– Jeśli jeszcze raz spróbuje pan wrócić do piłki i znowu dozna pan kontuzji, wyląduje na wózku inwalidzkim. Grozi panu kalectwo – taką groźbę usłyszał od włoskich lekarzy Ivica Vrdoljak (33 l.). Piłkarz Legii najprawdopodobniej zakończy karierę. (…) Vrdoljak cierpi na tzw. kolano skoczka, czyli uszkodzenie więzadła rzepki. W obrębie łączenia go z rzepką sumują się mikrourazy i następuje degeneracja tkanek – czytamy w dzisiejszym “Fakcie” i “Przeglądzie Sportowym”.
FAKT
Mecz z Schalke był dla „Lewego” przełamaniem, bo w Niemczech już zaczynało się mówić o jego kryzysie. Od dziennikarzy dostał najlepszą notę z możliwych – jedynkę.
– Nikt z nas nie robił z braku goli Roberta wielkiej afery. Bardziej martwiliśmy się o to, że jest w złym nastroju, bo jego ta sytuacja najbardziej denerwowała. Każdy napastnik ma w karierze moment, gdy nie jest w stanie strzelić gola i bardzo dobrze, że Lewandowski ma go już za sobą – powiedział prezydent Bayernu Karl-Heinz Rummenigge (61 l.). (…) Schalke jest dla niego wyjątkowym rywalem – przeciwko drużynie z Gelsenkirchen strzelił swojego pierwszego gola w Bundeslidze w 2010 i pierwszego w barwach Bayernu w 2014.
Sebastian Mila pozytywnie wypowiada się o Filipie Starzyńskim…
– Wiedzieliśmy, że Filip prowadzi grę Zagłębia i dużo może, jeśli choć na chwilę zostawi się go w spokoju. Ogromny talent. Większy niż ja i mam nadzieję, że jego kariera potoczy się lepiej niż moja. Życzę mu wyjazdu na Euro 2016 – mówił Mila, choć na sugestię, że jeśli „Figo” pojedzie, to prawdopodobnie jego kosztem, kapitan Lechii zareagował ostro. – Tak nie mówcie. Nie kompromitujcie się, bo nie wiecie, co siedzi w głowie trenera Nawałki – stwierdził Mila.
…a Aleksandar Prijović uderza w tony Bille Nielsena:
– Można powiedzieć, że w pierwszej połowie przez niewykorzystane przeze mnie szanse kibice mogli dostać zawału serca, a w drugiej doprowadziłem ich do orgazmu – stwierdził legionista.
Ivica Vrdoljak usłyszał najgorszą z możliwych diagnozę. Do futbolu już raczej nie wróci.
– Jeśli jeszcze raz spróbuje pan wrócić do piłki i znowu dozna pan kontuzji, wyląduje na wózku inwalidzkim. Grozi panu kalectwo – taką groźbę usłyszał od włoskich lekarzy Ivica Vrdoljak (33 l.). Piłkarz Legii najprawdopodobniej zakończy karierę. (…) Vrdoljak cierpi na tzw. kolano skoczka, czyli uszkodzenie więzadła rzepki. W obrębie łączenia go z rzepką sumują się mikrourazy i następuje degeneracja tkanek.
GAZETA WYBORCZA
Na start dostajemy wywiad z Dariuszem Mioduskim. Jego wnioski napawają optymizmem – Legia musi zaliczyć duży skok w szkoleniu młodzieży. I to w ekspresowym tempie.
Kilka lat temu Legia planowała stworzenie tak silnej akademii, by na stulecie klubu, które przypada w tym roku, wystawić jedenastkę złożoną z samych wychowanków. Rzeczywistość brutalnie to weryfikuje. W jedenastce na ostatni mecz z Lechem wychowanka nie było żadnego.
Cóż, byliśmy zbyt dużymi optymistami. Ale jeszcze w zeszłym roku wydawało się, że uda nam się wybudować ośrodek w Sulejówku. Może gdyby się udało, to w tym roku na koniec sezonu bylibyśmy bliżej tego celu. Projekt się opóźnił, ale uważam, że możemy na tym skorzystać. Albo inaczej: skorzystamy.
Dlaczego?
Zbudujemy dużo lepszy ośrodek. Mamy większą wiedzę i doświadczenie, rozeznanie w tym, co się dzieje na świecie. Jeśli zdecydowalibyśmy się za wszelką cenę postawić go od razu – czyli dwa lata temu – to miałby wady.
Jakie?
Technologiczne i metodologiczne. Zaczynając od samego projektu, bo w Sulejówku przejęlibyśmy budynek, który powstał w innym celu, przez model zarządzania akademią, a kończąc na systemie szkolenia piłkarzy i trenerów. Bazowaliśmy na dostępnych wtedy dla nas badaniach i przekonaniach, które dziś są już na dużo bardziej zaawansowanym poziomie. W pierwszym projekcie nie planowaliśmy np. budowy centrum badawczo-rozwojowego.
