Wiecie, jakie jest nasze podejście do przesadnego angażowania publicznych pieniędzy w wyczynowy sport, szczególnie jeśli rozumiemy przez to przeznaczanie złotówek (wielu złotówek) na pensję dla Macieja Iwańskiego. Wiadomo, kompletnie tego uniknąć się nie da, ale to, co stara się wykonać właśnie Ruch Chorzów trochę wykracza poza nasze wyobrażenia o piłce nożnej.
Słynną pożyczkę na osiemnaście milionów obgadaliśmy już we wszystkie strony, porównując Ruch do tych słynnych gości obrabiających pociągi w naszych ulubionych westernach, dzisiaj jednak żenadometrom zwyczajnie zabrakło skali. Miejsce: gmach Rady Miasta. Publiczność: kibice Ruchu, którzy naciskają na radnych by ratowali ich ukochany klub. Trwa debata, obie strony przerzucają się argumentami – jedni przekonują, że to pożyczka „na wieczne nigdy”, utopienie forsy w bankrucie, który całą kwotę zwyczajnie przeje. Drudzy odpierają – jeśli nie pomożemy, Ruch się rozpadnie i z inwestycji w klub nie zwróci się nic, na głowach zaś będziemy mieć rzeszę wkurzonych chorzowian.
Okładanie się pałkami („grabarze klubu”, „niegospodarne rozdawnictwo”) w skupieniu obserwuje z trybun Dariusz Smagorowicz, prezes Ruchu i jeden z głównych sprawców całego zamieszania, pomysłodawca mistrzowskiego ruchu z wyjęciem rewolwerami z banku od miasta 18 melonów. I wtedy następuje coś, czego jeszcze nie widzieliśmy, choć skomlenie o pieniądze z miasta widzieliśmy już w kilku miastach w Polsce.
Prezydent Kotala zapowiada: teraz pięć minut otrzyma prezes Smagorowicz, prosimy.
Ja dziękuję.
Odpowiada prezes. Ma okazję zaprezentować swoje pomysły, ma okazję bronić się przed zarzutami o przejadanie pieniędzy (co z „Pączkiem” w składzie nie należy do zadań szczególnie trudnych), może błyskotliwą mową przekonać polityków i opinię publiczną, że pożyczka dla Ruchu to najlepsze, co może spotkać miasto Chorzów.
Ale prezes to nie jest jakiś uczniak, żeby się komukolwiek z czegokolwiek tłumaczyć. Będąc grubą rybą jak on, prowadząc twardą ręką ku wielkim sukcesom tak wspaniały klub, zwyczajnie nie wypada się kajać. Smagorowicz po prostu dziękuje, co możemy odczytać jako: pocałujcie mnie w pompkę, dawać hajs, albo spotkacie się z tymi chłopakami krzyczącymi za mną „miejsce Ruchu w Ekstraklasie”.
Imponująca bezczelność, widowiskowy strzał w mordę dla każdego, kto ma jednak wątpliwości, czy na pewno odmowa sprzedaży Stępińskiego była dobrym pomysłem, skoro teraz trzeba żebrać przed Radą Miasta. Pamiętamy prezesa Paprockiego z Korony, jak na sesji Rady Miasta wyliczał ile kontraktów ścięto, ile rozwiązano, ile zaoszczędzono, kto jeszcze jest na długiej liście do zwolnienia i jak klub próbuje uniknąć wyciągania kolejnych dotacji. Smagorowicz to jednak biznesmen, a nie jakiś podrzędny prezesik, może radnym co najwyżej podsunąć pierścień do wycałowania.
Radni oczywiście uchwałę przyjęli, Ruch otrzyma osiemnaście baniek, a Smagorowicz dalej będzie mógł udawać bogacza odrzucając kolejne oferty za swoich młodych piłkarzy „bo go stać”. Za hajs miasta baluj!