po tylu chudych latach?

Mateusz pochodzi z naszych stron. Obserwowałem go już, gdy szedł z Kolbuszowej do SMS-u w Łodzi. Był jednym z ciekawszych zawodników w rejonie. Co dostrzegłem? To bardzo inteligentny gość. Łapie nowinki, słucha, ma duży wpływ na zespół i dba o szatnię. Poza tym – wiadomo – umiejętności. To pomocnik w dawnym stylu. Dobry stały fragment, mądrość, przyspieszenie, zwolnienie, regulowanie tempa gry. Może nie biega szybko, ale szybko operuje piłką.

Właśnie tej szybkości bez piłki zabrakło mu, żeby znalazł się w kadrze?

Tego już nie poprawi. Nie ma szans. Bronią go umiejętności piłkarskie i mądrość w grze. Jest szybki techniczno-taktycznie, ale lokomocyjnie szybszy już nie będzie. Wreszcie jednak przestały się go czepiać kontuzje. Od kiedy rozpoczęliśmy współpracę, nie złapał żadnego urazu. Doszedł do siebie po sepsie, co też świadczy o jego charakterze. To nagroda za to, jak bardzo w siebie wierzył.

W dzisiejszej epoce, gdy taktyka jest kluczowa, trener woli pracować z piłkarzami inteligentnymi i mijają czasy głupków?

Taktyka to jedno, ale jeśli masz inteligentnych piłkarzy, to oni sami zmienią taktykę i będą potrafili wyjść z opresji. W Cracovii dostaliśmy zawodników z wielką inteligencją boiskową. Dąbrowski, Cetnarski, Budziński. Niby trzech środkowych, a przecież momentami graliśmy piątką blisko siebie i to zdawało egzamin. Duża frajda pracować z taką grupą.

Kto indywidualnie zrobił na panu największe wrażenie w tym sezonie?

Wielu rosło z tygodnia na tydzień. Cetnarskiego fachowcy nie docenili na gali, ale dla mnie to najlepszy pomocnik Ekstraklasy. Rafał Murawski jest świetnym piłkarzem, ale jeśli posiłkujemy się statystykami – one stały za Mateuszem i to zdecydowanie. Największym wygranym sezonu jest jednak Bartek Kapustka. Gdy przychodziłem, był pierwszym zmiennikiem, wchodzącym do gry i szarpiącym, a wyrósł na pewniaka do wyjazdu na Euro.

Powiedział pan, że byłoby fajnie, gdyby Kapustka został w Cracovii jeszcze na rok. Czego w takim razie brakowałoby mu, żeby przebić się za granicą już teraz? Jest jedna, może dwie takie cechy?

Na pierwszych naszych treningach był nieopierzonym juniorem. Tu głupia strata, tam się od kogoś odbił. Pamiętam nasz pierwszy mecz fazy play-off z Bełchatowem. Wyszedł w pierwszym składzie, a oni wystawili na niego Patryka Rachwała. Kapustka odbił się od niego jak od ściany. Rachwał nie dał mu sztycha. Nie zrobił nic. Potem mu powiedziałem: „zobacz, Bartek, jak wygląda piłka seniorska i jak Rachwał wciągnął cię nosem”. Wziął sobie to do serca i teraz odbijają się od niego. Najlepszy przykład – pierwsza bramka z Lechem, kiedy Kędziora się od niego odbił, został na ziemi i Bartek strzelił gola. Dorósł, zmężniał, popracował nad „fizyką”, ma bardzo mocne nogi i przede wszystkim chłodną głowę. Bez układu nerwowego. Legia, Lech, Bełchatów – dla niego każdy mecz wygląda tak samo.

A po akcji z Frantikiem nie zapaliła się panu lampka?

Nie, bo wiedzieliśmy, jak to wyglądało.

Sam do pana zadzwonił?

Wiedziałem bardzo szybko, co się stało. Staraliśmy się rozwinąć tę sprawę tak, by nic złego mu się nie stało. Bartek był tam przypadkową ofiarą. Największy błąd, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, bo to nie był czas na takie wyjścia. To, co się wydarzyło, było przypadkowe. Ważne, że wyciągnął wnioski.

