Kiedy wczoraj ogłoszono nominacje do nagrody trenera sezonu, Sebastian Mila oburzał się na Twitterze: dlaczego nie ma Piotra Nowaka? Naszym zdaniem facet wykonał w Gdańsku kawał niezłej roboty, ale tak się ten sezon poukładał, że zwyczajnie nie byłoby za kogo go wstawić. Nowak dokonał rewolucji ofensywnej. Stwierdził – co niezmiernie nam się podoba – że skoro dysponuje tyloma kozakami w ofensywie, to niech grają wszyscy. A co! Lechia bywa jeszcze chimeryczna, ale wydaje się, że od dobrych kilkunastu tygodni podąża we właściwym kierunku.
Nowak osiągnął jednak dodatkowy sukces – odzyskał dla futbolu Milosa Krasicia. Jesienią Serb wyglądał na boisku jak „pan kierownik” spod bloku, który prosi o piątaka na browarka, ale to już – przynajmniej na ten moment – przeszłość. Krasić się rozbujał, a w tej kolejce w pojedynkę rozpykał Ruch Chorzów. To znaczy – zaliczył dwie asysty przy golach Kuświka i Flavio, ale sposób, w jaki grał, naprawdę przypominał starego dobrego Krasicia z czasów Juventusu.
Nowak odzyskał Krasicia, a Jacek Zieliński wreszcie obudził Marcina Budzińskiego. „Budzik” walnął z Lechem takiego gola, że klękajcie narody i dziś… tym większe mamy do niego pretensje, bo to klasyczny przykład gościa, który wykorzystał z 10 procent swojego talentu (tak, talentu, i to czystej wody!). Kiedy na koniec kariery Marcin siądzie przy kominku, by podsumować karierę, to wypadałoby się zastanowić, ile meczów zwyczajnie przestał, przespacerował lub olał. Szkoda, bo “Budzik” posiadał reprezentacyjny potencjał, ale z drugiej strony – nie takich już Zieliński odbudowywał. Jeśli z Cracovią pożegnają się Kapustka i Cetnarski, to czas, by Budziński wziął pełną odpowiedzialność za ofensywę.
Coraz bardziej może też niepokoić sytuacja Zwolińskiego – po obiecującej jesieni chłopak jest nie do poznania. Gdy wydawało się, że potrzebuje tylko gola na przełamanie – którego zresztą strzelił w wyjątkowych okolicznościach dając zwycięstwo nad Lechem – przyszedł mecz z Lubinem. Powiedzieć, że „Zwolak” zagrał dyskretnie to nic nie powiedzieć. A niepokoi to tym bardziej po tym, co powiedział o nim ostatnio Czesław Michniewicz. – Kiedy Łukasz naczyta się o sobie różnych głupot, to potem chodzi jak zbity pies – stwierdził trener Pogoni w “PS” i momentalnie zapala się lampka. Jak facet chce robić karierę, jeśli nie radzi sobie z presją w Pogoni? „Głowa na duże granie” to nie tylko przygotowanie fizyczne, wygląd atlety i dieta od Lewandowskiego. A Zwoliński grać umie, tylko… najwyraźniej zapomniał.
Fot. FotoPyK