Reklama

Niecodzienny sposób Sandecji na frekwencję. Zatrudniła cyrkowca!

redakcja

Autor:redakcja

22 kwietnia 2016, 21:57 • 3 min czytania 0 komentarzy

Świetnie sobie to wykombinowali w Nowym Sączu. Zastanawialiśmy się, co sprawiło, że trybuny wyglądały dziś tak okazale i odpowiedź nasuwa się sama. Nie, nie jest to fantastyczna forma Sandecji (czwarte miejsce w tabeli biorąc pod uwagę wyłącznie tegoroczne mecze). Nie, nie jest to także rywal z samego czubka stawki, który siłą rzeczy przyciąga ludzi na stadion. To Martin Cseh. Człowiek, który swoją nieporadnością potrafi rozbawić nawet największego smutasa.

Niecodzienny sposób Sandecji na frekwencję. Zatrudniła cyrkowca!

W tym roku Sandecja straciła ledwie cztery bramki – w trzech z nich mniej lub bardziej (ale raczej bardziej) swoje paluchy maczał właśnie Cseh. Naprawdę, nie sądziliśmy, że do miana największego ananasa zimowego okna transferowego może się w ogóle zbliżyć ktoś spoza duetu Janczyk-Trochim. A jednak – słowacki obrońca, który nie jest przecież gościem znikąd, pograł w solidnych klubach, między innymi w czeskiej ekstraklasie, zostawił stawkę w tyle. Zdążył już:

– nie przeciąć podania w meczu z Chrobrym Głogów, mimo że tego wymagał piłkarski elementarz,
– pokryć Paluchowskiego w meczu z Zagłębiem Sosnowiec metodą „poudaję, że przeszkadzam”,
– zupełnie bez sensu podbić piłkę głową nad sobą we własnym polu karnym, po czym bez problemu przejął ją rywal (dziś).

W Nowym Sączu mogą dokonać na Słowaku małego linczu, bo możemy sobie tylko wyobrażać, co by się stało, gdyby nie jego popis. Ujmijmy to tak: Arka powinna wracać nad morze CO NAJWYŻEJ z jednym punktem. Trzy oczka? No sorry. Niby zwycięzców się nie sądzi, ale patrząc na ten mecz, można było odnieść wrażenie, że to Sandecja jest drużyną, która lada moment wskoczy do piłkarskiej elity, a nie na odwrót. Gospodarze zamykali rywala na jego połowie, bombardowali bramkę, ale nie wynikało z tego kompletnie nic.

Arka? Poza jedną kontrą w końcówce, która przytrafiła się, kiedy Sandecja rzuciła już wszystkie siły do przodu, miała tylko jedną akcję – tę, w której prezent od Cseha otrzymał Szwoch, wystawił do Formelli, a ten z zimną krwią wykończył. I tyle. Finito. Arka zupełnie nie miała dziś kim straszyć. Po raz pierwszy w wyjściowym składzie znalazł się Sangoy, ale po kompletnie bezbarwnym meczu raczej nikt w Gdyni nie ma przekonania, że tym gościem można zawojować świat. Dobrze ocenił to komentujący mecz w Polsacie Andrzej Iwan: najpierw wypadałoby jakoś wyglądać.

Reklama

Rzecz jasna nie chodzi o to, że Sangoy nie miałby szans w konkursie na mistera Pomorza.

Mimo że Arka zagrała dziś mizernie, może już powoli rozglądać się za wzmocnieniami i zaczynać analizować grę poszczególnych drużyn z Ekstraklasy. Musiałby się stać jakiś kataklizm, żeby wypuścili z rąk tę 14-punktową przewagę nad Zawiszą. Przed gdynianami siedem meczów, ale w praktyce sześć, bo wiadomo, że z Dolcanem trzy punkty przyjdą im z urzędu. Tu już nic nie ma prawa się wydarzyć, można powoli chłodzić szampany.

0-1. Jakkolwiek to brzmi po obejrzeniu tego meczu – Arka postawiła kolejny krok w kierunku elity, chociaż do Ekstraklasy równał dziś tylko Konrad Jałocha.

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...