Potwierdziła się diagnoza najgorsza z możliwych – po skurwysyńskim wejściu Antonego Kaya w Michała Żyrę Polak będzie potwornie długo pauzować. Diagnoza? Poważne uszkodzenie wielu więzadeł w lewym kolanie. Czas rehabilitacji? Jak na Twitterze podał sam zawodnik, od dziesięciu do dwunastu miesięcy. I z całą pewnością jest to najpoważniejszy zakręt w całej dotychczasowej karierze Żyry.
A przecież tych zakrętów wcześniej nie brakowało. Dość napisać, że 23-letni skrzydłowy pełną gębą funkcjonuje w dorosłej piłce od niespełna pięciu lat i już ma świadomość, że jakieś dwa i pół roku w mniejszym lub większym stopniu przepadnie mu z powodu kontuzji. Jeżeli podsumujemy wyłącznie poważniejsze urazy, z którymi od 2012 roku zmagał się Żyro, otrzymamy prawie pół roku gry na blokadach czy środkach przeciwbólowych oraz przeszło dwa lata całkowitej, wymuszonej pauzy. Jakkolwiek spojrzeć, były zawodnik Legii praktycznie tyle samo czasu poświęca na leczenie się, co na grę w piłkę nożną.
Dziś można się tylko zastanawiać, jak wyglądałaby kariera Michała, gdyby urazy go omijały. Gdzie by teraz był, gdyby po pierwszej prawdziwej szansie, jaką w sezonie 2011/12 otrzymał od Macieja Skorży, harmonijnie się rozwijał. Rzecz jasna dręczony kontuzjami Żyro od czasu do czasu potrafił pokazywać próbkę wysokich umiejętności i – oprócz debiutanckiego sezonu – miał świetny 2014 rok (wiosną najlepszy piłkarz ligi, jesienią dobra gra w Europie) oraz zaliczył kapitalne wejście do Wolverhapton. Ale na przestrzeni całej jego kariery to były jedynie krótkie przebłyski.
Tak naprawdę przygoda Michała z piłką wygląda następująco: Jesienią 2012 roku przez dwa miesiące grał z bólem mięśni brzucha i – jak sam twierdzi – pozwalało mu to na pokazanie jakichś 60 procent możliwości. W ten sposób odwlekał jedynie operację, po której został wyłączony na bite pół roku. Kiedy kolejnej jesieni ledwo zdążył wrócić do formy, częściowo zerwał mięsień łydki i wypadł na trzy miesiące. W 2014 roku udawało mu się unikać poważniejszych urazów, ale w 2015 roku pech powrócił ze zdwojoną siłą. W marcu w meczu z Lechem skręcił staw skokowy i z dużym bólem grał do końca rundy (bo nie było innych skrzydłowych). W międzyczasie, również w meczu z Lechem, złamano mu nos i przez niespełna miesiąc musiał występować w masce, która wyraźnie utrudniała mu grę. Latem odnowiła mu się kontuzja kostki i wypadł na cztery miesiące, a w styczniu tego roku, po rozegraniu ledwie trzech meczów w Wolverhampton, kontuzja łydki wyłączyła go na półtora miesiąca. Kiedy po raz kolejny Żyro stanął na nogi i próbował się odbudować, Antony Kay zrobił mu to:
— Michał Żyro (@Michal_Zyro) 6 kwietnia 2016
Można się załamać, prawda? Teraz przed Żyrą rok ciężkiej walki o powrót do gry. A kiedy mu się wreszcie uda, będzie musiał też wygrać z prześladującym go pechem. I trudno oprzeć się wrażeniu, że to może się okazać jeszcze trudniejszym zadaniem…