Ilekroć czytamy wywiady z polskimi zawodnikami, którym udało się na Zachodzie, to wyciągamy raczej podobne wnioski – sukces był wypadkową ciężkiej pracy i rozsądnie podejmowanych decyzji. Jeśli jednak prześledzić karierę dzisiejszego jubilata, Pawła Wszołka, to odnosimy wrażenie, że ten chłopak wszystko robi na opak. A – przynajmniej na razie – nie wychodzi mu to wcale najgorzej.
Wszołek jest bohaterem jednej z najbardziej zagadkowych sag transferowych w naszym kraju. Na początku stycznia 2013 roku, skrzydłowym zainteresował się niemiecki Hannover. Na pierwszy rzut oka wszystko składało się w logiczną całość. 60 meczów w Ekstraklasie, wyrobiona renoma solidnego skrzydłowego i przenosiny do klubu, który nie dość, że lubi stawiać na młodzież, to ma też w swoich szeregach dwóch Polaków. Pierwszy z nich to Artur Sobiech, który Pawłowi mógłby pomóc w aklimatyzacji na boisku, zaś drugi to Edward Kowalczuk pracujący na HDI-Arena w roli specjalisty od przygotowania fizycznego od prawie 30 lat.
Sens i logikę w tych przenosinach początkowo dostrzegał też Wszołek. Najpierw zareagował na propozycję Niemców niezwykle otwarcie, negocjacje poszły jak z płatka i gdy już miał wsiadać w samolot i polecieć podpisać papiery – nagle się rozmyślił. Wypakował torbę, przestał odbierać telefony i tym samym w dość niegrzeczny sposób podziękował za transfer.
Wówczas wspominaliśmy to tak: „Sytuacja wygląda więc tak, że z transferu chyba nici i problem nie wynika z jakiejś działalności osób trzecich – np. menedżera, jak wcześniej sugerowano – tylko wynika z wichury, jaką ma w głowie skrzydłowy KSP. Albo kupy w gaciach. Oczywiście, jutro Wszołek może się rozmyślić jeszcze raz i polecieć. Oby tylko zdania nie zmieniał w trakcie lotu, ponieważ za próbę otwarcia drzwi zostałby obezwładniony i przekazany policji.”
Mówią jednak, że co się odwlecze, to nie uciecze i tak było w przypadku Wszołka, który ligę zmienił już pół roku później. Trafił zresztą do nie byle kogo – Sampdoria Genua to bowiem uznana marka nie tylko we Włoszech, ale i w całej Europie. 32 spotkania rozegrane w ciągu dwóch sezonów to może i wynik nie najgorszy, ale gdy przyjrzymy się liczbom, to tak kolorowo już nie jest. Jeden gol, jedna asysta i średnio 40 minut spędzonych każdorazowo na placu.
Jeśli jednak gdzieś w karierze Pawła mamy doszukiwać się przełomu, to chyba właśnie w wypożyczeniu do Hellasu. Polak szedł do trzynastej drużyny poprzedniego sezonu i chyba nawet w największych koszmarach nie myślał, że przyjdzie mu występować w gronie takich nieudaczników. Ekipa z Werony przez bardzo długi czas nie potrafiła choćby wygrać meczu i – choć ostatecznie parę punktów nabiła – zleciała z ligi z hukiem. Paradoksalnie jednak ten sezon był dla jubilata co najmniej dobry. Gola nie strzelił ani jednego, ale nabił za to sześć asyst, zebrał sporo pochlebnych recenzji i wyróżnił się w ostatnim meczu towarzyskim Polski.
To już spory bagaż doświadczeń, który powinien procentować.