Kibice czy dziennikarze uwielbiają podpowiadać selekcjonerowi przy powołaniach. Za każdym razem pojawiają się dziesiątki proponowanych nazwisk i setki koronnych argumentów, dlaczego to właśnie dany piłkarz powinien znaleźć się w kadrze. Adam Nawałka ma jednak cechę, która pozwala mu być dwa kroki przed tłumem doradzających – nieprawdopodobne oko do piłkarzy. On potrafi wyciągnąć zawodnika znikąd. Postawić na człowieka, którego nie wymyśliłby nikt inny. A później – konsekwentnie go wspierając – zrobić z niego reprezentanta pełną gębą.
Przykłady? Weźmy Bartosza Kapustkę, który pierwsze powołanie otrzymał w sierpniu zeszłego roku. A wtedy ówczesny 18-latek dopiero walczył o miejsce w podstawowym składzie Cracovii i zdarzało mu się spędzać pełne spotkania na ławie (z Podbeskidziem czy w derbach z Wisłą) lub wchodzić na ogony (Piast). Tak naprawdę Kapustka został zaproszony na kadrę jeszcze przed rozegraniem piętnastego ligowego meczu w pierwszym składzie Cracovii w całej swojej karierze. Czy ktokolwiek poza Nawałką dałby mu wtedy szansę?
Ktoś powie, że Kapustka odpaliłby tak czy siak. Być może, ale Nawałka dał mu impuls, którego w tamtym momencie najbardziej potrzebował. Dość napisać, że przed otrzymaniem powołania, po 6. kolejce ligi, Bartek miał na koncie jednego gola i jedną asystę. A w kolejnych dziesięciu meczach strzelił jedną bramkę i dołożył aż osiem asyst. Widać tu jak na dłoni, w którym momencie Kapustka naprawdę odpalił i kto mu w tym najbardziej pomógł.
Podobnie sprawy mają się z Milikiem. Kiedy Nawałka brał go na mecz z Gibraltarem, ludzie pukali się tylko w głowę. Nikt nie mógł zrozumieć, jak można było w kluczowym momencie wyciągnąć lidera z młodzieżówki Marcina Dorny, która – być może także z tego powodu – wyłożyła się na ostatniej prostej. Selekcjoner wiedział jednak, że Milik ma być ważnym ogniwem pierwszej reprezentacji już od pierwszego meczu. A historia tylko przyznała mu rację.
Wiadomo, że Milik i Kapustka nawet bez Nawałki zrobiliby postępy. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że obie kariery zostały napędzone przez reprezentację. Być może obaj byliby dziś dobrymi piłkarzami, ale pierwszy nie byłby gwiazdą ligi holenderskiej, a drugi nie stałby u progu wielkiego transferu. Tego jednak już się nie dowiemy.
Faktem jednak pozostaje, że Nawałka ma niesamowity instynkt. Kiedy przed laty patrzyło się na jego Górnika Zabrze, ciężko było zrozumieć, dlaczego ta drużyna tak dobrze gra. Dziś, z perspektywy czasu, nikogo to już nie dziwi. Bo jak niby miałby grać zespół ze Skorupskim w bramce, z Pazdanem trzymającym obronę, Mączyńskim rządzącym w środku pola, Nakoulmą i Olkowskim na skrzydłach oraz z Milikiem w ataku? Przecież to w naszych warunkach była nieprawdopodobnie silna paka.
Fajnie by było, gdyby w reprezentacji zadziałał podobny mechanizm. Gdyby po latach ludzie łapali się za głowę patrząc na ten skład. Kibice lubią opierać się o przeszłość i mecze, które już widzieli, ale prawdziwą wartość drużyny widać dopiero z odpowiedniej perspektywy.
Nie zdziwiłbym się, gdyby podczas mistrzostw we Francji selekcjoner zaskoczył ponownie i delegował do gry skład, jaki zestawić mógłby tylko on. Spójrzmy chociażby na środek pola kadry. Jodłowiec jest po urazie, Mączyński po jeszcze poważniejszej kontuzji, a Linetty obecnie wciąż nie trenuje. Rzecz jasna pewniakami są Krychowiak i Zieliński, ale przy ustawieniu Milika jako fałszywego skrzydłowego w środku tworzy się wakat. I kto wie, czy nie jest to szansa właśnie dla Kapustki.
Dla wielu wystawienie obok siebie na mistrzowskim turnieju – tuż przed czyszczącym wszystko Krychowiakiem – 22-letniego Zielińskiego i 19-letniego Kapustki może wyglądać jak szaleństwo. Ale już wystawienie przed pomocnikiem Sevilli piłkarza bliskiego Liverpoolu oraz, jak się spekuluje, piłkarza bliskiego klubów pokroju Southampton czy Borussii Dortmund – już niekoniecznie. Czy właśnie na taki wariant zdecyduje się Nawałka? Mam jednak dziwne przeczucie, że on po raz kolejny wymyśli coś, czego dziś nikt się jeszcze nie spodziewa.
Michał Sadomski