W Polsce naucza futbolu, a za granicą robił na zmywaku. Dlaczego w drugoligowym Bari grało się jak w stereotypowym klubie szkockiej ligi? Kto był jedyną osobą w Mechelen, która nie dziwiła się, że Rafał nie gra w pierwszym składzie? Czy można dobrze się zaaklimatyzować nie znając języka? Szczera rozmowa z Rafałem Wolskim.
Zdecydowałeś już czy chcesz być poważnym piłkarzem?
Do dzisiaj nie wiem, po co to zostało napisane. Takie rzeczy nie powinny wydostawać się do mediów. Jeżeli mój były menedżer miał do mnie jakieś zastrzeżenia, mógł przecież porozmawiać ze mną, a nie wylewać to publicznie. Mówił, że chodzą słuchy, że wszystko olewam, że się nie staram, że nie uczę się włoskiego. Dziwnie mi się tego słuchało, wiedząc, że to nieprawda. Później miałem o to pretensje, wytłumaczyliśmy sobie co i jak i się rozstaliśmy. Menedżer powinien wspierać. Jesteś w trudnej sytuacji, nie grasz, a zamiast wsparcia dostajesz kolejnego gonga.
Doceniłeś już co Kucharski dla ciebie zrobił czy to jeszcze przed tobą? To także parafraza jego słów.
Nie ma co ukrywać, spodziewałem się więcej po Czarku. Zawsze powtarzał, że nie jest niańką i że każdy zawodnik powinien sobie radzić sam. A jednak momentami potrzebowałem pomocy. Takie codzienne rzeczy – na przykład pomoc przy szukaniu mieszkania. Czarka nigdy nie było przy mnie, sam musiałem wszystko ogarniać. Nie było go nawet przy podpisywaniu umowy z Bari.
Menedżera nie było przy podpisywaniu umowy?
Niby mówił, że wszystko jest przygotowane, że jego wspólnicy to załatwiali, ale przy podpisywaniu go nie było. To już mi dało do myślenia, że ta współpraca powinna wyglądać inaczej. Lepiej.
Tak zupełnie szczerze – byłeś zaskoczony, że tak łatwo ci pójdzie w polskiej lidze po tylu nieudanych miesiącach?
Trochę tak. Ale z drugiej strony przecież wiedziałem, na co mnie stać i że potrafię grać w piłkę. Kumulowałem w sobie te negatywne emocje i chciałem je po powrocie z siebie – w pozytywnym znaczeniu – wyrzucić na boisku. Kwestia tego, żeby ktoś dał mi szansę w większym wymiarze czasowym. Dać jedno, drugie, trzecie spotkanie i dopiero wyciągnąć wnioski. Wcześniej często dostawałem siedemdziesiąt minut i lądowałem na ławce. Trener na tej podstawie wyrabiał sobie o mnie zdanie, że się nie nadaję.
Wiesz, żaden trener nie jest samobójcą. Jakbyś przekonywał na treningach, tych szans byłoby więcej.
Wiadomo, że na zachodzie każdy patrzy głównie na statystyki. Za granicą nie miałem takiego zaufania, jak tutaj i siłą rzeczy brakowało mi pewności siebie, no i przez to nie było tych goli i asyst, bo z samej gry – kiedy już grałem – mogłem być zadowolony.
Jesteś modelowym przykładem piłkarza, który wcześnie wyjechał na zachód i kompletnie przepadł. Pewnie myślałeś o tym tysiąc razy, więc spytam cię wprost: dlaczego ci nie wyszło?
Myślę, że to wybory, których dokonałem. Sam wyjazd do Fiorentiny – to było rzucenie się na głęboką wodę, ale byłem przekonany, że dam radę i wyjdzie mi to na dobre. To nie był łatwy moment. Byłem po kontuzji, a czasem jest tak, że pierwsze wrażenie zostaje na długo.
Gdybyś wyjechał w innym momencie, wszedł z buta w tę ligę i od razu był gotowy do gry, potoczyłoby się to zupełnie inaczej.
