Sezon dopiero się skończył, ligowcy dochodzą właśnie do siebie po baletach smażą się właśnie gdzieś w ciepłych krajach, na giełdzie transferowej cisza jak w szatni Górnika po spadku z ligi. Panoszy się tylko Cracovia, która daje mocny sygnał, że pucharami zainteresowana jest na poważnie, a nie tak tylko na niby.
Krakowski klub zasłużył na dobre słowo, bo:
a) zostały wzmocnione dwie pozycje, które wzmocnień bezwzględnie wymagały,
b) zostały one wzmocnione BŁYSKAWICZNIE.
W piątek Cracovia poinformowała o zaklepaniu Mateusza Szczepaniaka, a już wiadomo, że sprowadzono środkowego obrońcę, Roberta Litauszkiego, który podpisał przed chwilą trzyletni kontrakt. Węgier to trochę podobna historia, co Marcin Kamiński – też ma najlepsze lata gry jeszcze przed sobą (26 lat), też nie zrobił furory w reprezentacji (bez debiutu), analogicznie zasiedział się w jednym klubie (cała seniorska kariera w Ujpescie Budapeszt) i ewidentnie potrzebował nowego bodźca – po prostu wypełnił kontrakt i grzecznie odmówił podpisywania nowej umowy. Dwa poprzednie sezony grał wszystko, więc na pozycję w klubie też nie mógł narzekać. Lampka zapala nam się tylko przy zerowym bilansie reprezentacyjnym. Mając świadomość, że filary węgierskiej kadry stanowią tacy goście jak Guzmics czy Kadar – piłkarze solidni, ale przecież nie wybitni – to nie jest dla Litauszkiego najlepsza laurka.
Druga strona medalu jest taka, że Gergo Lovrencsics także musiał wyjechać z kraju, a dopiero potem trafił do reprezentacji. Może to jest więc metoda?
Co do Cracovii – oczywiście jesteśmy jeszcze lata świetlne za Bayernem Monachium, który zaklepuje i ogłasza wszystko pół roku wcześniej, ale mimo wszystko fakt, że trener dostaje dwóch zawodników na kluczowe pozycje jeszcze przed obozem przygotowawczym, zasługuje na pochwałę. Niby mowa o oczywistościach, standardach, o których nie powinniśmy w ogóle nawet rozmawiać, ale póki są one w Polsce rzadkością, warto je głośno doceniać.
Transfery dopina się u nas na ostatnią chwilę, czeka się na desperatów albo przeciąga się negocjacje, żeby zawodnik jak najbardziej zszedł z ceny. W Cracovii piłkarze wrócą z urlopów i zaczną równą walkę o skład, trener wie, na czym stoi, może poukładać te klocki, wypracować mechanizmy. Jeśli trener dostaje takie warunki – można go rozliczać. A u nas często prezesi gonią szkoleniowców po piątej kolejce, bo obrona wygląda jak szwajcarski ser. O fakcie, że wzmocnienia przyszły dziesięć dni przez startem ligi, jakoś tak nagle zapominają.
Fot. Cracovia.pl