Piłka nożna, sport drużynowy, w którym jednak często o wyniku przesadzają indywidualności. Dzisiaj też mieliśmy tego przykład: przesądził jednak nie czyjś wyjątkowy błysk, genialny strzał, zagranie życia, ale błędy, które nie powinny się przydarzyć na meczu UKS albo starciu reprezentacji ministrantów. Co z tego, że Lech grał całkiem niezły futbol, w zasadzie lepszy niż Legia, skoro notorycznie dawał takie prezenty legionistom, jakby przesunięto Wigilię na piętnastego kwietnia? Gdyby w bramce Kolejorza stał Kuciak, niektórych lechitów już w trakcie meczu odwieziono by na OIOM z przypadkiem przyduszenia.
Środek pomocy, gdzie takie mecze zwykle są wygrywane lub przegrywane, gdzie walczy się o kontrolę nad spotkaniem. Mądrze i efektywnie grał Gajos, w pierwszej połowie prawie każde jego zagranie dawało zauważalną korzyść. Równie przytomnie wyglądał Linetty, o klasę lepiej niż jakikolwiek środkowy pomocnik Legii, starał się – i często mu wychodziło – dotrzymywać kroku Jevtić. Ta formacja wyglądała nieporównywalnie lepiej niż zdezorganizowana pomoc Legii, gdzie Pazdanowi i Borysiukowi najlepiej wychodziło rozegranie przez Malarza lub Lewczuka, gdzie Duda mało nie zasnął na boisku, a Aleksandrow wyglądał jakby zastanawiał się, czy jego agent ma kwity na Czerczesowa.
Co z tego jednak, skoro dwa razy Arajuuri w zupełnie niegroźnej sytuacji posyłał Prijovicia na pojedynek oko w oko z Buriciem? Przy drugim kiksie uciekając się do faulu, za który inny sędzia mógłby pokazać czerwoną kartkę?
Co z tych ciekawych akcji Lecha, skoro przyzwoicie grający wcześniej Tetteh cały swój występ przekreślił uczniacką stratą na rzecz Pazdana, a którą wbił nóż w plecy swojej drużynie?
Takiej łatwości w stwarzaniu napastnikom okazji z niczego, jaką miał dziś Lech, nie posiadał nawet Riquelme. Prijović nie grał dzisiaj nic wielkiego, a równie dobrze mógł schodzić z boiska z hat-trickiem.
Można doszukać się pozytywów dla Lecha, bo owszem, jako całość wyglądali nieźle, a Urban, choć bura dla niego za nic nie wnoszące zmiany, dobrze dobrał taktykę. Bille Nielsen zagrał bodaj swój najlepszy mecz, odkąd trafił do Poznania i choć gola nie strzelił, to nie raz i nie dwa nawinął legionistów jak gość z zupełnie innej bajki. Plotki głoszą, że Rzeźniczak jeszcze jedzie po murawie po tym, jak Duńczyk wziął go na zamach, słupek będzie trząsł się do jutra, a Malarz ostatnio równie wymagające interwencje mógł zaprezentować w 1979.
Można się doszukiwać wszystkiego, ale ostatecznie punkty zostają w Warszawie, skończyło się na zero z przodu dla lechitów, a niektórzy zasłużyli na relegację do rezerw. I nie można powiedzieć, że Kolejorz zasłużył na remis, choć Legia grała słabo i nieprzekonująco – nie zasługuje na punkty żadna drużyna, która na tym poziomie robi tak wiele szkolnych błędów, które gdyby przydarzyły się na W-Fie, to kumple nie daliby ci o nich zapomnieć do końca semestru.
Fot. FotoPyK