Byłoby dużo łatwiej. Miałem się leczyć, aklimatyzować, uczyć włoskiego. Były naciski, ale mam swój rozum i wiedziałem, na co się piszę. Nie żałuję. Nie grałem zbyt wiele, lecz na samych treningach czułem, że się rozwijam. Rywalizacja była ogromna, ale w miarę upływu czasu grałem więcej i więcej, parę razy nawet od początku. Czułem, że to idzie w dobrym kierunku. Może gdybym był bardziej cierpliwy i kto inny by doradzał, nie wylądowałbym w Bari.
Być może za wcześnie się stamtąd zwinąłeś. Cały czas w Fiorentinie mogłeś widzieć światełko w tunelu.
No i tak właśnie czułem, że to idzie wszystko w dobrym kierunku. Rozmawiałem z trenerami – wszyscy wypowiadali się o mnie dobrze. Nikt nie narzekał na moje podejście czy zaangażowanie. Zresztą, ja tam miałem tylko piłkę. Nie oszukujmy się, nie miałem znajomych, bo na początku nie znałem języka i nie łapałem kontaktów, dziewczyna przylatywała raz na dwa tygodnie, bo studiowała dziennie w Polsce. Nie miałem innych rzeczy, które mogłyby odciągać moją uwagę. Były rozmowy z trenerem, ale słyszałem tylko „wszystko idzie w dobrym kierunku, w końcu dostaniesz swoją szansę”. Jak dzisiaj na to patrzę – trener rzeczywiście miał na mnie jakiś plan, stopniowo mnie wprowadzał. Największe zastrzeżenia miał do mnie o liczbę strzałów. Mówił, że mam podejmować większe ryzyko, brać na siebie większy ciężar.
Tak generalnie – jednym z zarzutów do Montelli, kiedy odchodził, było to, że nie stawia na młodzież.
Kiedy przychodziłem to byłem najmłodszym zawodnikiem w drużynie, ale potem choćby Babacar na początku też nie dostawał zbyt wielu szans. Ale mnie się dobrze współpracowało z Montellą. On rzadko w ogóle bywał w szatni. Siedział ciągle w swoim pokoju, jak ktoś chciał to zawsze mógł do niego przyjść. Mówił, iż nigdy nie powie zawodnikowi, że dostanie szansę za dwa-trzy mecze, bo nigdy nie było wiadomo, co się przez ten czas wydarzy. Potem zawodnik przychodzi i mówi „trenerze, ale inaczej się umawialiśmy”. To podejście było dobre. No i piłkarsko to był styl idealny dla mnie – cieszył się grą, lubił, kiedy drużyna utrzymuje się przy piłce.
To wypożyczenie do topornego Bari to chyba najgorsza twoja decyzja.
Tak. Liga, warunki do treningu, system pracy w klubie – to wszystko była porażka. Oni nie mieli żadnego planu na tę drużynę. Wzięli jak najwięcej piłkarzy z Serie A i chcieli zrobić awans od razu. Z tego, co patrzyłem ostatnio, w całej kadrze zostało trzech-czterech chłopaków, z którymi grałem. Zero stabilizacji.
I też na boisku styl, który do ciebie kompletnie nie pasował – laga do przodu i cześć.
Było różnie. Pierwszy trener, Devis Mangia, jeszcze mówił, żeby grać w piłkę, coś tam próbowaliśmy konstruować. Wyniki nie były najlepsze, przyszedł trener Nicola, który w piłkę z kolei nie lubił grać. Kazał kopać do przodu na wolne pole i się ścigać. Częściej widziałem piłkę nad głową niż przy nodze. Ciężko mi było się tam odnaleźć. Koledzy z klubu, którzy byli już na wypożyczeniach w Serie B mówili, że to nie jest liga dla mnie, że sobie nie poradzę. Patrząc po czasie – mieli rację.
Sprawy nie ułatwiali też krewcy kibice, którzy podobno mieli dość dużo do powiedzenia.
