Ilekroć w klubie, w którym polski piłkarz grzeje ławkę, zmienia się trener – łudzimy się, że nasz rodak w końcu zacznie grać. Liczymy, że to co było wcześniej w końcu odejdzie w niepamięć, że teraz zapisze swoją kartę już nie tylko nieskładnymi bazgrołami wynikającymi z kolejnych kiepskich występów. Artur Sobiech takich szans dostawał już multum i za każdym razem kończyło się podobnie – prędzej czy później, a zazwyczaj prędzej – trafiał na bocznicę. Teraz, gdy Hannover jest w tak czarnej dupie jak jeszcze nigdy, napastnik otrzymał wotum zaufania i – ku zaskoczeniu wszystkich – spełnia pokładane w nim nadzieje.
Gdy Sobiech przenosił się z Polonii do Niemiec, trafiał tam z inicjatywy trenera Mirko Slomki. Młodego trenera, który lubił stawiać na zawodników, którzy – tak jak on – dopiero mają przed sobą wielką karierę. U Slomki ostatecznie nie wszystko zatrybiło jak trzeba i Polak weekendy dostawał w robocie wolne. Od tamtego czasu Artur przeżył już czterech trenerów, a u każdego sprawdzał się nie tyle przeciętnie, co wręcz słabo. W zasadzie to co okienko zarówno my, jak i media niemieckie, spodziewaliśmy się tego, że limit cierpliwości w końcu się wyczerpie i włodarze Hannoveru najzwyczajniej pogonią Sobiecha. Im częściej Polak nie dawał jednak powodów by w niego wierzyć, tym mocniej jego pracodawcy wyrażali ufność w jego talent. A przypomnijmy, w kolejnych sezonach prezentował następującą skuteczność:
– 2011/12 – 12 meczów/1 gol
– 2012/13 – 25/5
– 2013/14 – 17/3
– 2014/15 – 19/2
Takie statystyki są może i niezłe, ale co najwyżej dla środkowego pomocnika, a nierzadko przecież po tyle bramek załadować potrafią stoperzy. Zimą więc czara goryczy się przelała. H96 szorowało dno tabeli i łapało się wszelkiej możliwej okazji by uratować się przed degradacją. Zatrudniony Thomas Schaaf ściągnął na HDI-Arena Węgra Adama Szalaia i swojego ulubieńca z późnych czasów bremeńskich – Hugo Almeidę. Oliwy do ognia dolewał też niemiecki Bild, zdaniem którego Polak miał być w lipcu pierwszym do odstrzału. Początkowe mecze rundy wiosennej to potwierdzały – główni konkurenci do gry w linii ataku, choć skutecznością na kolana nie rzucali, to i tak mieli pierwszy plac.
I nagle staje się coś, czego nie przewidziałby nawet Krzysztof Jackowski. Hannover po serii żałosnych porażek żegna się z Schaafem i na maszcie zatyka powoli białą flagę. Zatrudnia trenera z drużyny U-19, a w składzie grają zawodnicy, których nazwiska googlować muszą nawet najzagorzalsi kibice drużyny. Z tej rewolucji korzysta też Sobiech – w debiucie piątego trenera za swojej kadencji w klubie ładuje arcyważnego gola z Herthą, a dziś w prostej sytuacji dobija Borussię Mönchengladbach.
“Die Roten” punktują więc z odpowiednio trzecią i piątą drużyną ligi, a napastnik niespodziewanie wyrównuje swój, no cóż – zwał jak zwał, rekord strzelecki z sezonu 2012/2013. Artur, który jak dotąd grał co najwyżej ogony, nagle ciągnie drużynę za uszy i prowadzi do kolejnych zwycięstw.
Oczywiście, Hannover wciąż jest od utrzymania lata świetlne. Do końca sezonu zostały mu cztere mecze, a i tak do miejsca barażowego traci siedem punktów (a znajdujący się tam Werder swoje spotkanie rozegra przecież jutro). Najbliższy miesiąc jest jednak najprawdopodobniej najważniejszym w całej karierze Sobiecha. Oto bowiem po trzech latach totalnej bryndzy, nagle w zupełnie niedorzecznych warunkach może się wypromować i nawet w razie spadku Hannoveru załapać się w którejś z pierwszoligowych drużyn.
Fot. FotoPyK