To zdjęcie obiegło cały świat z niesamowitą prędkością. Argentyna. Mecz pożegnalny 36-letniego Diego Milito. Stadion pękający w szwach, a obok murawy, tuż za siatką, dwóch małych chłopców z czego jeden po amputacji nogi i z kulami pozwalającymi w miarę normalnie się poruszać. Na jednej stoi on, na drugiej jego kolega – obaj wyciągają głowy, by choć przez chwilę zobaczyć swojego idola, który za kilkadziesiąt minut zawiesi buty na kołku. Nie ma chyba osoby, której ta fotografia nie chwyciłaby za serce.
W pędzącej w zawrotnym tempie, finansowo-korporacyjnej machinie piłkarskiej, takie historie urzekają nas najbardziej. Drobne rzeczy, w zasadzie pozornie niezauważalne incydenty, które przypominają nam o tym, że futbol to nie tylko wielomilionowe transfery i spektakularne finały. Oczywiście do głównego bohatera fotki błyskawicznie dotarli lokalni dziennikarze.
Racing Club mierzył się z Temperley w sobotę o godzinie 22:30 naszego czasu. W barwach tych pierwszych właśnie Milito, który do klubu z którego się wybił, który był dla niego trampoliną do wielkiej kariery, powrócił po ponad dziesięciu latach. W międzyczasie zgarnął między innymi mistrzostwo Włoch, Ligę Mistrzów czy Klubowe Mistrzostwo Świata. Tego dnia zagrał swój ostatni mecz karierze, i ostatni przed kibicami „La Academia”, co sprawiło, że poszukiwanie jakiegokolwiek wolnego krzesełka na stadionie mijało się z celem.
Chłopiec, który na uwiecznionym zdjęciu stoi po lewej stronie, to Santiago Fretes, 10-latek, któremu w wyniku wady genetycznej usunięto prawą nogę. Czy to złamało jego miłość do futbolu i powstrzymało przed graniem w piłkę? Absolutnie nie. Na co dzień próbuje kopać w lokalnym klubie, a co więcej – ćwiczy też sztuki walki i próbuje jazdy na rowerze.
– Patrzyłem na Milito, który jest moim ukochanym piłkarzem. Zobaczyłem, że obok mój kolega również stara się go dojrzeć, ale mur był za wysoki. Nie mogłem nie pożyczyć mu tej kuli, w końcu po coś je mam! – mówił Santiago, a jego matka dodawała, że wyjazd na ten mecz był dla rodziny dużym wyzwaniem, bo sześć dni ciężkiej harówy tuż przed emeryturą, to nie moment na rozrywki. Spełnienie marzenia 10-latka było jednak w tej chwili absolutnie najważniejsze.
Milito odwdzięczył się zgromadzonej publice i małemu kibicowi w najlepszy z możliwych sposób – zdobyciem gola. Później spudłował co prawda też z jedenastu metrów, ale raczej nie zepsuło to zabawy. Racing wygrał 2:0, a Diego ku uciesze między innymi takich małych fanów pożegnał się z Estadio Juan Domingo Perón w godny sposób.
A do samej fotografii, jak nigdzie indziej pasuje chyba znany nam dobrze podpis – łączy nas piłka.