Po roku spędzonym w Europejskim Stowarzyszeniu Klubów (ECA) moja świadomość wzrosła. Zobaczyłem, z jak wielkim zaangażowaniem w największych klubach, ale także tych mniejszych – nawet mniejszych od Legii – podchodzi się do szkolenia. Tam robią wszystko, by zwiększyć konkurencyjność. Musimy je gonić, i to sprintem. Zrobić duży skok jakościowy w krótkim czasie. Taki, jaki zrobiła Polska pod koniec lat 90. w bankowości i telekomunikacji. Wcześniej były one słabo rozwinięte, ale – korzystając z najnowszych technologii dostępnych na świecie – ominęliśmy fazę przejściową i dołączyliśmy do najlepszych.
Jaka przyszłość Lecha Poznań?
W reprezentacji Polski do lat 15 (rocznik 2001) gra pięciu piłkarzy Lecha. W drużynie do lat 16 (rocznik 2000) panuje urodzaj – ostatnio powołania otrzymało aż ośmiu graczy mistrza Polski, wcześniej na zgrupowanie przyjeżdżało jeszcze kilku innych. Podobnie może być w roczniku 2002, którego reprezentacja kraju dopiero powstanie, bo zdolnych 14-latków Lech ma wielu. Dekadę temu, po połączeniu z Amicą, Lech postawił na szkolenie dzieci. Im więcej czasu mija, tym ma lepsze efekty.
Mniej więcej dwa razy mniej tak ciekawie zapowiadających się juniorów trenowało w rocznikach, do których należeli obecni piłkarze 18-osobowej seniorskiej kadry Lecha: Marcin Kamiński (1992), Tomasz Kędziora (1994), Karol Linetty (1995), Dawid Kownacki (1997), Kamil Jóźwiak (1998), chociaż koledzy tego ostatniego dawali i wciąż dają już spore nadzieje.
W szkoleniu Lecha jest coraz lepiej. 18- i 17-latkowie jak równy z równym rywalizują ze Sportingiem Lizbona. Wrażenie robi zimowa wygrana drużyny 16-latków w niemieckim turnieju halowym, gdzie o powodzeniu decyduje technika, a nie siła. Lech wyprzedził tam pół Bundesligi. Niedawno w Niemczech 15-latkowie z Lecha pobili 8:0 Werder Brema, a 14-latkowie ograli Bayern Monachium. Najlepsze ponoć dopiero przed Lechem, dzieciaki, które idą od początku nowatorskim cyklem szkolenia, wykorzystując m.in. wzorce portugalskie, są dopiero w połowie szkoły podstawowej.
Skąd się wzięło nagłe wyrównanie poziomu w Premier League?
Pieniądze są jednak kluczowe dla zrozumienia tego, co się obecnie dzieje. Kluby Premier League zarabiają na prawach telewizyjnych więcej od rywali z kontynentu, a w następnym sezonie, gdy zacznie obowiązywać nowy trzyletni kontrakt wart 5 mld funtów, jeszcze im odskoczą. Różnice w premiach dla pierwszej (99 mln funtów) i ostatniej (65 mln) drużyny Premier League są już jednak nieduże, co spowodowało, że poziom w Premier League bardzo się wyrównał. Kluby zaczęły bowiem rywalizować o tych samych piłkarzy. Teoretycznie City i United mogłyby oczywiście zaoferować Leo Messiemu wyższą pensję niż Everton, ale to teoria, bo Argentyńczyk i inni zawodnicy z czołówki plebiscytu Złota Piłka nie palą się do przejścia na Wyspy. Wielkie transfery oczywiście się zdarzają – De Bruyne z Wolfsburga do City za 54,5 mln – ale to wyjątki.
Popatrzmy, kogo latem sprowadził dysponujący praktycznie nieograniczonym budżetem Manchester United. Jest tam przegoniony z Bayernu weteran (Bastian Schweinsteiger), jest gwiazda średniej ligi holenderskiej (Memphis Depay), jest junior z ligi francuskiej (Anthony Martial). W tym samym czasie West Ham sprowadzał gwiazdę ligi francuskiej z przeszłością w LM (Dimitri Payet), mistrza Włoch (Angelo Ogbonna) i – na wypożyczenie – byłego juniorskiego reprezentanta Argentyny (Manuel Lanzini). Oczywiście West Hamu nie byłoby stać na rzucenie 36 mln funtów na Martiala, mało prawdopodobne, by Schweinsteiger zechciał grać na Upton Park. Chodszi o to, że różnice między piłkarzami sprowadzanymi przez te dwa kluby – o jakże różnych ambicjach – są minimalne. I w tabeli dzielą je dziś trzy punkty.
