Jeszcze niespełna rok temu nikt się takiego scenariusza nie spodziewał. Maj 2015, finał Ligi Europy – Dnipro naszpikowane gwiazdami na skalę Europy Wschodniej szykuje się na podróż do Warszawy. Celem miało być odprawienie Sevilli do domu z pustymi rękoma i zagrabienie trofeum, czego ostatecznie nie udało się zrobić, ale już samo dotarcie na ostatni etap tych rozgrywek zostało odtrąbione dużym sukcesem. Dziś klub jest na zupełnie innym biegunie. Z kasą cieniutko, kolejni piłkarze uciekają, w końcu UEFA musiała coś z tym fantem zrobić. Werdykt? Wykluczenie z europejskich pucharów w jednej z trzech następnych edycji, do której akurat awansują.
Pierwsze zwiastuny nędzy zaczęły kołatać do drzwi klubu z Dniepropietrowska już kilka miesięcy po finale. Z klubu odeszli trzej najważniejsi piłkarze: Jewhen Konoplanka, Nikola Kalinić i Jaba Kankava. O ile odejście Gruzina można było przyjąć w miarę spokojnie, tak już wyjazdy pierwszej dwójki niekoniecznie. Trudno było wyobrazić sobie zespół bez dwóch kluczowych elementów, którym można było zawdzięczać miejsce na podium w lidze oraz niezłe wyniki w Europie. Dnipro bez tej dwójki to mniej więcej tak, jak Ivan bez Delfina albo Karol Krawczyk bez Tadzia Norka. Wiecie, o co nam chodzi.
Fani Dnipro musieli jednak zacząć oswajać się z coraz brutalniejszą dla nich rzeczywistością. W klubowej skarbonce pobrzękiwało już coraz ciszej, bo właściciel tego klubu utopił całe mnóstwo pieniędzy w ukraińskiej armii. Ihor Kołomojski zapłonął z nienawiści do Rosji, kiedy ta wkroczyła na wschodnie połacie Ukrainy i przyjął sobie za punkt honoru pogonić stamtąd wroga. Zaczął więc dozbrajać armię, zapominając lekko o klubie. Do tego niekorzystna sytuacja ekonomiczno-gospodarcza w kraju pierdyknęła dość potężnie rykoszetem o jego PrivatBank, który nagle zaczął tracić.
Majątek zarobionego oligarchy topniał w zatrważająco szybkim tempie. Sytuacje, w których Dnipro podróżowało na mecz w tym samym dniu, bo klubu nie stać było na opłacenie noclegu piłkarzom, stawały się chlebem powszednim. Mało? Ależ skąd. Od czterech miesięcy zawodnicy nie mają po co logować się na strony swoich banków, bo stan konta się nie zmienił. Nic dziwnego, że większość chce stamtąd wiać jak najdalej za przykładem najskuteczniejszego strzelca Jewhena Selezniowa, który czmychnął do Rosji albo Denysa Bojki czy Danilo, którzy wybrali odpowiednio Besiktas i Antalyaspor. Wzmocnienia? Szkoda gadać. Trudno takimi nazwać powroty trzech piłkarzy z wypożyczenia albo zakontraktowanie za darmochę podstarzałego Serhija Nazarenkę.
Pod względem sportowym jeszcze nie jest tak najgorzej. Dnipro póki co siedzi w miarę wygodnie na czwartym miejscu, a jeszcze całkiem niedawno ogoliło Szachtar Donieck aż 4:1. Organizacyjnie jest jednak koszmar, a kolejne problemy będą pchać się drzwiami i oknami – to tylko kwestia czasu. Kilku zawodników, choć nie mówią tego wprost, raczej nie przedłuży wygasających kontraktów i odejdzie latem. Trener Myron Markiewicz, który bodaj jako jedyny potrafi palnąć ręką w stół i otwarcie sprzeciwić się Kołomojskiemu, nie zamierza bawić się w pieprzenie kocopołów i wysyła jasny komunikat: nie zagramy w Europie? W takim razie sorry, panowie, ale nic tu po mnie.
Sprawa jest prosta – nawet jeden sezon poza Europą wiąże się ze sporą stratą finansową. W takiej sytuacji przekonanie najważniejszych zawodników i szkoleniowca, by pozostali w spłukanej do cna firmie będzie zadaniem równie wykonalnym, co nadmuchanie dziurawego kondoma.
Fot. 400mm.pl