Ma pan pretensje do zawodników, gdy np. pójdą na imprezę w środę, a w sobotę gracie mecz?

Wtedy miałem, bo to nie był czas na wyjście.

A do jakiego stopnia sprawdza pan takie rzeczy i ingeruje w życie prywatne?

Generalnie nie jestem trenerem, który biega po domach. Może nie tyle monitorujemy, ale… Kraków jest specyficznym miastem, a Cracovia specyficznym klubem. Wielu naszych kibiców pracuje w różnych tego typu lokalach. Jeżeli się coś dzieje, to szybko wiemy.

Jeżeli  jednak kogoś nie lubią, to mogą podawać fałszywe informacje.

Dlatego wszystko sprawdzamy i potwierdzamy. Nawet jeśli pojawiają się problemy, wszystkie rozwiązujemy w zaciszu szatni.

To częste sytuacje?

Bardzo rzadkie.

Wracając do Kapustki – pracował pan też z Lewandowskim, więc ma odpowiednią skalę porównawczą. Bartka też stać na aż taki rozwój?

Kiedy przechodziłem do Lecha i robiliśmy mistrza, Lewandowski już stawał się zawodnikiem klasy europejskiej i chwilę później wyjechał za granicę. Czy Kapustka podąży jego tropem – trudno powiedzieć. Nie wiem, czy polski piłkarz jest w stanie przeskoczyć to, co zrobił Robert. Bartek ma jednak wszelkie dane, by zrobić dużą karierę.

Ma pan świadomość, że jego nie da się już zatrzymać w Cracovii, prawda?

Nie grzejemy się, że go zatrzymamy. Wszystko musi się odbyć normalnie. Jeżeli wpłynie odpowiednia oferta dla Bartka i dla klubu…

Wpłynie na pewno, nie oszukujmy się.

Bez względu na to, jak sytuacja się zakończy – Bartek podejmie dobrą decyzję. Jeżeli zostanie w Krakowie i pomoże nam grać o coś więcej – to będzie słuszne rozwiązanie. Jeżeli wyjedzie do odpowiedniego klubu – tak samo.

Grunt też, żeby nie przegapić dobrego momentu na wyjazd, a z takim dylematem chyba długo zmagał się Karol Linetty.

Karol ma duże problemy ze zdrowiem. To naprawdę  kłopot, bo ludzie na Zachodzie dobrze o tym wiedzą. Bartek natomiast ma to do siebie, że kontuzje się go nie imają. Pod tym względem jest podobny do Lewandowskiego. Szczupły, mocne nogi, właśnie nabiera tężyzny. O to, czy da radę fizycznie, jestem spokojny. Każdy moment na wyjazd jest dobry, jeśli piłkarz wyjeżdża, by grać. Potem dopiero dorabiamy ideologię, że postąpił dobrze lub źle. Na Zachodzie są podobni ludzie, podobnie trenują i podobnie jedzą. Robert wyjeżdżał w wieku 21 lat jako mistrz, król strzelców i pewny reprezentant. Bartek pewnym reprezentantem jeszcze nie jest. Zrobił wynik z Cracovią, ale miejsce pucharowe nie zrobi wrażenia na postronnych obserwatorach z Zachodu. Dobrze byłoby, gdyby zaistniał w podstawowym składzie na Euro.

Liczycie już powoli pieniądze z transferu?

Nie ma grzałki, bo nasza egzystencja nie jest uzależniona od transferu Bartka. Może w Cracovii nie zarabia się nie wiadomo jakich pieniędzy, ale są płacone na bieżąco. Niczego jeszcze nie liczymy, ale ten transfer może nam pomóc dopiąć mocniejszą kadrę.

Czyli są ustalenia, że jeżeli Kapustka odejdzie za np. pięć milionów, to dwa możecie wydać na nowych piłkarzy?

Nie, nie ma takich ustaleń. Mam jednak zapewnienie, że część pieniędzy z transferu Bartka pójdzie wyłącznie na wzmocnienia drużyny.

