Istnieje zauważalne ryzyko, że tym tekstem zajmie się prokuratura. Napisałem bowiem tak wiele o chorobach toczących Milan, zbitego psa europejskiej piłki, że kolejny tekst podchodzi pod znęcanie. Ale co tu zrobić, skoro znowu sami się wystawiają? Skoro Silvio zachowuje się jak gdyby był wyjątkowo chorym amatorem sado-maso, robiącym co w jego mocy, byleby wszyscy, od piłkarzy przez trenerów po media i kibiców, wbijali mu szpilki pod paznokcie? Jak nie zareagować, skoro filozofia sterników z San Siro może być rozumiana tylko jako chęć przyłączenia się do polskiej ligi? I to tej z sezonu – powiedzmy – 93/94. Wyzłośliwiać się można do utraty sił, ale jest to zawsze złośliwość zabarwiona bólem. Bo Milan to było źródło frajdy, źródło emocji, źródło zazdrości, zachwytu i nienawiści. Teraz? Wzruszenia ramion.
Piszę o Milanie enty raz, bo wreszcie wydawało mi się, że wracają. Wiedziałem, że nie wrócą od zaraz na szczyty Champions League, że nie kupią gwiazdy Barcy, Bayernu czy Realu, ale wydawało mi się, że niebawem będą mieli poważną drużynę. Potrafiąca namieszać w Lidze Mistrzów, potrafiącą zagrać ciekawy futbol.
Potrafiącą uciec z marginesu, na którym się znajdują.
Tę nadzieję wiązałem z osobą Sinisy Mihajlovicia. Człowieka-charyzmy, zdolnego taktycznie, umiejącego zjednać sobie szatnię, zyskać szacunek kibiców, potrafiącego trzymać twardą ręką trudne charaktery. Może Milan nie pędził 150 na godzinę jak kiedyś, może nie jechał nawet setką, ale przynajmniej znajdował się na ubitej drodze.
Teraz, gdy Silvio zwolnił Sinisę, znowu są w lesie, znowu w punkcie zero, zupełnie nigdzie.
Silvio zachowuje się jak ktoś, kto permanentnie wciska reset komputera z nadzieją, że to naprawi wszelkie usterki. Zapomina jednocześnie, że piętnaście razy rozlał kawę na klawiaturę, strąca to pudło co chwila na ziemię, a jeszcze wewnątrz obudowy zalęgł się szczur, bo po pijaku zostawiono tam kiedyś kanapkę z wołowiną. Tylko Palermo miało w ostatnich dwóch latach więcej szkoleniowców, a jak w ogóle jest płaszczyzna by porównać cię do cyrku Zampariniego, to wiesz, że jest bardzo źle.
Że bliżej ci aktualnie do Szczakowianki Jaworzno niż Atletico.
Silvio wyłożył latem 90 milionów i żądał powrotu do Ligi Mistrzów. Okej, okrągła suma, zupełnie przyzwoita. Ale przecież jej większość wydano na Romagnoliego i Bertolacciego, a czy to naprawdę są ludzie, którzy potrafiliby wciągnąć klub do europejskiej czołówki? Może mogliby pomóc w awansie z Serie B, ale tyle szarży. Już pomijam, że 90 milionów wygląda dobrze na papierze, ale drużyny pogrążonej w takim chaosie prawdopodobnie nie naprawiłoby od razu nawet pięćset baniek – to jest proces, złożony proces zgrywania się wielu czynników, a nie Championship Manager 01/02.
Mihajlović wszczepił drużynie kręgosłup, choć był pod nieustanną presją, zwalniano go co chwila przez cały sezon. Wypromował Donnarummę, którego Silvo może opchnąć za grube pieniądze, sprawił, że Honda zaczął przypominać dawnego siebie, że odsyłany na wysypisko dla niespełnionych talentów Niang wydobył się z marazmu. Sprawił, że ta bezjajeczna, rozregulowana banda zaczęła iść razem w interesującym kierunku. Oczywiście, że przegrywali, ale często były to porażki, podczas których przystawiali rywalom nóż do gardła – idealnym przykładem zeszły tydzień i 1:2 z Juve, gdzie piłkarzem meczu był Buffon. Punkty uciekały, Champions League nierealna od dawna, ale coś tutaj się rodziło. Zarżnięto to jednak w zarodku, czym Silvio rozwścieczył szatnię, a także kibiców, bo Curva Sud oficjalnie po wywaleniu Sinisy napisała: “to już czwarty trener, którego zwolniono za cudze grzechy”.