SUPER EXPRESS
W „Superaku” dziś tylko teksty pomeczowe i… rozmowa z napastnikiem Ukrainy, Ołeksandrem Hładkyjem.
Co wiesz o reprezentacji Polski?
Polskę znamy doskonale, bo graliśmy z nią w ostatnim czasie dwukrotnie. Dobrze wspominamy te mecze, bo oba wygraliśmy. Macie silną drużynę, ze świetnymi piłkarzami. Wymienię moim zdaniem dwóch najlepszych z nich: Lewandowski i Błaszczykowski.
Obawiacie się Lewandowskiego?
Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem ostatnich 10, a nawet 20 lat. Tu na Ukrainie wszyscy go znają i podziwiają. Wiem, że w ostatnio w kilku meczach Bayernu nie strzelił gola, ale przecież każdemu napastnikowi to może się zdarzyć. Ale nie zgadzam się na stwierdzenie, że Polska z Lewandowskim jest lepsza od Polski bez niego. Byłoby to deprecjonowanie umiejętności pozostałych graczy.
(…) Na Euro przyjdzie ci rywalizować z liderem polskiej defensywy Kamilem Glikiem. Z racji siły fizycznej czasem jest nazywany we Włoszech „Polskim Bykiem”.
Wcale się go nie boimy. W naszej drużynie wszyscy są silni jak byki. A na Glika dobrze się przygotujemy, możemy być tego pewni.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Mało piłki na okładce:
Dziś praktycznie cały „Przegląd” w sprawozdaniach meczowych. Czy Legia jest gotowa na podbój Europy?
Istnieje szansa na rozstawienie w ostatniej fazie eliminacyjnej, ale to może wyjaśnić się dopiero po trzeciej rundzie kwalifikacyjnej. Nawet bez tego można powalczyć z każdym z potencjalnych przeciwników. Pytanie, czy obecna Legia będzie w stanie. Patrząc na potencjał ofensywny drużyny, bliżej jest odpowiedzi twierdzącej, niż przeczącej. A zapowiadane są kolejne wzmocnienia. Latem klub z Łazienkowskiej ma iść w jakość, a nie ilość sprowadzanych piłkarzy. Na razie za wcześnie na spekulacje i wymienianie pozycji, które wymagają lepszych piłkarzy. Sześć kolejek ligowych i finał Pucharu Polski da trenerowi odpowiedź w temacie przydatności kilku piłkarzy. Wciąż nie przekonuje Michaił Aleksandrow, przeciwko Kolejorzowi był zagubiony i bezproduktywny. Przed przyjściem do Warszawy sporo spędził w rezerwach Łudogorca Razgrad, nie miał rytmu meczowego, nie był optymalnie przygotowany fizycznie. Regularnie jest powoływany do reprezentacji Bułgarii, a od takich piłkarzy można i trzeba wymagać więcej. Po ostatniej przerwie na mecze reprezentacji wypadł Ariel Borysiuk, który w piątek mógł zobaczyć kolejną czerwoną kartkę. Brak stabilizacji formy jest problemem Ondreja Dudy. Słowak potrafi popisać się genialnym zagraniem, by zepsuć trzy następne podania. Legia może liczyć na sukcesy w pucharach tylko pod warunkiem, że wszystkie tryby w maszynie Czerczesowa będą odpowiednio funkcjonowały. Na razie tak nie jest. Na ligę wystarcza, ale w Europie trzeba wspiąć się na zdecydowanie wyższy poziom.
Barwna rozmówka z Aleksandarem Prijoviciem:
Dotąd był pan w cieniu Nemanji Nikolicia. Teraz zamieniliście się rolami – on asystuje, pan strzela.
Współpraca układa się wzorowo. Niko mógł piątek strzelić gola i zaliczyć cztery asysty. Ja mogłem mieć pięć bramek i asystę. Jesteśmy kolegami, życzymy sobie stu bramek w sezonie. W pierwszej połowie dał mi znakomite podanie, ale to była za łatwa okazja. Trafiłem w trudniejszej. Widziałem, że przy ławce rezerwowych jest już gotowy do wejścia na boisko Kasper Hamalainen. Pomyślałem, że muszę strzelić, bo inaczej za chwilę zostanę zmieniony. Czas było zakończyć narażanie nerwów kibiców. Ale gdybym w piątek nie strzelił gola i z tego powodu byśmy nie wygrali, też bym wyszedł do dziennikarzy. Umiałbym się przyznać: „To moja wina, przepraszam”. Jestem samokrytyczny. Kiedy napastnik ma pięć szans na strzelenie gola i je marnuje, to jest to wyłącznie jego wina. Ale wygraliśmy, daliśmy show kibicom. Wracając do Nemanji – świetnie rozumie piłkę, ma dobre wyczucie, wie, gdzie i kiedy należy wystartować do podania. Lubimy ze sobą grać. Nie wiem nawet, ile w tym sezonie strzeliliśmy goli, ale dużo.