Macie ten komfort, że dla właściciela klubu te kilka milionów euro to wcale nie jest wielka suma.

To prawda. W zimie zresztą wpłynęła bardzo poważna oferta z Galatasaray na prawie pięć milionów euro i nikt się nie podniecał. Bartek też się nie palił i przeszliśmy nad tym do porządku dziennego.

To nie byłby raczej dobry ruch.

Też tak sądzę, dlatego nie podjęliśmy tematu. Bartek sam w Hiszpanii mi powiedział, że nawet o tym nie myśli.

A pan co mu sugeruje? Nie jest tajemnicą, że kręci się wokół niego Southampton. Poradziłby sobie z intensywnością Premier League?

Poradziłby sobie. Motorycznie – to jest koń. W każdym teście wydolnościowym osiąga najlepsze parametry. Też słyszałem o Southampton i myślę, że to dobre miejsce. Wielu młodych fajnie się tam rozwinęło i dziś gra w czołowych klubach Premier League. Na razie jednak najważniejsze jest Euro.

Ekstraklasa. Legia Warszawa - Cracovia Krakow. 18.10.2015

Ogromny postęp zrobił też Damian Dąbrowski i w jego przypadku pewnie też pan liczył na powołanie.

Dostałby je, gdyby nie pechowa kontuzja.

Mówi to pan z pełnym przekonaniem?

Wiem, że zostałby powołany. Trener Nawałka przecież u nas bywa i rozmawiamy. Damian był gotowy do wyjazdu na zgrupowanie, pierwsze rokowania były spokojne, ale po rezonansie okazało się, że jest problem. Trzeba było z bólem serca podjąć decyzję o zabiegu. Widziałem, że był zdruzgotany, ale szybko to załatwiliśmy, dzięki temu już trenuje i trzynastego – gdy rozpoczniemy treningi – będzie gotowy do gry.

Co było kluczowe dla jego rozwoju? Dąbrowski rokował już w Zagłębiu, ale rozkwitł dopiero teraz.

Damian był stworzony do naszego stylu i rozgrywania od tyłu. Doskonale to potrafi, a dwa – był świetnie przygotowany motorycznie. Posiada dobre uderzenie, odbiór, ale też cechę, którą ma niewielu środkowych pomocników – po odbiorze od razu szuka gry do przodu. Jesienią zaliczył parę podań na poziomie europejskim, choćby z Lechem czy ze Śląskiem. Gdyby ładnie to opakować, na Zachodzie byłyby to akcje tygodnia lub miesiąca.

Zapytam jeszcze o kilku piłkarzy. Czego brakuje Budzińskiemu, żeby wskoczyć na taki poziom? Od stu lat mówi się, że ma wielki potencjał, czasem zaliczy taką akcję, że klękajcie narody, a potem znika na trzy mecze.

I to jest jego problem. Brak powtarzalności. Często zdarzają mu się zawieszki. Ma dopiero 25 lat i to wciąż zawodnik na większe granie, ale musi ustabilizować dyspozycję psychiczną i fizyczną. Żeby głowa szła za nogami. U niego amplituda wahań jest w Cracovii największa, ale nadszedł czas, by nastał jego sezon. Taki, gdy „Budzik” będzie punktował na dobrym poziomie przez całe rozgrywki, a nie raz na miesiąc. Nie może mieć wpadek typu: mam zły dzień, to znaczy, że jestem zły.

Co pan zrobił z Rakelsem, że zaczął tak skutecznie grać?

To typ, który potrzebuje zaufania. Poszedł do Zagłębia, tam go zahukano, zrobiono z niego kozła ofiarnego i przyklejono łatkę imprezowicza, co długo się ciągnęło. Druga sprawa – Rakels też zaistniał dopiero po jakimś czasie. To jeden z tych chłopaków, którym najbardziej przypasował nasz styl gry. Dla mnie nigdy nie był typową dziewiątką, gdzie często go ustawiano. Nie spełnia takich wymogów. Świetnie za to odnajduje się na skrzydle – jest szybki, ma szybki drybling, dużą inteligencję boiskową i ma bardzo dobre uderzenie prawą nogą. On i Jendrisek mieli swój najlepszy okres właśnie na skrzydłach.

