Z roku na rok tego typu historii przybywa. W Bundeslidze na przykład swoje miejsce odnalazł Darmstadt, który latem zebrał z rynku transferowego niemal same odpady, a utrzymał się mimo śmiesznie niskiego budżetu i grając na archaicznym stadionie rodem z lat 90. Niespodzianek nie brakowało też w innych krajach – Anglia to przede wszystkim Bournemouth, które zadeptać się nie dało, zaś Włochy to Carpi i Frosinone, czyli tegoroczni spadkowicze. I jeśli wydawało wam się, że gorzej być już nie może, że z bardziej nędznym stanem konta znaleźć się wśród najlepszych jest niemożliwym, to z błędu wyprowadza was właśnie FC Crotone.
Nie jest ani trochę dziwne, że po raz pierwszy nazwę tego zespołu usłyszeliście właśnie w ostatnich tygodniach. Jeśli w przeszłości chcielibyście lokalizować ich na piłkarskiej mapie Italii, to zdecydowanie trzeba byłoby przeczesywać najniższe ligi. Dotychczas największym sukcesem „Pitagorici” był awans do Serie B, który udało się osiągnąć w 2000 roku, choć ich egzystencja na zapleczu nie potrwała długo. Potem kilka relegacji i powrót dopiero parę lat temu.
Bankructwo, kilkanaście spadków, jeszcze więcej porażek i przede wszystkim notoryczne problemy z finansowym spięciem miesiąca – jeśli chcieć w kilku słowach podsumowywać historię Crotone, to raczej miałaby ona gorzki smak. Miasto, w którym gra drużyna, położone jest na samym południu Włoch, w Kalabrii i spośród całego południa jest też zdecydowanie jednym z najbiedniejszych. Najwyższa stopa bezrobocia w kraju? Oczywiście w Crotone (aż 31 procent). Potoczna nazwa autostrady wiodącej do miasta? „Droga śmierci”. A stacje kolejowe? Zamknięte na cztery spusty – zupełnie się nie opłacały. Jeśli gdzieś na Półwyspie Apenińskim istnieje miejsce, w którym zbudować silną piłkarsko drużynę graniczy z cudem, to właśnie tam.
Najczęściej powtarzaną anegdotą w Kalabrii jest ta mówiąca o położeniu stadionu lokalnej drużyny. Obiekt Ezio Scida, który nie mieści nawet 10 tysięcy kibiców i wygląda na pamiętający jeszcze Austro-Węgry, jest bowiem ulokowany w samym sąsiedztwie szpitala.
„Sąsiedztwo śmierci, nędzy i świata piłki nożnej. Umierający tutaj ludzie jedyne na co mogą jeszcze popatrzeć przez okno, to ten skromny obiekt, który teraz będzie gościł najlepsze włoskie drużyny. W żadnym innym zakątku kraju obraz miasta nie jest tak dramatyczny. W Crotone przenikają się na każdym kroku wszelkie plagi. Ten awans to dla nas zbawienie.”
Czy z tak biednym miastem i klubem mogą się więc wiązać jakiekolwiek legendy? Pierwsza z brzegu i od razu mocny strzał – Pitagoras. Tak, tak, ten Pitagoras. Ksywa klubu – „Pitagorici” – pochodzi właśnie od pseudonimu Greka, który w tym miejscu, po ucieczce z Samos, założył swoją szkołę, a jego uczniowie rządzili przez parę lat miastem. Nazwa klubu natomiast wywodzi się od personaliów Ezio Scidy, prawdopodobnie największej gwiazdy w historii ekipy z Kalabrii. Ten zginął jednak w wieku 30 lat w wypadku samochodowym, kiedy podróżował w 1946 roku na mecz wyjazdowy.
Podobnie zresztą potoczyły się losy Rino Gaetano, włoskiego muzyka, który pochodził z Crotone, i również poniósł śmierć na drodze. Na jego cześć zresztą, jedną z piosenek przyjęto jako hymn drużynowy, który grany jest przed każdym spotkaniem.
