Kiedy Jacek Kiełb dał się rozebrać na stadionie Śląska tak łatwo, jakby koszulkę zdzierała z niego po imprezie Salma Hayek, a nie jakiś patol z młyna, pisaliśmy, że to Himalaje żenady. Jak się okazuje – ta chora moda zatacza coraz szersze kręgi.
Wczoraj po meczu z Niecieczą spłakany Kasprzik wysłuchał od kilku karków, że jest „jebaną kurwą” tudzież cwelem, z paroma wszedł w dialog i próbował coś tłumaczyć, a na koniec – żeby zakończyć ten cyrk – zaczął przy nich płakać jeszcze bardziej. To wywołało natychmiastową reakcję. Kasprzik przestał być „kurwą”, za to został zachęcony do wracania z tymi, którzy przed momentem go wyzywali. – Rozbierać się ze wszystkiego i wypierdalać do szatni – takim apelem zakończyła się cała dyskusja.
Zacytujmy, co pisaliśmy po podobnych akcjach w Śląsku. Najbardziej groteskowy jest tu fakt, że ci patole – ci wolnomyśliciele w dresach – naprawdę uważają, że to właśnie w ich rękach (i gaciach) jest właściwsze miejsce dla klubowych barw. Że mają prawo obrażać piłkarzy i okradać ich z klubowego sprzętu, bo wedle ich fachowego spojrzenia ci nie wykazali się odpowiednim zaangażowaniem i umiejętnościami. Ktoś tu ewidentnie pomylił role i zapomniał, że jednak nie zarządza drużyną piłkarską, ale co najwyżej grupką swoich kolesiów, ewentualnie kibicowskim śpiewnikiem. I to śpiewnikiem pełnym haseł w stylu: „dumni po zwycięstwie, wierni po porażce”.
Jak to leciało? „U nas zawsze jest kultura”? To może najpierw posprzątacie i naprawicie te szkody, jakie wyrządziliście w Niecieczy?