Jak bardzo był pan zawiedziony jego odejściem?

Rozmawialiśmy po Jagiellonii i już wtedy wiedziałem, że chce odejść. Po to przedłużyliśmy kontrakt, żeby jeszcze na nim trochę zarobić. Potem rozmowy z Reading się przeciągały i nikt nie chciał robić Denissowi problemów, jednak wyjechał bez naszej zgody. Wrócił, został ukarany, zrozumiał i przeprosił, ale tematu nie dało się już cofnąć. Anglicy byli na niego zagrzani.

Na ten moment liczy się pan ze stratą ilu zawodników?

Tylko Kapustki.

Ma pan takie zapewnienie?

Nie ma możliwości, żeby ktoś inny odszedł. Damian ma świadomość, że musi się odbudować po kontuzji, wrócić do dyspozycji albo wskoczyć jeszcze wyżej. W Cracovii mamy o co grać. Chcemy się bić o najwyższe laury i spróbować sił w pucharach. Wiadomo, że dla większości naszych drużyn to tylko przygoda – dłuższa lub krótsza – ale chleb mamy z ligi. Przypuszczam, że zostanie taki skład, jaki mamy, a jeśli jeszcze go wzmocnimy, to będziemy mieli naprawdę dobry zespół.

Niewielu trenerów ma taki komfort.

Tak się złożyło.

Jacek Zieliński długo cieszył się łatką trenera defensywnego. Czuje pan, że teraz zostaje ona odklejona?

Byłem już wuefistą, także trenerem defensywnym, ale zawsze tłumaczyłem, że nigdy nie promowałem gry defensywnej, tylko moje zespoły dobrze grały w obronie. To zdecydowana różnica. Za dwa lata przylgnie do mnie inna łatka. Kompletnie się tym nie przejmuję.

Ale Cracovia to drużyna, która prezentuje najbardziej atrakcyjny futbol z tych, które pan prowadził czy jednak Lech to był top?

Myślę, że tak. Lecha przejmowałem, gdy zespół był prawie dokończony. Zrobiliśmy dwie roszady i zdobyliśmy mistrzostwo. Cracovię układałem na swoją modłę. Tym większą mam satysfakcję.

A widzi pan w Cracovii taki potencjał, by – może nie od razu, ale np. docelowo za dwa lata – powtórzyć to, co zdobywaliście w Lechu? Czy to kompletnie nieosiągalne, bo Legia odjechała organizacyjnie i kwestią czasu jest, kiedy całkiem odjedzie sportowo?

Legia odjechała lidze i to na parę ładnych lat. Trudno będzie ją dogonić. Nam zależy, by stworzyć podwaliny pod zespół, który nie będzie roczną efemerydą grającą raz w pucharach, a potem broniącą się przed spadkiem. Chcemy co roku być w ósemce, grać o puchary i mieć wszystko na tyle poukładane – razem z bazą i potencjałem ludzkim – żeby docelowo móc kiedyś zaatakować Legię.

Stać was, żeby nawiązać z nimi walkę już w przyszłym sezonie?

Nie powiem tak dziś, bo najpierw muszę zobaczyć pełny zespół. Myślę jednak – a zakładam, że dojdzie do nas jeszcze trzech zawodników dobrej klasy – że stać nas na powtórzenie tego, co zrobiliśmy w tym roku. Chcielibyśmy tylko zaatakować podium, bo czujemy mały niedosyt. Długo byliśmy na pudle, a spadliśmy w końcówce. Trzeba jednak oddać szacunek Zagłębiu, które miało rewelacyjną wiosnę. Gdybanie nie ma dziś sensu. Lechia będzie bardzo mocna, Lech będzie inny, może też mocniejszy, Wisła zdecydowanie silniejsza…

Generalnie spodziewa się pan mocniejszej czołówki niż w 2015/16?

Zdecydowanie mocniejszej. Spodziewam się sześciu silnych zespołów.

Wy jednak działacie na rynku błyskawicznie, może nawet najszybciej ze wszystkich, bo już zaklepaliście dwa transfery pod kątem – jak podejrzewam – pierwszego składu.

