Moja kariera lewonożnego prawoskrzydłowego schodzącego do środka ze strzałem skończyła się dekadę temu, ale jeśli miałbym ją wznowić i mógł wybrać klub, wybrałbym Atletico. Bo to właśnie tam pracuje najlepszy szkoleniowiec świata. Być może Luis Enrique, Guardiola czy inny Mourinho obrażą się czytając te słowa, ale dla mnie na szczycie jest Cholo, a dopiero potem cała reszta.
Gdy trafiał do Atletico, był to ligowy średniak, w najlepszym wypadku stany średnio-wyższe. Klub zadłużony na setki milionów euro, z długiem galopującym, rozrastającym się, jak gdyby pozaciąganym w chwilówkach. A jednak stworzył tam drużynę absolutnego topu, którego każdemu potrafiła przystawić nóż do gardła.
Jest zasadnicza różnica kreować boiskowe monstrum w klubie o już ugruntowanej pozycji potentata i o bezbrzeżnych finansach, a gdy musisz lepić w karkołomny sposób.
Jest zasadnicza różnica budować dom, gdy na twoje wezwanie na jednej nodze przyjedzie najlepszy majster, a w hurtowni dawno masz zniżki na wszelkie materiały, a gdy jesteś posyłany z siekierą i piętnastoma gwoździami do lasu.
Okej, ubarwiam, metafora przesadzona, niemniej nie ulega wątpliwościom, że Cholo budował w zupełnie innych warunkach niż konkurencja. Czego najlepszym dowodem to, że nawet po gigantycznym sukcesie nie był w stanie powstrzymać wyprzedaży. Mistrzowski zespół mu się rozpadł, został rozgrabiony przez bogaczy. Pojawiały się propozycje nie do odrzucenia, a piłkarze mieli perspektywy zarobków kilkukrotnie większych.
I co? I nic. Simeone znowu poszedł do lasu z siekierą (nieco lepiej naostrzoną) i na powrót zmontował bandę, której wszyscy muszą się obawiać, która wbiła ołowiany klin w hiszpański duopol i jest w europejskiej czołówce. Chirurdzy o złotych skalpelach wycinali kręgi z kręgosłupa jego świetnej drużyny, a on ten nierówny transferowy mecz jest w stanie wygrać (choć może trafniej powiedzieć: zremisować na wyjeździe).
Nie ma drugiej poważnej drużyny w Europie, która tak zależna byłaby od swojego szkoleniowca. Bardzo szanuję Atletico, Vicente Calderon to stadion, który chciałbym odwiedzić nie z aparatem, ale z namiotem, żeby tam spędzić ze dwa dni co najmniej, jednak to jest dziś Diego Simeone FC. Atletico jest od niego uzależnione. Gdyby odszedł zatrzęsłoby się pół Madrytu. To Cholo trzyma za gębę klub, drużynę, to Cholo położył fundamenty pod finansowe mosty, które powstały i dzięki którym jest nadzieja na pospłacanie lichwiarskich zobowiązań – pewnie jest nawet gwarantem niektórych spłat. A przecież można pisać też peany o jego zdolnościach taktycznych, bo to konstruktor defensywy efektowniejszej niż niejeden strzelający gola za golem atak, a przecież to lider szatni w starym stylu, za którym piłkarze pójdą w ogień.
Cholo dokonuje – by tak rzec – cudów złożonych, wielokontekstowych, a dokonuje ich tak notorycznie, że wielu zdążyły się opatrzyć. Jak dla mnie to co wyczynia w Atletico – szczególnie jeśli zostanie na lata w Los Colchoneros – pewnego dnia może być zestawiane z historycznymi figurami trenerskimi pierwszej wielkości, z panteonem.
***
Oczywiście przypomniałem sobie o tym wszystkim pod wpływem znakomitego meczu Barcelona – Atletico, zepsutego przez sędziego. Futbol to wspaniała gra, najlepsza na świecie, ale czasem trudno nie patrzeć na boisko z zażenowaniem.
