Dwie kolejki do końca i mecz przyjaźni pomiędzy drużynami, które zapewniły sobie utrzymanie i o nic już w tym sezonie nie walczą. Czego w takim spotkaniu się spodziewać? Tak, dokładnie tego, o czym pomyśleliście: gry bez jakiegokolwiek stresu, na luzie (czyli z zachwianą koncentracją), może trochę wesołego futbolu. Wisła ze Śląskiem rozegrały coś pomiędzy sparingiem a ligowym spotkaniem o punkty. I nawet przyjemnie się to oglądało, choć jedni i drudzy razili nieskutecznością.
Mariusz Pawełek, były bramkarz Wisły, miał przy Reymonta prawo trzymać głowę wysoko przez godzinę. Jasne, przyczepilibyśmy się do tego, w jaki sposób wznawiał grę nogami – że zdarzyło mu się wykopać piłkę albo na wysokości kolan, albo za linię boczną. Ale z zadań, z których powinno rozliczać się go w pierwszej kolejności, wywiązywał się bezbłędnie. Strzał Małeckiego na początku meczu? Obroniony. Sam na sam z Brożkiem? Pawełek górą (ale jakim cudem napastnik Wisły uderzał na pałę, prosto przed siebie?). Sam na sam z Ondraskiem? Pawełek górą.
Aż w końcu, po świetnie wyprowadzonym kontrataku i podaniu Boguskiego, uderzał Ondrasek – z pozoru niegroźnie, w zasięgu golkipera Śląska, który piłkę miał nawet na rękach… A następny kontakt zaliczył z nią dopiero, wyjmując ją z siatki. No cóż, czemu nie jesteśmy zaskoczeni?
Wisła sprawdzała dziś wariant, jak wyglądałaby bez Rafała Wolskiego. I chociaż dwójka Popović-Mączyński wyglądała po prostu nieźle, to z dochodzeniem do sytuacji podbramkowych nie było najmniejszych problemów. Kluczową rolę odegrało dwóch zawodników – Małecki, który przez pół boiska potrafił idealnie dograć Ondraskowi, no i Brożek. Ten drugi powinien kończyć ten mecz z golem, gdyby tylko nie walił z całej siły w środek, i jakimiś czterema asystami. Pod bramką Śląska stwarzał sytuacje wszystkim: Boguskiemu, Małeckiemu, Ondraskowi czy Bartoszowi. Brakowało wykończenia.
Śląsk – kopia w kopię, to samo. Raz urwał się Mervo, ale przegrał pojedynek z Miśkiewiczem. Raz Pich otrzymał znakomite podanie od Morioki, lecz przegrał z bramkarzem Wisły. To samo przy główce Kokoszki czy prostopadłych piłkach, do których zawsze pierwszy dopadał facet w żółtej bluzie. Ale tak jak gospodarzom pomógł Pawełek, tak gościom – Maciej Sadlok, który najpierw przyjął na siebie silne uderzenie Hateleya z rzutu wolnego, a potem trącił delikatnie piłkę po strzale Grajciara.
Kazimierz Kmiecik mówił w przerwie, że jedyne, czego mu brakuje, to bramek, że powinno być już jakieś 2:2. Wisła ze Śląskiem stworzyły dziś mnóstwo sytuacji, oddały łącznie 36 strzałów, ale większość niecelnych. Gdyby ten mecz miał większą wartość, Wdowczyk z Rumakiem mieliby prawo zorganizować porządne suszarki.
A tak, wszyscy przymkną oko. Mecz przyjaźni, remis, każdy zadowolony.