Chcemy, żeby Litauszki i Szczepaniak szybko weszli w zespół. Do 22 czerwca musimy zgłosić kadrę do pierwszego meczu w kwalifikacjach Ligi Europy. Gdybyśmy ich nie potwierdzili, to nie zagraliby w pierwszych spotkaniach, a zależy mi właśnie na tym komforcie. Do wznowienia treningów powinno się jeszcze wydarzyć coś dobrego.

Rozmawiamy w środę, ale wywiad puszczam w piątek. Przyklepiecie do tego czasu Dominika Furmana?

Trwają rozmowy, ale sprawa nie jest tak prosta, więc nie wybiegajmy w przyszłość.

Furman pasuje jednak do pana filozofii z tyloma środkowymi pomocnikami.

I dlatego jesteśmy nim zainteresowani. Potrzebujemy większego pola manewru w środku pola. Nie mieliśmy zabezpieczenia po kontuzji Damiana Dąbrowskiego i między innymi z tego powodu odpadliśmy w końcówce z czołówki. Prosty przykład – Damian i Covilo w tym roku nie zagrali ze sobą ani razu. Wydawało się, że Dąbrowski jest niezniszczalny, ale życie płata figle. Dziś jesteśmy mądrzejsi i chcemy mieć taką kadrę, by ubytek podstawowego zawodnika nie zaburzył naszego planu.

To kogo jeszcze brakuje, zakładając, że ściągniecie Furmana lub kogoś w tym stylu?

Zdecydowanie przydałby się lewoskrzydłowy i lewy obrońca, bo Paweł Jaroszyński jest teraz sam.

On też nosi się z zamiarem odejścia.

Ale przedłużył kontrakt i dobrze się czuje. Odejście byłoby zbyt wczesne. Paweł zaczął grać w podstawowym składzie od meczu z Ruchem, czyli dopiero od dziesiątej kolejki. Zrobił olbrzymi postęp, grał bardzo fajnie, ale ile tych meczów zaliczył? Łącznie chyba 26. Dlatego powinien zostać i zrobić krok do przodu, a nie myśleć o odejściu.

Po meczu z Legią udzielił pan mocnego wywiadu na temat gry w pucharach, gdzie zasugerował pan, że Europa może być dla was pocałunkiem śmierci.

O pocałunku śmierci mówił Michał Probierz.

Ale pan wypowiedział się w podobnym tonie i pociągnął ten temat.

Dostałem pytanie, czy Cracovia jest gotowa do gry w pucharach, więc odpowiedziałem, że śmiem wątpić. Wynikało to z tego, że dysponowaliśmy wąską kadrą – 14-15 zawodnikami, którymi graliśmy w lidze. To nie jest wystarczające, by występować w pucharach. Potem coś nie pójdzie i pierwszym winnym będzie trener.

Ta wypowiedź miała być apelem do władz?

Nie tyle apelem, co tonowaniem euforycznych nastrojów. Mistrzostwo, puchary, medal – wiedzieliśmy, o co gramy. W szatni była sprężara i mówiliśmy o podium, ale nie musieliśmy tego głośno artykułować w prasie. Wiele rzeczy wpływa na dyspozycję drużyny. Cała logistyka. W ośrodku mamy jedno boisko i gdy zaliczyliśmy obniżkę formy na początku wiosny, nie mogliśmy przeprowadzić normalnego treningu. Płyta na stadionie przy Kałuży też wymagała wielu poprawek. Może dla kogoś to dupersztyki, ale dla zespołu, który chce myśleć o czymś większym, to podstawa.

Kiedy dokładnie będziecie mieć porządną bazę?

Za dwa lata w Liszkach pod Krakowem. I to będzie baza z sześcioma boiskami, budynkiem klubowym i hotelem. Przez ten czas musimy jednak zrobić krok do przodu. Powtarzalność nie bierze się z tego, że będą do nas trafiać coraz lepsi zawodnicy. To oczywiście jedna strona medalu. Druga to treningi, dlatego tak bardzo zależało mi na tych sprawach.