Mimo że to była tylko Serie B, na stadion przychodziło po piętnaście tysięcy widzów. Wiadomo, oni trochę ginęli na tak dużym stadionie, ale jednak cały czas wspierali. Czasami było tak, że aż za bardzo. Przychodzili na treningi, mieli jakieś pretensje, że nie idzie. Myśleli, że oni są najważniejsi w klubie i z ich zdaniem wszyscy powinni się liczyć. Nie zawsze taka presja działa pozytywnie na zawodników.
Ale bez zdzierania koszulek?
Aż tak to nie. Jakieś punkty jednak zdobywaliśmy (śmiech).
Mechelen – to już kompletna porażka. Gdzie jak gdzie, ale tam miałeś prawo liczyć, że będziesz grał regularnie.
Czego innego się spodziewałem. Po rozmowach z trenerem i po tym jak ja się czułem aż się dziwiłem, czemu nie gram. Zresztą nie tylko ja. Inni zawodnicy pytali: „masz jakiś konflikt z trenerem, pokłóciłeś się?”. Drugi trener tak samo się dziwił, czemu nie gram. Trener miał swój skład, swoją koncepcję. Wolał stawiać na Hanniego, który był ich zawodnikiem, miał bardzo podobne parametry i który też nie dawał powodów, by go odstawić. Zaczęli wygrywać – w sumie to zaczęliśmy, przecież też tam grywałem – mieliśmy serię siedmiu meczów bez porażki, więc nic dziwnego, że trener jechał ciągle jednym składem. Ja wchodziłem na końcówki. Przyszedł okres przygotowawczy, przepracowałem go dobrze, ale znowu byłem poza składem. Pytałem trenera, co muszę jeszcze zrobić, żeby grać. „Spokojnie, dobrze pracujesz, dostaniesz swoją szansę”.
Znowu to samo.
Przegraliśmy dwa pierwsze mecze i trener nic nie zmienił. To już dało mi do myślenia. Mówił, że Hanni, z którym rywalizowałem, ma u niego wielki kredyt zaufania. Ja mogę mówić różne rzeczy, ale ktoś popatrzy w liczby i powie: nie grałeś, więc widocznie byłeś słabszy.
A ty czułeś, że byłeś słabszy?
Szczerze mówiąc… nie. I to bolało najbardziej. Daję z siebie dużo, wyróżniam się, czuję, że wszystko idzie w dobrym kierunku, przychodzi mecz i bach. Nie grasz wcale albo grasz pięć minut.
Taki największy gong to chyba to jak w Mechelen zagrałeś na lewej obronie.
Do dzisiaj tego nie potrafię zrozumieć. W dwóch sparingach zagrałem jako skrzydłowy, zaliczyłem dwie asysty. Po obozie pięć dni do meczu byłem przewidziany do pierwszego składu. Nagle zmiana taktyki, trener widzi mnie na lewej obronie.
Jak ty się tam w ogóle odnalazłeś? Ja na tej pozycji kompletnie cię nie widzę. Ale nie jestem trenerem, może się nie znam.
Nie no, nikt mnie tam nie widział, nawet koledzy w szatni śmiali się z tego. Trzymałem się linii bocznej i czekałem, czy ktoś mi poda. Zero jakichś zejść do środka. Po tym meczu trener mnie odstawił. Trzy tygodnie później byłem w Wiśle.
***
Czasami nie wiedziałem już, co ze sobą zrobić. Najgorsze, że nie znałem języka, więc ciężko było mi się dogadać z kimkolwiek. Człowiek idzie na trening, wraca, siedzi i myśli. O piłce, o treningu, o meczach. Tylko o tym, bo nie ma innych zajęć. Brakowało mi takiej odskoczni. Praktycznie w ogóle nie wychodziłem na miasto. Wiadomo, samemu to się nie chce. Parę razy się zdarzyło wyjść na kolację z chłopakami z Serbii i tyle. Praktycznie codziennie chodziłem na lekcje włoskiego. Po pierwsze – i tak nie miałem co robić. Po drugie – chciałem jak najszybciej zmienić jakoś tę sytuację. Teraz nie mam już problemów, żeby się dogadać.