Historia awansu „Rossoblu” do elity przypomina – choć oczywiście zachowując odpowiednie proporcje – losy Leicester. Podobnie jak Anglicy, Crotone poprzedni sezon kroczyło rzutem na taśmę nad kreską. Od spadku klasę niżej udało się uchronić zdobywając na finiszu raptem punkt więcej od Modeny i Virtus, które skazane były na baraże. Minął rok, który w założeniu miał być kolejnym pasmem bezustannej walki o przetrwanie, a drużyna w cuglach wywalczyła promocję do Serie A – remisem z Modeną, pod koniec kwietnia, na trzy kolejki przed końcem sezonu.
Włosi zastrzegają jednak, że nie chcą być kojarzeni z Wyspiarzami.
– Czy jesteśmy włoskim Leicester? Nie, jesteśmy Crotone i każdy z nas ma własną tożsamość. Nasz projekt był polegał na zgarnianiu młodych zawodników, tak aby móc ograniczać wydatki – podkreślał dyrektor Ursino.
Ostatecznie z pozycji lidera strąciło ich Cagliari, ale dziś nie ma to jakiegokolwiek znaczenia. Pierwszy, historyczny awans do najwyższej klasy rozgrywkowej stał się faktem. A kim ten sukces udało się osiągnąć? Przede wszystkim zawodnikami, którzy przez większą część kariery plątali się gdzieś na prowincji. Jak na przykład Antonio Galardo, który dla Crotone rozegrał już ponad 300 spotkań, a debiutował jeszcze w 1995 roku, gdy drużyna grała amatorsko na piątym szczeblu. Co ciekawe – przez całą swoją przygodę w tym miejscu przeżył raptem jednego prezesa i jednego dyrektora sportowego. Czy stabilizacja na najważniejszych stołkach w klubie okazała się kluczem do sukcesu? Na pewno w dużej mierze tak, bo obu panom nie można odmówić konsekwencji w działaniu i wizji. Prezes Raffaele Vrenna rządy w klubie objął w 1991 roku przejmując ówczesnego – uwaga – 8-ligowca, zaś dyrektor Beppe Ursino dołączył cztery lata później.
Oprócz wspomnianego Galardo, w kadrze znajduje się jeszcze kilku młodzieńców wypożyczonych z niższych lig i paru starszych gości odpalonych w innych zespołach. Raczej na próżno szukać tam nazwisk, które cokolwiek powiedzieć mogłyby nawet największym zapaleńcem włoskiej piłki. Drużyną zarządza zaś Chorwat Ivan Jurić dla którego choć był to pierwszy sezon na Ezio Scida w roli trenera, to wcześniej dobrze poznał tę okolicę jako zawodnik, bo dla „Pitagorici” grał w latach 2001-2006. Po zawieszeniu butów na kołku, przez parę miesięcy był asystentem w Interze i Palermo, prowadził też Mantovę, ale pierwszy poważny sukces odniósł właśnie w Crotone.
Jaka jest recepta Juricia na wygrywanie? „Przede wszystkim niezłomna defensywa, bo jeśli z przodu nie ma zbyt wielkiego potencjału, to trzeba rzetelnie bronić i liczyć na łut szczęścia”. To potwierdzają zresztą liczby: 36 straconych goli to wynik najlepszy z całej stawki.
Wiele rzeczy już w piłce widzieliśmy, ale utrzymanie Crotone może okazać się trudniejsze niż rozwiązanie kolejnego problemu milenijnego. Oczywiście, pieniądze nie grają i nawet najwięksi pariasi potrafili osiągnąć sukces, ale biorąc od uwagę jak wielu zawodników „Pitagorici” powróci z wypożyczenia do swoch klubów, jak niewielkie pieniądze w klubie preznaczane są na transfery (w ostatnich 10 latach łącznie… 1,7 mln euro), to czystym szaleństwem byłoby wrózyć im utrzymanie. Mimo wszystko – ta romantyczna już historia wręcz nie pozwala, by w skrajnie zmaterializowanym świecie futbolu nie trzymać kciuków za ekipę z Kalabrii. Na przekór wszystkim, którzy nie wierzyli, na przekór tym, którzy sukces budują pieniędzmi.