Rzadko zdarza się, żeby piłkarz z uznanym nazwiskiem był w pełni przekonany do przyjazdu nad Wisłę, zaakceptował pieniądze, które może tu zgarnąć, a w końcu… pogonił go niedoszły pracodawca. Przecież dość chętnie bierzemy wszelkich Krasiciów czy Jaliensów, którzy szybko wpisują się w klimat ligowej szarzyzny i zamiast rozdziawiać nam szczęki, wzbudzają raczej politowanie. Oczywiście, trafiają się perełki jak Danijel Ljuboja, ale to strzał, który zdarza się może raz na dziesięć.
Dziś 37. urodziny obchodzi Mateja Keżman i uznaliśmy, że to jest dobry moment, żeby przypomnieć, że… krzyż na drogę pokazała mu Polonia Warszawa. Piłkarz i klub byli już po słowie, wstępnie dogadano się co do pułapu finansowego, ale Józef Wojciechowski nagle wypalił: – Nie wiedziałem, co się z nim działo przez ostatnie pół roku, nie chciałem zatrudniać go w ciemno. Był gdzieś w Chinach, ale jego forma to wielka niewiadoma. Wiem, że w przeszłości do świętoszków nie należał.
Ha, Wojciechowskiemu ktoś szepnął do ucha, że Keżman nie należy do świętoszków i ten nawet nie chciał sprawdzać, w jakiej formie jest zawodnik. Serb nie dawał za wygraną i w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” stwierdził, że JW oszukuje, bo rozmowy nadal są prowadzone.
Jeśli zawodnik takiego kalibru wybiera ligę polską, zwykle świadczy to o tym, że jest mocno zdesperowany, bo nikt inny go nie chce.
W moim przypadku tak nie jest. Proszę spojrzeć na Danijela Ljuboję. Grał w naszej reprezentacji, jest znakomitym piłkarzem, a w Polsce jest bardzo zadowolony. Rozmawialiśmy i bardzo zachwalał waszą ligę. Mówił, że świetnie się tu czuje, że poziom piłkarski jest dość wysoki i można grać na nowoczesnych stadionach. Wracając zatem do pytania: zapewniam, że nie jestem zdesperowany, by znaleźć klub w Polsce.
Kluby, w których Keżman grał robią wrażenie, ale prawdziwą furorę robił tylko za młodu, w PSV. Reszta? Bez szału. Chelsea – tylko cztery gole. Atletico – osiem. PSG – pięć. Zenit – dwa. Zaliczył kilka dużych marek, ale nigdzie nie trafił na najważniejsze miejsca w klubowych gablotach. Bardziej wyróżniał się poza boiskiem – na przykład ciskając o ziemię koszulką PSG, za co spadła na niego lawina krytyki paryskich kibiców. Będąc w Chelsea deklarował chęć pójścia do zakonu, w Turcji pobił tłumacza, a już po karierze narobił sobie wrogów w Holandii, otwarcie krytykując pomarańczową reprezentację, która wsparła paradę równości. Bezpośrednio przed rozmowami z Polonią grał w Chinach, skąd… też go pogonili. Między innymi za tę wypowiedź:
– To jest niesprawiedliwe. To najgorsze i najgłupsze rozgrywki w jakich kiedykolwiek grałem. Po 18-godzinnej podróży przez całe spotkanie walczyłem o życie w 30-stopniowym upale i 100-procentowej wilgotności powietrza. Tego nie da się wytrzymać.
Czy Wojciechowski pluł sobie w brodę, że odpalił Keżmana? Skądże. Serb poszedł grać na Białoruś i kompletnie nie dał sobie tam rady, po czym stwierdził, że to już czas, by kończyć ten bal przebierańców. Bardziej niż jego bramki pamiętamy dziś buńczuczną wypowiedź o tym, że… będzie lepszy niż Marco van Basten.
Van Bastena rzecz jasna nie przebił. Ale przecież też jest całkiem zajebiście.