Jako jeden z nielicznych trenerów, a może nawet jedyny, udowodnił pan Januszowi Filipiakowi, że Cracovia może grać ładnie, ściągać ludzi na trybuny, a za moment sprzedawać piłkarzy za porządne pieniądze. Różni szkoleniowcy pracowali przy Kałuży i różne były okresy, ale chyba nikt nie osiągnął tego wszystkiego na raz. Czuje pan dziś pełne zaufanie właściciela?

Czuję zaufanie, ale czuł je każdy trener. Od początku jednak dobrze nam się współpracowało, choć spotykamy się rzadko. Profesor sam mówi, że jest od zarabiania pieniędzy, by Cracovia istniała i robi to doskonale. Przyznaję – rozumiemy się, jest między nami chemia i wspólnie pochyliliśmy się nad drogą rozwoju Cracovii. Ściągamy raczej zawodników, którzy chcą tu zrobić krok do przodu i się wypromować. Cracovia nie musi być dla nich celem ostatecznym – niech pomogą nam, my im, a potem niech idą dalej. Rzadko ściągamy piłkarzy zaawansowanych wiekowo, wygranych i odcinających kupony. Postawiliśmy na inną filozofię i to daje efekt.

Czuje pan, że to klub, w którym można zostać na lata?

Chciałbym. To nie ja zabiegałem zresztą, by mój kontrakt został przedłużony do 2019 roku. Zostało mi to zaproponowane przez klub, czyli moja praca została doceniona. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że data ważności kontraktu to w polskich warunkach tylko liczby na papierze, a papier przyjmie wszystko, ale widzę, jak fajnie ten klub się rozwija. Próbujemy jeszcze go rozbudować, np. jeśli chodzi o skauting.

Akurat na ten temat prezes ma mieszane uczucia.

Ale rozumie, o co chodzi – w dobie internetu można sobie pomóc różnymi narzędziami. Po to jednak zatrudniliśmy Roberta Kasperczyka, żeby pewne rzeczy rozwiązywać inaczej i móc dotknąć piłkarzy. O czymś to zresztą świadczy, że już dopięliśmy dwa transfery. Szczepaniaka oczywiście znałem i chciałem wcześniej, ale Litauszkiego już sami sobie wypatrzyliśmy i pooglądaliśmy. Sądzę, że chłopak będzie czołową postacią w polskiej lidze.

A Szczepaniak ma być dziewiątką czy fałszywym skrzydłowym a’la Rakels?

Mateusz zagra na dziewiątce i zrobi tam co trzeba, ale nie ukrywam, że szukamy jeszcze jednego napastnika. Szczepaniak powinien się sprawdzić właśnie w stylu Rakelsa. Nie jako typowy skrzydłowy przy linii – bo te korytarze zostawiamy dla bocznych obrońców – tylko bardziej w roli trzeciego napastnika zakładając oczywiście, że atakujemy.

Ekstraklasa. Cracovia Krakow - Wisla Krakow. 24.07.2015

Słuchając pana od godziny, mam wrażenie, że dziś nie wypowiedziałby się pan na temat pucharów tak kategorycznie. Generalnie rysuje się z tego wywiadu naprawdę optymistyczny scenariusz na temat Cracovii.

Ale powtarzam – ten wywiad był po Legii, kiedy przed meczem była duża piana. Chodziło mi o to zbyt szybkie ferowanie wyroków. Nie dziwię się, że w Legii i Lechu mówi się o pucharach, bo te kluby od lat mają praktycznie wszystko. Dla nich brak awansu to porażka, a dla Cracovii nagroda, splendor, ale też pierwszy start i wyzwanie logistyczne. Przeżywałem to już w innych klubach. Kiedy lecieliśmy z Groclinem na pierwszy mecz, pół zespołu się zatruło i potem między innymi zbieraliśmy przez trzy tygodnie bęcki w lidze. Z drugiej strony – to piękna przygoda móc usłyszeć hymn Ligi Europy i jeździć na stadiony, które znało się z telewizji. W Lechu trafiliśmy do wymarzonej grupy – z Juventusem i Manchesterem City, które regularnie grają w Lidze Mistrzów i Salzburgiem, który o nią zahaczał.