On 33, pan 14.
Poza trzema najlepszymi ligami Europy, jesteśmy najlepszym duetem napastników (śmiech).
Jak już pisano w „Fakcie”, Ivica Vrdoljak prawdopodobnie zakończy karierę.
Nieprzerwany ból Chorwatowi wkrótce stuknie nieprzyjemna rocznica. 17 maja 2015 roku zagrał ostatni raz w ligowym meczu ze Śląskiem Wrocław. Kontuzja wreszcie go dobiła. Wcześniej występował na lekach przeciwbólowych. Rozpoczęła się nierówna walka o powrót na boisko. Nierówna, bo Vrdoljak cierpi na tak zwane kolano skoczka, czyli uszkodzenie więzadła rzepki. W obrębie łączenia go z rzepką sumują się mikro urazy i następuje degeneracja tkanek. Kontuzja często bagatelizowana, ale gdy przejdzie w stan przewlekły, może zakończyć karierę. Jest trudna do wyleczenia. Bardzo często oznacza przejście na sportową emeryturę….Vrdoljak już kilkukrotnie zaliczał treningowe falstarty. Minionego lata przerwał przygotowania w austriackim Leogang, w sierpniu przeszedł operację. Miał wrócić w grudniu – nie udało się. Kolejny plan: zacząć przygotowania z zespołem do rundy wiosennej – porażka. Został przesunięty do drugiego zespołu, ale wciąż jest poza boiskiem. Scenariusz zawsze ten sam. Ból w kolanie szybko wybijał z głowy pracę z pełnym obciążeniem.
Antoni Bugajski rozpływa się nad grą Rafała Murawskiego:
Selekcjonerzy zawsze lubią mówić, że nie zaglądają piłkarzom w metryki, bo nie wiek, tylko forma jest warunkiem gry w reprezentacji. Rafał Murawski pewnie w to nie wierzy. Ma 35 lat, a gra jak za swoich najlepszych czasów, kiedy kadra narodowa go potrzebowała. Defensywny pomocnik, facet od czarnej roboty. Taki, co przecina, przeszkadza, zabiera, a jak trzeba to i fauluje. Od siebie Murawski dorzuca coś ekstra – potrafi zawiązywać akcje, kreować i przewidywać. Gdy obierze piłkę, jego pierwszą myślą nie jest to, by przekazać ją najbliższemu koledze. W takich sytuacjach włącza się w nim gen rozgrywającego. Piłkę, owszem, trzeba zagrać, ale koniecznie z sensem i najlepiej do przodu. Czasami podholować troszeczkę też nie zaszkodzi, bo jeśli już nie da się zaskoczyć rywali, to przynajmniej niech koledzy z drużyny odpowiednio ustawią się na swoich pozycjach. Jest jak wielofunkcyjny kombajn: twórca i tworzywo. Bo gdy nikt nie potrafi, to Murawski sunie na bramkę zamiarem oddania decydującego strzału.
Aston Winna. Nieszablonowy tytuł felietonu Przemysława Rudzkiego.
Klubów z tradycjami zawsze szkoda bardziej niż sztucznych tworów. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę fakt, iż The Villans byli jednym z założycieli ligi angielskiej, mają historię liczącą 141 lat, wywalczyli 21 trofeów, a w elicie grali 105 sezonów, przykro się robi na myśl, że taka drużyna wyląduje w Championship. Jednak sami są sobie winni, bo katastrofa nadciągała z długoterminowym ostrzeżeniem, a sygnałów nikt nie odczytywał – nie chciał lub nie potrafił. Piłkarze zaczęli sobie robić jaja z tradycji klubu. Jeśli możesz wybaczyć grzechy młodości Jackowi Grealishowi, który uwierzył zbyt szybko, że jest drugim George’m Bestem, a tym czasem był zwykłym smarkaczem, który dostał o kilka funtów za dużo i postanowił spożytkować je na balangi, o tyle od innych zawodników naprawdę można było wymagać więcej. Na przykład od Gabriela Agbonlahora, który ma w klubie najdłuższy staż i właśnie został wysłany na dwutygodniowy obóz fitness, ponieważ tak się spasł, że nie mógł normalnie grać w piłkę. Kiedy Aleksandyr Tonew przeniósł się z Lecha Poznań do Aston Villi, był w szoku, że ktoś może biegać tak szybko jak Agbonlahor, ale teraz, gdy The Villans potrzebowali swojej gwiazdy, ta zwyczajnie przestała się starać.
Fot. FotoPyk