Słyszeliście ten donośny huk dochodzący znad morza? To kamień spadł z serca wszystkim związanym z Lechią – piłkarzom, trenerom, działaczom. Zafundowali sobie podobny scenariusz co rok temu, kiedy też rozpaczliwie bili się o awans do ósemki – a przecież mają większe ambicje, niż na pozycję ligowego średniaka. Rzutem na taśmę się udało, są tam gdzie chcieli – i chyba kluczowy w meczu z Ruchem był dobry występ doświadczonych zawodników. Peszko i Mila w końcu dali drużynie sporo jakości.
Szczególnie ten pierwszy do tej pory zawodził – piłka mu przeszkadzała, to ona kontrolowała jego, a nie na odwrót. Piłkarz mający przeszłość w Bundeslidze, walczący o teraźniejszość w reprezentacji zostawał w tyle za Michałem Makiem, w którego CV na porządnym poziomie widnieje jedynie Bełchatów. Dziś Maka zabrakło z powodu kontuzji, a Peszko pokazał, że nie zapomniał jeszcze, jak gra poważny skrzydłowy. To on wypatrzył w polu karnym Krasicia, kiedy Serb zrobił karnego – a przypomnijcie sobie mecz z zeszłego tygodnia w Warszawie, podobne okazje Sławek kończył podaniami do rywala. Tym razem był dokładny, wciąż parę razy zagrał niechlujnie, ale tym razem te niedoróbki zdarzały się incydentalnie. Do tego zapieprzał na całej długości boiska, obrońcy mogli liczyć na sporą pomoc z jego strony – potrafił odebrać piłkę, raz wyjaśnił zamieszanie we własnym polu karnym. Jeśli chce walczyć o wyjazd na Euro to właśnie tak, jeszcze kilka podobnych występów i może Nawałka wróci do jego nazwiska. Może.
Druga postać – Sebastian Mila. Gdy przychodził do Lechii, witano go wręcz euforycznie, jako bohatera z eliminacji i przede wszystkim chłopaka stąd. Tymczasem Mila sprawdzał się, ale głównie w marketingu – dział Public Relations miał dzięki niemu sporo radości, natomiast kolejni trenerzy już nie. Na palcach jednej ręki można policzyć mecze, w których był prawdziwym liderem – częściej jego niedokładność irytowała, poruszał się też jak mucha w smole. Ostatnio w środku pola zluzował go Krasić z Chrapkiem, co prawda Mila był chory, ale na trybunach za jego powrotem mało kto tęsknił. Dziś to właśnie on wziął na siebie presję i wytrzymał ją po profesorsku, pewnie pokonując Putnockiego z rzutu karnego. Trzeba mieć jaja, by unieść w takim meczu podobny ciężar i Seba pokazał, że je ma. Oczywiście jego mecz to nie tylko rzut karny – w końcu było można zobaczyć, że w Lechii naprawdę ma kto rozegrać piłkę.
Dziś Mila i Peszko choć częściowo się spłacili. Nie chcemy i nie będziemy im zaglądać to kieszeni, ale źle w Gdańsku nie mają – inaczej niż kibice, oglądając czasem ich boiskową bezradność. Ten jeden mecz wiele nie zmienia, ale pomogli zespołowi w trudnym momencie, trzeba to uczciwie odnotować.
Jasne, nie tylko wymieniona dwójka regularnie zawodziła, ale z ich przyjściem wiązano spore nadzieje. W ogóle, Lechia to drużyna z wieloma uznanymi nazwiskami, a często jaśniejszymi punktami drużyny byli ludzie, którzy dopiero na nie pracują. Mak, Kovacević, Haraslin, Stolarski. Dziś wszystko zagrało jak trzeba, bo na przykład cudowną asystę posłał Wawrzyniak, chimeryczny Paixao trafił z formą i zagrał super spotkanie, a Krasić momentami wyglądał jak profesor. Pytanie, czy to znowu nic nie znaczący epizod czy może jednak początek lepszych czasów. Jeśli tak – po podziale punktów możliwe są nawet puchary, ale znamy Lechię – przewidzieć tam cokolwiek… Niemożliwe.