Choć mówią, że sport to zdrowie, to piłka nożna jest jedną z tych dyscyplin, które zawodników narażają na kontuzje w największym stopniu. Jednak oprócz tych urazów, które są wliczone w ryzyko zabawy, a których można nabawić się na murawie – piłkarzy, jak się okazuje, czeka też szereg niebezpieczeństw poza boiskiem. Jakub Łukowski i Maciej Kona – dwóch wychowanków Zawiszy. Obaj coraz śmielej przedzierali się do pierwszej jedenastki, a teraz ich starania wyhamowała kobieta, która przez swoją nieuwagę przejechała ich na parkingu klubowym. Efekt? Kilka tygodni pauzy, choć biorąc pod uwagę dramaturgię sytuacji, to i tak szczęście w nieszczęściu.
Do rzeczy: podczas gdy dwóch młodych piłkarzy kierowało się poza bramy stadionu, kierująca samochodem kobieta, cofając, uderzyła ich w plecy. Ponoć się zagapiła się, podawała coś dwójce dzieci siedzących z tyłu. Na upartego – zdarza się. Ale to, że pomyliła hamulec z gazem i zamiast zatrzymać się w miejscu, depnęła tak mocno, że Kona przefrunął nad samochodem, a Łukowski znalazł się oko w oko ze śmiercią leżąc pod jego kołami – tego już nie kumamy za nic w świecie.
Szczęście w nieszczęściu, że ktoś kiedyś wpadł na pomysł by dokładnie w tym miejscu postawić szlaban. W przeciwnym razie, dziś Łukowski nie odliczałby tygodni do końca rekonwalescencji, bo zwyczajnie nie byłoby go już z nami. Samochód zatrzymał się właśnie na przeszkodzie i tylko dzięki temu nie rozjechał młodego zawodnika. W tym samym czasie jego kolega przelatywał dwa metry nad ziemią i lądował uderzając głową o beton. Wszystko brzmi jak scenariusz jednej z misji GTA. Sęk jednak właśnie w tym, że cała sytuacja to czysty przypadek i efekt potężnej nieuwagi, a siedząca za kierownicą kobieta nie była kolejnym wcieleniem Tommy’ego Vercettiego.
Nie wiemy, gdzie rodzą się tacy kierowcy i chyba też wiedzieć nie chcemy. Tym bardziej wolimy być głusi na historie o tym w jaki sposób tacy ludzie dostają prawo jazdy. Znajdują je w chipsach? Hamulec i gaz – elementarne podstawy samochodem. Jeśli tak samo, jak wspomniana kobieta jeździ, Łukowski i i Kona graliby na boisku – mielibyśmy niezły kabaret. To ten stopień absurdalnej pomyłki, kiedy obaj zawodnicy zamiast kopać, mogliby przecież złapać piłkę w ręce i wrzucić ją do siatki. Bo im się pomyliło.
Tak czy owak – cieszymy się, że skończyło się jak się skończyło i pozostaje tylko liczyć na szybki powrót do zdrowia chłopaków, bo wśród mocnej konkurencji, w walczącego o awans Zawiszy, grali coraz więcej, a trener Zbigniew Smółka miał z nich sporo pożytku.
Fot. FotoPyk