Paradoksalnie akurat wtedy stracił pan pracę.

Życie.

Jakie dziś ma pan relacje z Lechem? Pytam, bo wielu kibiców z Poznania ta kwestia interesuje.

Bardzo dobre. Rozstałem się z Lechem w zgodzie. Do dziś mam kontakt z Jackiem i Piotrkiem Rutkowskim i jestem w Lechu przyjmowany bardzo miło. Co ciekawe, dopiero teraz po raz pierwszy po sześciu latach przyjechałem do Poznania jako trener przeciwnika. Nie jestem jednak konfliktowy. Gdziekolwiek pracowałem, zawsze utrzymywałem dobre relacje. Mam taką zdolność jak kameleon. Szybko się adaptuję. Warszawa, Kraków, Poznań – wszędzie czułem się jak u siebie.

Jedyne osoby, z którymi ich pan nie ma, to sędziowie.

E tam, to tylko pozory. To normalne, że czasem bywam impulsywny, ale mam tego pecha, że zawsze jestem przykładnie karany. Wskazałbym kilku trenerów, którzy reagują gwałtowniej i jakoś problemów nie mają, a ja obrywam przy każdym wykroczeniu. Albo jestem wysyłany na trybuny, albo karany finansowo.

Za co najlżejszego został pan ukarany?

Trudno powiedzieć. W ferworze stresu rzuci się czasem coś ostrego, ale nigdy nie ubliżałem sędziom. To, że człowiek okrasi swoją mowę jakimś nieparlamentarnym słowem, nie znaczy, że chce obrazić arbitra. Komisja Ligi ocenia to zupełnie inaczej. Ci panowie często bawi się naszym losem nie słuchając tłumaczeń.

Czyli recydywa? Są na pana wyczuleni?

Być może. Dlatego w przyszłym sezonie postaram się nie dawać im powodów.

To krytykowanie sędziów rzuca się cieniem na pana wizerunek. Zastanawiam się, czy to w ogóle panu potrzebne.

Raczej nie krytykuję tak często. Skrytykowałem po Legii, ale miałem rację, bo arbiter puścił faul, z którego padła bramka, a w drugą stronę kilka razy postępował inaczej. Ale nie jest tak, że przez sędziego przegraliśmy.

Jest pan zadowolony z poziomu sędziów?

Tak, mamy dużą grupę arbitrów, którzy idą z duchem czasu, są przygotowani motorycznie i sędziują naprawdę dobrze. Błędy się zdarzają, ale sędziowie za swoje pomyłki nie dostają tak po gębie jak trenerzy za swoje wypowiedzi.

Iniesta powiedział, że u sędziego najwięcej można ugrać dobrym wychowaniem.

Być może, dlatego pomny doświadczeń staram się unikać takich scysji. Czasem tylko się człowiek zgrzeje, a potem przychodzi kara.

Tak na koniec – jaki plan na najbliższe tygodnie? Leci pan na Euro?

Nie, musiałem zrezygnować i z żalem odmówić Polsatowi, bo zaczynamy wcześniej treningi. Pojadę z żoną do Zakopanego pooddychać górskim powietrzem, ale już trzynastego jestem w Krakowie. Cały czas jednak jestem na telefonie. Trzeba dopilnować spraw transferowych. Dbamy też, by drugi zespół został w III lidze, bo to idealny poligon dla chłopaków, którzy będą tam schodzić. A trzydziestego maja jedziemy z Januszem Białkiem do Warszawy z wykładami na konferencję Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Poza tym analizy, mecze, InStat. Nie ma szans na opodczynek.

Odpowiada panu praca w angielskim stylu z tyloma obowiązkami?

Odpowiada. Spędzam w klubie praktycznie całe dnie. Przychodzę przed ósmą, a przy dwóch treningach wychodzę wieczorem. Lubię wszystkiego dopilnować i sam stykać się z problemami oraz przyjemnościami w Cracovii niż kisić się w mieszkaniu.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
0
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
36
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...