Czy ktoś mógł się spodziewać, że złożenie linii pomocy wyłącznie z futbolowych straceńców ma prawo wypalić? Czy czterech zawodników, którzy nawet nie znaleźli się na zakręcie, a wręcz byli o krok od roztrzaskania się o opony oddzielające tor od trybun, ma prawo tłamsić nie tak słabego przecież rywala, jak okupująca do tej pory podium Pogoń? Pieprzyć logikę. Ekstraklasa odpowiada: jak najbardziej!
Gdy Milos Krasić przychodził do Lechii, mówiono że to gość z innej piłkarskiej planety. Faktycznie, jesienią wyglądał jak ktoś, kto urwał się z miejsca, gdzie karmi się tylko Twixami i kubełkami z KFC. Nie będziemy zgadywać, ile nadprogramowych kilometrów i ile dodatkowych wiaderek witamin zaaplikował mu zimą Piotr Nowak. Cokolwiek to było – zadziałało.
Serb pokazywał się do grania, chciał brać na siebie odpowiedzialność za dyktowanie tempa, a koledzy mieli do niego pełne zaufanie. Gdy tylko wychodził na pozycję i podnosił rękę – zaraz miał piłkę przy nodze. Momentami te wymiany podań Krasicia, Mili i Chrapka wyglądały naprawdę efektownie, na co po części pozwalała też osoba Kovacevicia za ich plecami. Cała masa przechwytów, a do tego zmysł do gry kombinacyjnej i porządny strzał z dystansu, co u gościa od czarnej roboty wcale nie jest standardem – w Gdańsku powinni z niego mieć sporo pociechy.
Można oczywiście mówić, że Nowak ryzykuje swoją ofensywną taktyką i pewnie jeszcze czasami się to na nim zemści, gdy rywal nie będzie w ofensywie tak bezradny jak Pogoń. Ale co by nie mówić – te trybiki coraz fajniej się zazębiają, a Lechię coraz lepiej się ogląda. Tak jakby zawodnicy wreszcie zrozumieli, że każda akcja rozegrana z pełnym zaangażowaniem, że każda ambitnie przechwycona piłka, to w efekcie kilka kolejnych zapełnionych krzesełek.
Na pewno dobrą zachętą będzie też asysta Flavio. Na pewno tak nie chciał, sto procent że miał zamiar przewrotką zerwać siatę w bramce Kudły, ale jak się nie ma co się lubi… to się ma asystę przewrotką. Element zaskoczenia podziałał, skołowani stoperzy Pogoni nie mogli się spodziewać, że wbiegający na pełnej Krasić dostanie takie podanie od Portugalczyka.
Podobnie zaskoczony był przy drugiej bramce gospodarzy młody Piotrowski, któremu dziś nie udało się wejść w buty kontuzjowanego Matrasa. Często za długo holował piłkę, nie podejmował zbyt wielu dobrych wyborów, no i przy golu kompletnie zapomniał o tym, że gdzieś tam w jego sąsiedztwie hasa sobie bezkarnie Grzegorz Wojtkowiak.
Lechii było w tym meczu o tyle łatwiej, że Pogoń w tym meczu musiała sobie radzić praktycznie w dziewiątkę. Dwaliszwili był po prostu bezproduktywny, ale to nic przy Adamie Gyurcso. Węgier sabotował praktycznie każdą obiecującą akcję, gdy tylko miał ku temu okazję. Gdyby zapomnieć o jego kilku ciekawych akcjach z tego sezonu i opierać się tylko na tym spotkaniu, zaczęlibyśmy się zastanawiać, jakim cudem ligę węgierską, z której przecież przyszło do nas wcześniej kilku konkretnych grajków, podbijał gość którego dzisiejszy repertuar to:
– strata przy próbie dryblingu,
– niecelne podanie,
– przyjęcie na kilometr,
– bezmyślne pałowanie w aut,
– zarycie w glebę przy strzale z nieprzygotowanej pozycji.
Dość powiedzieć, że komentujący spotkanie Andrzej Strejlau pierwszy raz pochwalił go w 57. minucie. Za pomysł (co od razu wywołuje u nas reakcję alergiczną), bo jego podanie do Murawskiego okazało się zbyt mocne. Jeszcze później, już w ostatnim kwadransie dał nadzieję, że może jednak nadaje się do czegoś innego niż rozdawanie kanapek w autokarze – po jego podaniu „Murasia” już leżąc na murawie cudem zatrzymał Milinković-Savić. Tym samym ostatecznie przesądzając, że Lechii nic złego już się w tym meczu nie stanie.
Jak pewnie zauważyliście, nie napisaliśmy wcześniej ani jednego słowa o sędzim Gilu. Ale – co jest dla nas jeszcze większym szokiem niż zimowa metamorfoza Krasicia – tym razem niczego nie spieprzył. Aż dziw nas bierze, że przechodzi nam to przez palce, ale ani razu nie wyciągnął głupiej kartki, ani razu ten mecz nie wymknął mu się też spod kontroli. Szok. Następny taki pewnie w okolicach roku 2036.