Brych swoją drogą – dla mnie Archiwum X do spółki z detektywem Rutkowskim powinno zająć się wyjaśnieniem jak sędzia, który uznał bramkę-duch Kiesslinga, jedną z najbardziej kompromitujących pomyłek sędziowskich ostatnich lat, dostaje takie mecze. Ale taki Suarez: no, wielkie umiejętności, bezsprzecznie, talent wybitny. Ale z z boiskową etyką równie bezsprzecznie na bakier.
Ale jak tu się dziwić, skoro w tym samym meczu dwa razy żenujące padolino wykonał sam Messi? Skoro właśnie połamano Żyrę na rok, a co dla winowajcy skończy się pewnie jakimiś minimalnymi konsekwencjami? Skoro Marcelo, piłkarz wybitny, który udźwignął stutonowe brzemię Roberto Carlosa, a który w El Clasico był dla mnie piłkarzem meczu, odstawia z Wolfsburgiem szopkę rodem z najbardziej nieśmiesznego polskiego kabaretu?
Niestety nie ma już odwrotu z tej drogi. Jak chcecie czysty, etyczny futbol, to trzeba wyciągać stare (a nawet bardzo stare) VHS-y. Jakże cholernie wymowne: Cholo, właśnie koronowany przeze mnie na najlepszego szkoleniowca świata, też przecież potrafi inspirować boiskową bandyterkę czy inne zachowania, na które w sporcie nie powinno być miejsca.
To po prostu działa.
Od lat. Uświęcona przeszłość też zna efektowne przypadki: finał Pucharu Mistrzów 1963, Milan – Benfica, Wembley. Portugalczycy faworytem, wygrali dwie poprzednie edycje. W pewnym momencie Pivatelli wycina kapitana i rozgrywającego Benfiki, Colunę, ten musi zejść z boiska. Zmian wówczas nie było, Benfica gra w dziesiątkę, przegrywa.
A poniżej jak Naismith ostatnio próbował wytrącić z równowagi rywala. Powiedziałbym: plaga. Ale nie, to już nie plaga, to oswojona codzienność. Walczyć z tym trzeba, bo inaczej puszczą zupełnie hamulce i padną ostatnie granice, ale tu jest szansa tylko na honorowe gole: mecz jest dawno przegrany z kretesem.
***
Gdybym karierę lewonożnego prawoskrzydłowego schodzącego do środka ze strzałem miał wznawiać w Polsce, chciałbym ją wznawiać pod okiem trenera Probierza. Nie będę się już produkował rozlegle dlaczego, niech za uzasadnienie robią felietony Krzysztofa Stanowskiego i Jakuba Olkiewicza, pod którymi podpisuję się wszystkimi kończynami; trzy felietony o Probierzu w tydzień na Weszło – nie no, zachowajmy umiar.
Natomiast powiem, że według mnie przed szefostwem Jagiellonii właśnie egzamin dojrzałości. Czy naprawdę są podstawy by sądzić, że wskrzeszanie instytucji ligowego strażaka – norma w latach dziewięćdziesiątych i nieco później, ale coraz bardziej relikt – to genialny pomysł? Czy naprawdę jest na rynku tylu specjalistów obiektywnie lepszych? Czy czasem Jaga nie chciała uchodzić za klub, który myśli długofalowo, a więc i trenerowi stwarza takie możliwości? Czy nawet jeśli aktualne wyniki są poniżej wygórowanych oczekiwań, to jednak w filozofię i długofalowe cele praca Probierza nie wpisuje wciąż rzetelnie?
Jak dla mnie ruszenie białostockiego stołka to droga w chaos.
***
Notabene wczoraj odwiedziłem Białystok. Chciałem przyjrzeć się akademii Jagiellonii, temu jak Jaga szkoli juniorów, skonfrontować w zasadzie aktualną sytuacji z tym, co opowiadał ich były junior w wywiadzie „Kolos na nogach z waty. Dole i niedole polskiego juniora”.
Ten materiał wkrótce, a póki co ciekawostka. Rozmawiamy luźno przy obiedzie, trener Ryszard Karalus, zapalony czytelnik Weszło: „Ale ten Cieloch u was…” i tylko pokiwał w zadumie głową. Gdy rzuciłem pół żartem o idei wywiadu z Jackiem, pan trener skwitował z entuzjazmem „i to jest bardzo dobry pomysł!”.
Jacku, twoja sława zatacza coraz szersze kręgi.
Leszek Milewski