Wiecie, że swego czasu Milan złożył ofertę Pepowi? Wiecie, że niedawno podobną ofertę otrzymał Ancelotti? Oczywiście, że dziś Rossoneri to nie są magnesem, nie mają dość siły by złożyć propozycję nie do odrzucenia, ale to idzie dalej: nawet Eusebio di Francesco, utalentowany szkoleniowiec Sassuolo, powiedział, że nie wyobraża sobie pracy w królestwie chaosu, jakim jest San Siro.
Pozwólcie by ta myśl wsiąkła. Szkoleniowiec Sassuolo kategorycznie odmawia Milanowi.
Pal licho, że Milan nie jest dziś szczytem marzeń trenerów, przewroty w futbolu się zdarzają. Kiedyś Barca sprzedawała Ronaldo grającemu w Pucharze UEFA Interowi, kiedyś Eredivisie miała trzy mocne drużyny w Lidze Mistrzów. Ale Na San Siro nikt poważny nie będzie chciał pracować i nie dość, że w połowie drogi przestrzelono kolana facetowi próbującemu wciągnąć Milan na jego miejsce, to jeszcze teraz prędko nikt poważny się tego wyzwania nie podejmie. Praca w Milanie dzisiaj niemal równa się z desperacją.
I byłoby to przelanie czary goryczy, gdyby nie fakt, że ta czara dawno się przelała, cały pokój pływa, z dołu dzwoni sąsiad z pretensjami, że leje mu się na głowę.
Powiedzmy sobie szczerze: Milan jest pod okupacją szaleńca. Człowieka, który nie słuchał Perfectu i nie wie, że trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść.
***
Rozczarowany jestem włoską piłką w tym sezonie, rozbudzili nadzieje, a potem wszystko – wybaczcie – psu w dupę. Zaczęło się błyskotliwie: cały top bijący się o scudetto, wyścig marzeń, który mógł porwać kibiców innych lig. Pięknie grająca Fiorentina, jeszcze piękniejsze Napoli. Koniec końców bujda, miraż, znowu Juve spokojnie dryfujące po mistrzostwo, wykręcające rekordowe passy, które Starej Damie przynoszą chwałę, ale całą Serie A stawiają w bananowym świetle.
Liczyłem, że Włosi zanotują renesans w Europie, a tymczasem dłużej od nich w pucharach wytrzymała liga czeska. Piękna, honorowa porażka Juve pozostaje ważną kartą tego sezonu, ale to jednak trochę karta jak z galerii sław polskiej piłki, a nie ligi, która trzęsła piłkarskim światem.
Razi mnie to dlatego, że słabość calcio rani cały europejski futbol. Było po prostu o wiele ciekawiej, gdy kluby z Półwyspu Apenińskiego dawały radę. Nie mówię nawet o złotych czasach, gdy w Italii było z osiem fenomenalnych drużyn ze światowej klasy sławami w składach, ale o chociaż kilku poważnych markach. Które rzecz jasna tam są, ale w stanie uśpienia, jakiegoś zeszkaradzenia. Słabość Serie A sprzyja bardzo szkodliwemu procesowi, a więc skupianiu talentów w raptem kilku miejscach. Cieszy mnie, że Atletico “odbetonowało” półfinały, ale wymowne: mamy w zasadzie sytuację, gdzie brak trójcy Barcelona, Bayern, Real w najlepszej czwórce kontynentu jest uważany za sensację.
Porównanie. W pierwszych pięciu latach trwającej dekady, do półfinału Champions League dotarło dziewięć drużyn: Barcelona, Bayern, Real, Juventus, Chelsea, Atletico, Borussia, Schalke, Man Utd. Dziewięć na dwadzieścia miejsc, nie tak źle, prawda?
Ale porównajmy z pięcioma pierwszymi latami poprzedniej dekady: Bayern, Real, Leeds, Valencia, Barcelona, Man Utd, Bayer, Milan, Juventus, Inter, Deportivo, Monaco, Chelsea, Porto, Liverpool, PSV.
Szesnaście ekip. Nieprzewidywalne, pasjonujące rozgrywki, a nie kilka molochów spoglądających z góry na niknącą konkurencję.
***
O Squadra Azzurra nie wspomnę. I tak będą mieli mocną drużynę na Euro, ale to jakie ananasy się czasem przewijają przy powołaniach… Niedługo La Gazetta na czołówce rzuci pomysł naturalizacji Wszołka.
***
Dziś ani słowa o Atletico, choć powodów by mówić o Atletico znalazłoby się sto. Ale już tydzień temu pisałem dlaczego uważam Simeone za najlepszego szkoleniowca świata – basta, nie będę się powtarzać.
Barca? Życie bez porażek wyjałowiałoby zwycięstwa ze smaku.
Leszek Milewski