To był jeden z głównych zarzutów do ciebie. Nie dość, że nie umiałeś po włosku, to jeszcze z angielskim było bardzo średnio.
Nie było jakoś kolorowo, ale nie było też tak, że byłem jakimś ciemniakiem. Rozumiałem, co się do mnie mówi, coś tam odpowiedziałem, ale brakowało mi słów, żeby normalnie porozmawiać.
Miałeś czas, żeby się przygotować.
Przygotowywałem się. Miałem wykupione lekcje u prywatnego nauczyciela. Nawet kilka mi przepadło, bo tak szybko wyjechałem. Zabrakło mi czasu.
To na ile przed wyjazdem się zapisałeś?
Dwa-trzy miesiące przed.
Wcześniej już przecież wiedziałeś, że wyjedziesz.
Myślałem, że trochę dłużej tu posiedzę. Skupiałem się na tym, żeby dojść do zdrowia po kontuzji, a nie na dalekosiężnych planach. Nie spodziewałem się, że po kontuzji przyjdzie od razu taka oferta. Pojechałem do Florencji prosto z obozu, nawet nie miałem swoich ciuchów ze sobą.
Bardzo ci ten brak języków przeszkadzał? Wiadomo, że taki „Wasyl” pójdzie wszędzie i nawet na migi będzie wodzirejem. Ty masz inny charakter.
No właśnie, ja nie jestem człowiekiem, który wejdzie do nowej szatni i od razu zacznie tańczyć. Potrzebuję miesiąca-dwóch by spojrzeć, kto jaki jest i się zaaklimatyzować. Wiadomo, że czasem chcesz pożartować, a nie masz jak. Po czterech miesiącach już mniej więcej rozumiałem, co ktoś do mnie mówi, sam też już wiedziałem jak zagadać o podstawowe rzeczy. Po roku byłem już w stanie płynnie rozmawiać o pierdołach.
Kolejny zarzut – nie dałeś rady dlatego, że byłeś za słaby fizycznie.
Początek miałem trudny, to prawda. Ale nie mam sobie nic do zarzucenia, że nie próbowałem poprawić się fizycznie. Każdy w klubie może potwierdzić, że dwa-trzy razy w tygodniu chodziłem na siłownię. Próbowałem nabrać masy, ale to nie było łatwe. W rok nabrałem dwa-trzy kilo.
Czułeś, że się odbijasz od kolegów?
Odbijać to może nie, ale nie miałem tyle siły, by toczyć równą walkę z większymi obrońcami.
Następny zarzut – nie byłeś ostoją profesjonalizmu. Mało kto wyobraża sobie ciebie z buraczkami po meczu, jak „Lewego”.
Tym byłem najbardziej zaskoczony. Wiadomo, nie jestem jakiś mega napalony na diety, ale staram się jeść zdrowo. Jak mam do wyboru fast fooda a makaron, zawsze biorę makaron. Głupi przykład – jak mam sobie posłodzić herbatę to nie białym cukrem, a miodem czy cukrem trzcinowym. Naprawdę, dbałem o to, co jem. Pizzę czasem się spróbowało, wiadomo, ale raczej po meczach. Tak normalnie to nie.
Wiesz, że nie wystawiłeś naszej lidze najlepszej laurki?
Słyszałem, że każdy się zastanawia po tym moim powrocie, czy liga taka słaba, czy ja taki dobry.
A potem patrzą na twoje statystyki za granicą i wnioski nasuwają się same.
Ciężko mi się bronić, ja mogę mówić jedno, jak to wyglądało na treningach czy w szatni, a za chwilę ktoś podejdzie z boku i podstawi mi kartkę z liczbami… I wtedy skończy się jakakolwiek dyskusja.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. 400mm.pl